wtorek, 23 lutego 2016

Szczęśliwe zakończenia - banał?

Na pewno większość czytelników baśni marzy o szczęśliwym zakończeniu. Niezależnie od tego, czy upragniona wizja przyszłości wiąże się z księciem na białym koniu, z którym odjeżdżamy w stronę zachodzącego słońca, czy też wolelibyśmