piątek, 30 października 2015

Kieszonkowe recenzje #3

Witam wszystkich!

W dzisiejszych Kieszonkowych recenzjach chciałabym przedstawić Wam niewielkich rozmiarów książeczkę, która jest idealna. IDEALNA. Na tę porę. Na coraz chłodniejsze wieczorki, poranną szarugę za oknem oraz rozdeptane, wilgotne listki błyszczące na chodnikach pomarańczowymi i czerwonymi kolorkami. Może nie do końca wesoła, ale bardzo przyjemna w lekturze. Może nie napisana barwnie, ale trafia prosto, do każdego. A przynajmniej ja bardzo miło ją wspominam.

Barbara Kosmowska - Samotni.pl

Wydawnictwo: W.A.B.
Cena okładkowa: 29,90 zł
Cena nabycia: 2,99 zł (Empik)
Liczba stron: 227



Idealna na jesienne wieczory historia o dwójce nastolatków: Joannie oraz Wiktorze. Nie mają oni idealnego życia, daleko im nawet do pełnego szczęścia. Ona: mieszka ze starszą siostrą-nauczycielką, gdyż jej mama zmarła kilka lat temu. On: opiekuje się chorą babcią, podczas gdy jego rodzice pracują i na stałe mieszkają w Anglii. Ponadto, ciągle brakuje mu pieniędzy, zwłaszcza na lekarstwa, stąd wplątuje się w 'nieodpowiednie towarzystwo'. A po tym od razu pojawiają się problemy ze szkołą, ze znajomymi.  Kilka kroków do załamania całego, dotychczasowego życia. Ale jak zejść z tej krawędzi i przestać obawiać się każdej, kolejnej minuty, skoro problemy tylko rosną i rosną? 

Od chwili ujrzenia tej książki.., a raczej książeczki na półce, nie wiązałam z nią wielkich nadziei. Nawet nie chodzi o kwestię ceny: 2,90 w empikowym outlecie to co prawda kusząca kwota, ale nie tylko ze względu na nią, zdecydowałam się dać 'Samotnym' szansę. Okładka. Tak, okładka to był główny czynnik motywujący. Prościutka: pustynie, bezchmurne niebo. I ludzie. Choć jest ich wielu i wydawać by się mogło, że się widzą, są sami. Nikogo nie ma przy nich. Bo ileż razy spotykamy się z sytuacją, gdy wszędzie otacza nas pełno znajomych, członków rodziny, ale przy nas nie ma nikogo. Nikogo, kto podałby pomocną dłoń czy poklepał po ramieniu. 

Po takim wprowadzeniu, wydaje mi się, że bez problemu wyobrazicie sobie nastrój książki, sytuację głównych bohaterów. Ale nie myślcie, że cała historia to pesymistyczne myśli dwójki dzieciaków, które nie mają z kim dzielić swoich smutków. O nie! Po pierwsze: trudno tu mówić o dzieciach. Autorka wykreowała bowiem młodych ludzi. Nie dorosłych, ale i nie beztroskie maluchy. Choć ich historia składa się z różnych wydarzeń, wiele ich łączy. I chyba właśnie dlatego, dochodzi do wspólnych spotkań, zapoczątkowujących przyjaźń, a nawet coś więcej.

Przechodząc już do kwestii bardziej konkretnych, do powiedzenia mam niewiele. Język jest prosty, może niezbyt wyrafinowany czy oryginalny. Typowy dla polskiego pisarza tworzącego powieści młodzieżowe. O! Wydaje mi się, że to najlepsze możliwe porównanie. Opisów zaledwie garstka, kilka okazji do uśmiechu również się znajdzie, aczkolwiek głębszych emocji na tym polu, powieść na mnie nie wywarła. Ot, taki zwykły styl pisania. Z większą ilością uczuć, spotykamy się na płaszczyźnie tworzenia bohaterów, którym bez dwóch zdań można przypisać rzeczywistość i pełnię ludzkiego charakteru. Niby tacy szarzy ludzie, jak to każdy. Natomiast, sposób, w jaki Barbara Kosmowska ich ukształtowała, wyciągnęła od każdego najistotniejsze cechy charakteru (a raczej ich kompilację: codzienną, choć dobrze połączoną), stanowi sedno całej historii. Bowiem dzięki postaciom Asi i Wiktoria, ma ona sens i tworzy świetną atmosferę do przemyśleń.

Nie przedłużając niepotrzebnymi słowami, książka w sam raz nada się na krótką, refleksyjną chwilę. Usiąść, odpocząć, poczytać. Mnie treść zmotywowała do poświęcenia jeszcze minutki, na przemyślenia. I dałoby się dużo mówić, rozważać, analizować. Ale po zakończeniu przygody z "Samotnymi", zdałam sobie sprawę, że warto pamiętać o jednym:  są tacy, którzy mają gorzej. I nawet jeśli mnie jest źle, nazywam swoje problemy nierozwiązywalnymi, trudnymi, to za każdym razem mijam się z prawdą. Bo to ich problemy są trudne. Co stanowi bowiem większą trudność od samotności?

Więcej zdjęć:

***

Niedługi post, ale kto ma teraz czas na czytanie ciągnących się tekstów? W niedługim czasie pojawi się jednak również kilka pełnowymiarowych recenzji książek, które udało mi się przeczytać w ciągu ostatniego miesiąca.. no, półtora. (Nie jest to zbyt liczna gromadka niestety :c). W weekendy staram się uzupełniać braki, robić postowe zapasy (zima idzie, cza się szykować :|), ażeby było, co komentować. A tymczasem życzę wszystkim (i sobie!) odpoczynku, chwili wytchnienia i choćby garstki czasu na ciekawą lekturę w to jesienne zabieganie! :)

sobota, 24 października 2015

Rafał Kosik - Felix, Net i Nika i Gang Niewidzialnych Ludzi

Liczba stron: 375
Wydawnictwo: Powergraph
Cena wydawnicza: 29zł
Cena nabycia: 9,99 zł (Saturn)



O czym książka?
Powieść przygodowa z nutą kryminału, pojedynczymi elemencikami młodzieżówki. Nie wiem, czy jest natomiast sens opowiadać o fabule tej książki. A przynajmniej przedstawiać główny zarys pomysłu Kosika. Przecież kilka lat temu seria o Felixie, Netu i Nice była fenomenem na polskim rynku. Ponad połowa moich rówieśników zaczytywała się w ich przygodach, gromadziła na półkach kolejne okładki, kolejne tomy. Niestety wtedy ja nie miałam szansy poznać losów trójki bohaterów. Do teraz. Nieco zniszczony (a nawet bardzo :c), ostatni egzemplarz 'Gangu Niewidzialnych Ludzi' wykopałam spod stosu 'tanich książek' w Saturnie za bardzo przyjemną cenę: 9,99 zł. Przebolałam wygryzione rogi (ach ci głodni pracownicy :|) i ruszyłam do kasy, stwierdzając, że wypadałoby kawałek polskiej literatury dla młodzieży w końcu poznać. A nie tylko te Zmierzchy i Rywalki.

Wygląd:
Pierwszą rzecz, którą warto na wstępie podkreślić to to, że bardzo lubię kolekcjonować wieloczęściowe powieści. Podoba mi się, gdy na półce widzę kilka, a czasem nawet i kilkanaście tomów, oprawionych w podobną szatę graficzną, określony schemat wyglądu. Stąd też, nie mogę powiedzieć o okładce "Felixa, Neta i Niki" niczego innego, jak tylko, iż naprawdę mi się podoba. Zwłaszcza, jeśli porówna się ją do kolejnych części cyklu, na których obserwujemy 'dorastanie' głównych bohaterów. Ja sama, mając pierwszy i bodajże.. dziewiąty tom (nie ma to jak kupować komuś na prezent dziewiątą część :|), mogę porównać sobie obie książki do woli, a więc widzę konkretny styl, w jakim utrzymują wydawcy egzemplarze. I dobrze.
Ale to nie wszystko! Otwierając pozycję dostrzegamy coś, co również uwielbiam, a już na pewno w takiej postaci. Ilustracje. Mnóstwo rysunków, zdjęć uzupełniających historię o delikatną wizualizację wynalazków, miejsc oraz istotnych przedmiotów z życia przyjaciół. Oczywiście, najbardziej zafascynowały mnie te malutkie schemaciki przedstawiające np. cybermuchę, penetratora czy pełzacza. Któż bowiem nie chciałby mieć takich cudeniek na własność?
Z maleńkich wad, o których stwierdzam z bólem, największą stanowią te nieszczęsne, śnieżnobiałe kartki, nieźle dające po oczach, zwłaszcza podczas wieczornej lektury. Ale w sumie, taki kolor też jest ładny. Tylko nie na stronach książki. ( :c).

Koncepcja:
Pomysł na napisanie historii przez Rafała Kosika najlepiej opatrzyć słowem 'polski'. I tyle wystarczy. Jest to typowy polski pomysł na typową polską powieść. Trochę przygód szkolnych, trochę wydarzeń ze szkolnej wycieczki, przerywniki w domach głównych bohaterów + finał na szczycie warszawskiego wieżowca. Nie ma amerykańskich liceów z szafkami na korytarzach, wybieranymi lekcjami czy meczami futbolu. Nie dostaniemy także małej mieściny, gdzie każdy się zna, znajomi chodzą do lokalnego baru, organizowane są domówki i imprezy. Jest Warszawa, ruchliwe ulice (ale i bez przesady :D), typowe publiczne gimnazjum, nudne lekcje, nauczyciele z charakterystycznymi przezwiskami. Dla większości nas to zdecydowanie bliższa rutyna, codzienność niż palmy i hamburgery.
Ale, ale! Rutyna, w tym wypadku nie oznacza nudy! Autor wzbogacił.. a może nawet wypełnił strony mnóstwem wydarzeń, bardziej i mniej dynamicznych. Choć o tym trochę więcej w niższym akapicie, warto wspomnieć jak wygląda zbudowana w powieści historia. I co ciekawe, powieść nie została napisana według standardowego schematu: 'rozpoczęcie akcji-rozwinięcie akcji-punkt kulminacyjny-the end'. Oczywiście, książka się zaczyna (Tak! Słuchajcie wszyscy! Książka ma początek! ) i po tych kilkunastu stronach typowego wprowadzenia do sytuacji, klimatyzowania się kumpli w gimnazjum, zaczyna się coś dziać. Tym, czym zaciekawił mnie autor było podzielenie uwagi czytelnika na kilka 'pomniejszych' przygód, jeśli można to tak nazwać. Nastolatkowie równolegle: raz rozwiązują zagadkę duchów na strychu, a z kolei za rozdział skupiają się choćby na 'szkolnych prześladowcach' i metodach na ich mało wyrafinowane zwracanie na siebie uwagi. Rzecz jasna, moja ocena spadłaby do 'poniżej jakiejkolwiek przeciętnej', gdyby te mini-wątki się ze sobą nie połączyły. Mamy piękny gwóźdź programu, który wiąże się i z ogólnymi wydarzeniami powieści, i z drobnymi szczególikami, 'przemykającymi' przed oczami dzieciaków, a także z tytułem.

Bohaterowie:
Tutaj nachodzi mnie wiele mieszanych uczuć, których nie potrafię poukładać. Bohaterowie nie są wykreowani źle. Ani niedokładnie. Ani zbyt powierzchownie. Ale po prostu nie do końca mnie do siebie przekonują, nie tęsknię za nimi po zakończeniu lektury, ani nie wstrzymuję oddechu, gdy po piętach depcze im stado robotów. Co nie zmienia faktu, iż cała trójka ma jedyne w swoim rodzaju cechy charakteru i wyróżnia się spośród szarej masy szkolnej młodzieży.  Nawet bardzo.
Poza 'odwagą' i 'mądrością', postaci charakteryzują również głębsze cechy. Poznajemy bowiem nastolatków z trzech różnych środowisk. Feliks - z ciepłej rodziny, przejmujący od ojca smykałkę do tworzenia urządzeń pozornie potrzebnych. Net - mieszkający razem z rodzicami w super nowoczesnym i super drogim mieszkaniu, zafascynowany informatyką. Jest również Nika, której dom to niewielka, dwupokojowa klitka, a jedyny członek rodziny ojciec. Z takim zestawem cech i w takim składzie, żadna przygoda nie może być nudna, ponieważ ma w sobie nie tylko dynamikę, ale i konkretne osobowości. Może nie do końca jeszcze pewne, wypracowane, aczkolwiek na pewno będące na dobrej drodze. Do tworzenia pięknej przyszłości dla naszego kraju. (:|).

Fabuła:
Trudno o przygodówkę bez dynamiki czy zwrotów akcji. W tym wypadku, może nie są one aż tak gwałtowne czy wstrząsające, ale nie ma się co dziwić: książka skierowana jest raczej do tej 'młodszej młodzieży', jak można by ją dyplomatycznie określić. Oczywiście pojawia się sporo dialogów, rozmów między przyjaciółmi, także nauczycielami czy rodzicami. Nie załączyłabym ich do kategorii zbyt głębokich, gdyż.. no.. nie powiem, aby wyróżniały się nadzwyczajną przenikliwością czy filozoficzną interpretacją otoczenia. Taki przykład na zobrazowanie (Czemu ja nigdy nie zamieszczam cytatów w swoich recenzjach? o:):
" - Chyba nas zaraziła - powiedział Net. - Odczuwam irracjonalną obawę przed powrotem do naszej kwatery.
- Ja też.
- Babskie strachy.. Z tym trzeba coś zrobić. Za bardzo lubię ten strych, żeby się go bać.
Felix zastanowił się.
- To proste - powiedział. - Jak Nika z nami tam pójdzie, to nie będziemy mogli się bać.
- Hm, racja. Ona się będzie bała za nas. " (str. 96)
(Okej, już domyśla m się czemu. Nigdy mi się nie chce ich przepisywać :C)
Nie wiem dlaczego, ale w tej jakże prostej rozmowie odnajduję nawet nutę humoru. Zastanawia mnie tylko czy to kwestia żartu sytuacyjnego czy właśnie tej prostoty.
Opisy są.. no, nie, opisów to akurat nie ma. Co najwyżej kilka zdań zazwyczaj poświęcono na wyjaśnienia instrukcji obsługi skonstruowanych przyrządów bądź toku myślenia naprawdę inteligentnych gimnazjalistów.
Poza momentami stricte przygodowymi, powieść zawiera również wątek kryminalny, niewielki, aczkolwiek trudno go nie zauważyć, zwłaszcza sugerując się tytułem części. Gang Niewidzialnych Ludzi jest bowiem głównym czynnikiem, uruchamiającym ciąg wydarzeń pojawiających się w 'Felixie, Netu i Nice'. I choć nie we wszystkich momentach dostaniemy bezpośrednie powiązania z tymże wątkiem, to początek i koniec poświęcone są właśnie jemu. Nie bez powodów.


Do końca..
Bez dwóch zdań, "Felixa, Neta i Nikę oraz Gang Niewidzialnych Ludzi" można mianować początkiem polskiej, najbardziej młodzieżowej historii. Zawiera bowiem wszystkie elementy, które charakteryzują właśnie ten gatunek, a zarazem dzięki nim, jak żadna inna książka, kieruje historię do tej, określonej grupy odbiorców. Rzecz jasna, i młodsi, i starsi także bez problemu odnajdą się w przygodach przyjaciół. Ale kto lepiej zrozumie ich decyzje, pomysły i zachowania, jak nie rówieśnicy? Rówieśnicy, którzy tak jak oni chodzą do szkół, mają swoje problemy, gorsze i lepsze dni. Siedzą na lekcjach, spotykają się, wspólnie uczą. (Ach ta rzeczywistość szarego ucznia :C). Stąd też, polecam pozycję głównie nastolatkom, dajmy na to: 11-16 lat. Skąd akurat taki przedział? Ja, należąc do roczników z górnej granicy, już momentami przestawałam wciągać się w akcję, brakowało mi troszkę bardziej wymyślnych wątków, czegoś mniej przewidywalnego. Co nie zmienia faktu, iż sama historia naprawdę dostarcza mnóstwa akcji, dynamiki. Chociaż nie wiem, czy dałabym radę przewertować wszystkie tomy z serii. Może w jakieś wakacje.. Tak, wakacje to najlepsza pora na czytanie o chodzących do szkoły uczniach. Idealna pora.


Więcej zdjęć:

niedziela, 18 października 2015

Pomiędzy stronami #3: Życiowe błędy czytelnika: najpierw czytaj, potem oglądaj

Witajcie!

Spontanicznie, pod wpływem chwili postanowiłam stworzyć tego posta. To taka próbka 'czegoś nowego', nie do końca recenzjowego, podchodzącego bardziej pod refleksje, luźne przemyślenia. Nigdy nie planowałam rozwodzić się nad tego typu, okołoksiążkowymi notkami, ale skoro nadarzyła się okazja.. 

Jakiś czas temu (post był pisany mniej więcej.. a nie, równo miesiąc temu :D) udałam się do kina na 'Próby ognia', czyli jak większość wie: drugi tom 'Więźnia labiryntu', ekranizację książki Jamesa Dashnera. Co chodziło mi po głowie przy pojawieniu się napisów końcowych na ekranie? NIGDY WIĘCEJ.

Dlaczego zatem zawsze przed obejrzeniem filmu warto przeczytać książkę? Spróbujmy w kilku zdaniach rozwiązać ten ponadczasowy problem natury moralnej. 











 Możesz wychwycić błędy.
To chyba oczywiste. Znając treść książki, wiesz gdzie i kiedy wykonawcy filmu popełnili merytoryczne gafy, nazbyt wykroczyli spoza ramy prawdziwych wydarzeń. Jednym słowem masz okazję, aby w odpowiednim momencie rzucić w ekran popcornem krzycząc 'Tego nie powinno tutaj być!'.
Możesz ocenić, która wersja podobała Ci się bardziej.
Masz porównanie. Książka vs. film. W większości przypadków słyszy się, że produkcja kinowa nie dorównuje papierowemu oryginałowi. Czytając powieść, możesz taką opinię sformułować. Ale bez problemu możesz także ocenić lepiej ekranizację. Zdarzy się także, że niektóre wątki wykreowane przez pisarza spodobają Ci się bardziej, a z kolei inne lepiej przedstawi scenarzysta. Zdobywasz możliwość połączenia ze sobą 'lepszych momentów' z obu dzieł, stworzenia... wersji idealnej.


Możesz skonfrontować swoje wyobrażenia z pomysłami reżyserów.
Oczywiste jest, że po lekturze w głowie pojawiają się jakieś konkretne obrazy bohaterów, miejsc, wydarzeń. Czasem nawet różniące się drobiazgami od tych opisanych przez autora. 'Bo tak wyglądałoby to lepiej'.'Tej bohaterce pasują bardziej ciemne włosy, co z tego, że w książce ma jasne'. Pełna dowolność wręcz wskazana. Gdy otrzymujesz gotowe kadry, w żaden sposób nie dostajesz szansy na modyfikację ich. Zdjęcia mogą Ci się co najwyżej podobać lub nie. Ale w mózgu i tak blondynka pozostanie blondynką. 
Możesz nadążać za fabułą, wiedzieć, jakie wydarzenia będą miały zaraz miejsce.
Niektórzy uznają to za minus, bo przecież: co przyjemnego jest w znaniu zakończenia? Ale i tej sytuacji zalety również istnieją. Dajmy na to: idziesz ze znajomymi na horror, ale niekoniecznie przepadasz za wyskakującymi zombi czy pojawiającymi się znienacka duchami. Stąd specjalnie na tę okazję, sięgnęłaś po powieść, na podstawie której dany film powstał. Wystarczy teraz tylko zamykać oczy przed odpowiednimi fragmentami, a wyjście z przyjaciółmi będzie przyjemnym spędzeniem czasu i na dodatek oszczędzisz sobie koszmarów czy dygotania pod kocem o drugiej nad ranem. Same pozytywy! Inny przypadek: zapraszasz dziewczynę na komedię romantyczną. Chcesz zrobić  'pierwszy krok', ale nie wiesz jak i kiedy się do tego zabrać. Po lekturze książki, masz przewagę. Przygotuj się psychicznie, zaznacz sobie fragmenty, w których mógłbyś 'przystąpić do ataku', a potem podczas oglądania, poczekaj tylko na odpowiednie chwile. I powiedzmy, gdy na ekranie bohaterowie się całują, obejmij dziewczynę ramieniem. Efekt murowany! (:D).

Możesz skupić się na szczegółach, doszukiwać się w filmie konkretnych elementów.
Oglądając film po raz pierwszy i na dodatek zupełnie nie znając fabuły, skupiamy się wyłącznie na jej przyswojeniu. Czasem potrzeba nam nawet kilku seansów, aby wyłapać z ekranu wszystkie istotne wydarzenia. Co innego, gdy skupiliśmy się na tym wcześniej, podczas czytania papierowej wersji historii. W kinie poświęcisz wówczas czas na obserwacji innych jej aspektów: zamienienia opisów bohaterów na realne postaci aktorów, umiejscowienia akcji wydarzeń w konkretnych miejscach bądź po prostu, w jaki sposób scenarzyści zinterpretowali tekst autora. Polecam również zabawę w 'znajdź różnicę' - skoro nie musisz wciągać się w fabułę, jakoś te dwie godziny spędzić trzeba.

***

Może nie ze wszystkimi się zgodzicie, ale wydaje mi się, że to są najbardziej rzucające się w oczy plusy. Rzecz jasna, w poście nie chcę zanegować oglądania filmów i propagować wyłącznie czytania. Chodzi mi o sam fakt kolejności, z jaką wykonujemy obydwie czynności. Zapewne niektórzy wolą to robić na odwrót: najpierw ekranizacja, potem oryginał. Droga wolna. Ja, na własnym przykładzie, mogę jednak zapewnić, że w ten sposób traci się sporo przyjemności. Bo nigdy całego tekstu nie przeniesie się na ekran. Nigdy. Chociaż szkoda.

Piszcie, jakie zalety można by dopisać do mojej listy.  Czy zdarzyło Wam się kiedyś, tak jak mi, popełnić podobny błąd i obejrzeć film przed lekturą książki? A może wolicie najpierw pójść na kinową historię zanim wybierzecie się do biblioteki? Wyrażajcie swoją opinię na ten temat :)

wtorek, 13 października 2015

Marry Kiss Cliff Tag

Witajcie!

I znów nadeszła pora na nadrobienie zaległości w TAGach. A kilka mnie się ich nagromadziło, naprawdę wartych uwagi, odpowiedzenia na nie. Jednym z nich jest właśnie Marry Kiss Cliff TAG, czyli szastanie facetami z książek na prawo i lewo. Marzenie, nie? Stąd też od razu po nominacji od Aoi Akumy z bloga Bo kocham czytać! (post zawiera lokowanie super bloga :|), za którą jej serdecznie dziękuję, zabrałam się do pracy. Z góry przepraszam za brak zdjęć własnych, ale prace i zajęcia wszelakiego rodzaju gonią mnie bez przerwy i nawet nie mam kiedy sięgnąć po aparat. Właśnie z tego względu postanowiłam opatrzyć się o nowoczesne technologie, jakimi jest generator liczb losowych. Aby sprawdził się jak należy, każdego przystojniaka opatrzyłam numerkiem od 1 do 15. Strona losuje 3 cyferki i tak oto powstaje jedna runda. Rund przewidziałam pięć, gdyż więcej.. no, myślę, że tyle wystarczy. A i starałam się dobierać takich bohaterów, aby jak najwięcej z Was ich choćby kojarzyło. To do roboty!

Tak prezentuje się cała lista postaci:
  1. Edward Cullen - Saga Zmierzch
  2. Jacob Black - Saga Zmierzch
  3. Jace Herondale - Dary Anioła
  4. Sebastian Verlac - Dary Anioła 
  5. Xavier Woods - Blask
  6. Jake Thorn - Blask
  7. Maxon Schreave - Rywalki
  8. Aspen Leger - Rywalki
  9. Król Clarkson - Rywalki
  10. Ren Rajaram - Klątwa tygrysa
  11. Kishan Rajaram - Klątwa tygrysa
  12. Ethan - Strażnicy Veridianu
  13. Ethan Wate - Piękne istoty
  14. Will Cooper - Pułapka uczuć
  15. Noe - Przeznaczeni
Dla skojarzenia tytułów, wszystkie okładki książek, z których brałam bohaterów:

  
   


Zaczynamy zabawę!

Runda nr 1: Jace Herondale - Król Clarkson - Will Cooper
Nie bawiąc się w niepotrzebne podchody, Clarkson za całokształt swego wyrazistego charakteru ląduje z hukiem za burtą. Tym sposobem pozostaje dwóch ideałów: anioł vs. nauczyciel poezji. Kocham Jace'a całą powierzchnią serca, ale ponieważ ma on zapewne więcej fanek od Willa, a ja nie chcę żadnej podpaść, bo sama kilka znam.. Will na męża, a młody Herondale musi zadowolić się pocałunkiem. Oczywiście postarałabym się, aby nie czuł się nadto poszkodowany. (:|). 
 Runda nr 2: Sebastian Verlac - Xavier Woods - Ethan Wate
Ee, banalny konflikt. Sebastian nawet nie ma czego u mnie szukać: czarny charakter też ten charakter mieć musi, w innym wypadku: z klifa go! Verlac przepadł. Definitywnie preferowałabym iść w kierunku ołtarza, przy którym czekać na mnie będzie przystojny, wrażliwy Xavier. A Ethan.. no cóż, do mych faworytów się nie zalicza, ale buziaka w policzek chętnie mu sprezentuję.
  Runda nr 3: Jacob Black - Ren Rajaram - Ethan
Oj, oj, oj.. Cóż mam teraz uczynić? Jacob to jedna z dwóch (druga punkt niżej :|) mych wielkich, wczesnomłodzieńczych miłości. Darzyłam go sympatią nawet gdy zarzucał swymi długimi, kruczoczarnymi włosami przed przemianą w wilkołaka. Ale Ren.. no, zdaję sobie sprawę, że w pojedynku wilk vs. tygrys, Ren miałby ciut większe szanse. A i nutka egzotyki nigdy nie zawadzi. Jake: całus, Ren: domek z ogródkiem pałac z ogrodem, a Ethanowi pozostaje zrzut. Ale, że urazu do niego nie mam postaram się, aby bezpiecznie wylądował. W miarę.
Runda nr 4: Edward Cullen - Jake Thorn - Maxon Schreave
Zacznijmy od tego, co rozwiążemy bezproblemowo: Jake wypada. Nawet gdyby żaden z kandydatów nie musiał cierpieć, podjęłabym taką, a nie inną decyzję. No, nie lubię go, no. (>:|). A teraz weź się Limo zdecyduj: Edward czy Maxon. Czuły wampir ratujący Cię co raz z opresji czy delikatny książę wybierający Cię na swoją księżniczkę. A może tak mini-haremik? ( :D). No dobrze, księżniczką chciałam być już w przedszkolu, czyli wybieram Illeę. Najwyżej w podróży poślubnej zahaczymy o Forks i wtedy zrekompensuję Edwardowi straty moralne.
Runda nr 5: Aspen Leger - Kishan Rajaram - Noe
Uff, i końcówka pójdzie sprawnie. Z Noem się żegnamy, bo przeznaczona gitarzyście być nie chcę. Aspena całuję, pomimo bycia w teamie Maxona - dobry gwardzista nie jest zły (:|). A z Kishanem.. a raczej na jego tygrysiej osobie, pogalopujemy w stronę zachodzącego, indyjskiego słońca.

Koooniec. W rozgrywce można by powiedzieć, że wygrałam ja, gdyż wyszłam z niej z pięcioma mężami. ( :D). Do tego dorzucić pięciu adoratorów... i chętnie zabawię się kiedyś w podobne TAGi. Naprawdę warto, choćby dla pobudzenia wyobraźni, przyjemniejszych snów. I właśnie dlatego, wyjątkowo postanowiłam, że nominuję dwie osoby do kontynuowania tej zabawy:

  • Kitty - przygotuj się, że będziesz obdarzana ode mnie każdą możliwą nominacją :D
  • Kuba - chętnie zobaczyłabym ten TAG w wersji damskiej. W sensie.. wersja męska, ale damskie kandydatki. Rozumiesz. :D
Mam nadzieję, że znajdziecie chwilkę na takiego posta, a tymczasem: do zobaczenia!

piątek, 9 października 2015

QUOTE #0

Bardzo lubię odpowiadać na TAGi. Naprawdę. Wiem, że niektórzy również lubią je czytać. Cieszy mnie to niezmiernie. W związku z takim układem, pomyślałam, że fajnie byłoby stworzyć serię postów typowo pytaniowo-odpowiedziowych. Ale, nie! Nie Q&A. Tak byłoby za prosto, życie należy sobie utrudniać. Na LimoBooks funkcjonować będzie Question Time, czyli mówiąc po polskiemu: czas pytań. Wiadomo, aby nie męczyć palców tak dłuuugą nazwą, można by co niektóre literki poskreślać. A niektóre zostawić. Tak oto: 

QUestiOn TimE -> QUOTE -> Quote -> cytat.


Ładna nazwa, a i zapamiętać nietrudno. Zatem, Quote, to od dzisiaj nasze, limonkowe Q&A.

Chętnie już w tym poście rozpoczęłabym odpowiadanie na pytania, ale, że takowych jeszcze w zanadrzu nie posiadam.. będziecie musieli zadowolić się tą krótką notką informacyjną. Oczywiście wszystko może się zmienić, o ile na dole, w komentarzach, otrzymam od Was kilka zdań zakończonych znakiem zapytania. Naprawdę to nic trudnego. 

Preferuję pytania o książki, czytelnicze nawyki, zwyczaje. Innymi również nie pogardzę, aczkolwiek nie obiecuję, że na wszystkie odpowiem. Są tematy, na które lepiej pomilczeć. (:|).

Tyle z mojej strony, czekam na Waszą inicjatywę. Pytania możecie zadawać pod tym postem, jak i pod każdym innym. Postaram się je na bieżąco zbierać, odpowiadać i co jakiś czas publikować w formie jednego wpisu. Proste, prawda?


***

Naprawdę bardzo Was przepraszam za chwilową nieobecność w blogosferze, brak moich komentarzy na Waszych blogach i postów na moim. Ale przez cały tydzień nie mam praktycznie ani chwili na wejście na Bloggera. 5 minut trudno mi wyłuskać ( A chciałabym spędzać tu całe godziny :C). Ambicje nie sługa, uczyć się trzeba. Dlatego wybaczcie mi nieco opóźnione posty. Nawet nie mam książek do recenzowania (znaczy się.. książki na półce półkach stoją, ale nie ma ich kto i kiedy czytać :_:). Co wieczór moją jedyną lekturą jest podręcznik przedmiotu, z którego mam następnego dnia klasówkę. A to niezbyt atrakcyjny materiał na recenzje, uwierzcie mi. Mogę Wam, w takim razie, co najwyżej opowiadać o kariotypach, egalitaryzmach i Sehenswürdigkeitenach. (:D ). 
Wiem również, że każdy czytelnik preferuje inne typy postów: recenzje, TAGi, stosiki. Z tych wszystkich rodzajów, najłatwiej jest mi pisać te 'nie-do-końca-książkowe', gdyż nie wymagają książki, czyli kilku godzin lektury. Na pewno nie zaniecham wstawiania recenzji, aczkolwiek w razie gdyby nieco częściej pojawiały się różne.. nie-recenzje.. no, wybaczcie mi. 
Obiecuję, że się poprawię, ale nie mam pojęcia kiedy. Na razie, umówmy się na co najmniej jeden książkowy post w tygodniu, z czasem będę sobie wszystko układać to i tu sytuacja się, mam nadzieję, rozwinie. 
Trzymajcie kciuki! :)

niedziela, 4 października 2015

Michael Crichton - Park Jurajski

Liczba stron: 510
Wydawnictwo: Dream Books
Cena wydawnicza: 39,90 zł
Cena nabycia: 25,99 zł (Biedronka)


O czym książka?
A o takim tam zoo na kostarykańskiej wyspie. Nic specjalnego. Ledwo kilkanaście wybiegów, jeden hotel, jedna atrakcja turystyczna w postaci niedopracowanej trasy jeepowej. Na dodatek ciągle pojawiające się nowe usterki oraz wadliwe ogrodzenia. Szczerze powiedziawszy nie wiem, na co liczył John Hammond, kreator tegoż parku, ale kasy to by z tego chyba dużo nie miał. No chyba, że weźmiemy pod uwagę jeszcze jeden, drobny, wręcz nic nieznaczący aspekt wyspy: lokatorów. Bo w sumie.. nie na co dzień widuje się stada dinozaurów spacerujących po łąkach i dolinach, nie? A tutaj, 238 osobników. I to na dodatek same samice! Zero facetów! Tak idealnego społeczeństwa jeszcze świat nie widział. (:D).
Do tego odizolowanego świata, przybywa Alan Grant - znany archeolog, który wraz ze swoją pomocnicą Ellie zostaje zaproszony na obejrzenie parku przed otwarciem. Taki pokaz przedpremierowy. Szkoda tylko, że ten pokaz szybko zamienia się w kino 10D. Bo tak właśnie się dzieje, gdy pojawiają się zwierzęta niemające prawa istnieć.  

Wygląd:
Z góry uprzedzę, że oceniam wygląd okładki najnowszego wydania, bodajże z 2015r., które pojawiło się przed premierą filmu 'Jurassic World'. I mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że dla mnie wygląd jest genialny. Prosta, wyrazista, wyróżniająca się w tłumie grzbietów jak i okładek. Postawiono na minimum kolorów: czarny, czerwony i biały. Co prawda, uwielbiam wesołe barwy napawające optymizmem jak cytrynowy czy limonkowy (^^), to w tym wypadku raczej by się nie sprawdziły. No niestety. Bądź co bądź. Jedyny stricte graficzny element to logo parku z nazwą zachowaną w oryginale, co, przynajmniej moim zdaniem, nadaje szczypty autentyczności do historii. Czerwony, skontrastowany grzbiecik nie niszczy się (a przynajmniej nie zrobił tego podczas kilkudniowej lektury książki, za co jestem mu serdecznie wdzięczna c:). Wszystkie litery odcinają się od tła inną fakturą, 'śliskością' (jak ja bym nazwała to zjawisko :D). A na koniec mój ulubiony punkcik programu czyli dwa drapnięcia tylnej strony okładki. Co prawda, bardzo nie lubię, gdy ktoś bezczelnie dewastuje me książki, ale w tym wypadku.. no podaruję. Wyjątkowo. (:|). 

Koncepcja:
Nie ma co ukrywać, iż autorzy nie lubią dinozaurów. A przynajmniej niechętnie umieszczają ich w swoich powieściach. Dlaczego? Nie wiem. Chyba po prostu to też trzeba umieć. Dinozaur - kawał zwierza, nie tak łatwo go okiełznać, zachowując przy tym naturalne zachowania. Zwłaszcza na kartce papieru. Właśnie z tego powodu, składam ukłon w stronę Crichtona. Do samej ziemi. Czymś wielkim jest wykreowanie tak genialnej historii, która wbrew pozorom, nie jest skomplikowaną, a tym bardziej niezrozumiałą. Poprzez sam fakt wykorzystania prehistorycznych potworów aż do połączenia tego z porządnie zbudowaną, naukową otoczką oraz niesamowicie realistycznymi opisami akcji. Te trzy elementy stanowią trzon powieści, wybraniający całą treść. 
Wiadomo: gdy człowiek czymś się interesuje, to i przyswajanie informacji na dany temat wydaje się być banalnie proste, stanowi przyjemność samą w sobie. Jakim pasjonatem zatem musiał być Michael skoro poza fascynującą fabułą, 'Park Jurajski' stanowi istne kompendium wiedzy o świecie sprzed 65 mln lat. Dostajemy wplecione w tekst wiadomości o poszczególnych gatunkach dinozaurów, które wraz z opisem wyglądu, stanowią wręcz encyklopedyczną notkę. Co zabawne, sami, za pomocą własnej wyobraźni, posługując się wyłącznie tekstem, tworzymy obraz zwierząt. A najfajniejszy z tego wszystkiego jest moment, gdy wyszukujemy w Google Grafika ilustrację przedstawiającą danego osobnika i co? I zgadza się z tą, którą 'namalowaliśmy' w naszych głowach. 
Jednym słowem: aby stworzyć taką powieść musiałabym chyba przesiedzieć przed czystą kartką od jury po czasy współczesne. A Crichton? W 1990 pierwsza część, w 1995 druga. Nic tylko zazdrościć.


Bohaterowie:
Hm.. To jedyny element 'Parku' stojący na ciut niższym szczeblu od pozostałych. Rzecz jasna, wykreowani zostali dobrze, mieli swoje, jako takie charaktery, szczególne cechy, zachowania. Zabrakło mi natomiast jakiś konkretnych osobowości, które można by było z książką Crichtona kojarzyć. Postaci, którą bez dwóch zdań mianowałabym moim literackim faworytem. 
Pojawia się Alan Grant, najbliższy oczekiwaniom, jakie pokładałam w bohaterach. Archeolog, zdeterminowany, zafascynowany swoją pracą, dążący do jak największych sukcesów w swojej dziedzinie, które niewątpliwie osiąga. Nie raz widać jego zamiłowanie dinozaurami podczas obserwacji zwierząt w parku. Nawet gdy uciekał przed tyranozaurem, potrafił zanotować w pamięci istotne informacje przydatne podczas prac archeologicznych. To dopiero profesjonalista! (:D)
Reszta postaci chwilami stapiała się mi w jedną masę. Przyłapywałam się na chwilkach, gdy wertowałam strony w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: 'A ten to kto?','No kim on był, no?'. Zwłaszcza problem stanowiło dla mnie połączenie nazwiska do imienia. Gdy poczyniłam taki postęp, lektura poszła jak z górki. 

Fabuła:
Ohoho! Aż trudno się wysłowić. To trzeba zobaczyć, to trzeba przeczytać. I tyle. Jeśli chodzi o fabułę, to w tej książce odnalazłam jej idealny schemat dla mnie. Takie powieści mogłabym czytać bez ustanku, nie nudząc się ani na minutkę. Jak to wygląda? Najprościej mówiąc: zaczyna się niewinnie, luzik-bluesik. Nagle dowiadujemy się o atakach krwiożerczych jaszczurek. Śmiejecie się? Żeby Wam mina nie zrzedła, bo to dopiero początek. Przerzucamy się już do prawdziwej historii. Tu również pierwsze strony mogą się wydać ciut niemrawe (nie wiadomo 'o co kaman', jakby to powiedziała nowoczesna młodzież :| ).  Ale, ale! Otrzymujemy ofertę lotu na egzotyczną wyspę, na której powstaje jedyny w swoim rodzaju park rozrywki! Co robimy? No, jedziemy, jak inaczej? Na dodatek, za friko możemy sobie wszystko pooglądać, niby to jako 'profesjonalista' ocenić, doradzić. Będzie zabawa! Jednak wakacje szybko się kończą, gdyż postanawiają zabalować inni lokatorzy kurortu. Aj, zaczyna się jazda! Środek głuszy, noc, burza. Żadne środki komunikacji nie działają, jesteśmy sobie w jeepie, który przestał jechać i dalej nie pojedzie. Prąd wysiada, a więc ten w ogrodzeniach również nie płynie. Czas otworzyć główną atrakcję pt. "Kto zje mnie pierwszy?" (Przepraszam za ten makabryczny żarcik :D).
Oczywiście z ogromną przyjemnością bym dokończyła opisywać fabułę, ale chciałam jedynie rozgrzać atmosferę, abyście z większą chęcią sięgnęli do książki. Bo to co Wam zaserwowałam przed chwilą to jedynie przedsmak przedsmaku tego, co dzieje się dalej i jak autor buduje tę historię. Ogromna ilość dynamicznych momentów, podnoszących ciśnienie niczym wiatr piórko. Wielokrotne przemycanie różnorakich teorii z dziedziny archeologii, biotechnologii. Nic tylko zastanawiać się, czy to mogłoby zdarzyć się naprawdę.. 

Do końca..
Rekomendacje wydawców gazet takich jak Los Angeles Times czy The Detroit News nie kłamią. Sama z chęcią bym się do nich dopisała. Książka to jedyna w swoim rodzaju historia, której nikomu nigdy nie uda się przebić. Dlaczego? Nie tylko ze względu na świetny, plastyczny język autora czy wykorzystanie zwierząt jakimi są dinozaurami. Nietrudna sztuka stworzyć kilka podobnych powieści. Ale zaopatrzyć treść w taki ogrom informacji, wiedzy i połączyć to jeszcze z dynamiką oraz wielorakimi emocjami? Nie pozostaje mi nic innego, jak odstawić 'Park Jurajski' na oświetlony postumencik, po czym udać się na polowanie drugiego tomu Crichtona z serii prehistorycznych. Do tej pory dinozaury znacząco mijały się z 'moją bajką'. Po lekturze powieści Michaela czuję, że wyprawa do takiego parku stałaby się wymarzoną, niezapomnianą przygodą. Oczywiście, jeśli wszystko działałoby już jak trzeba. (Aż taką desperatką nie jestem :D)





Więcej zdjęć: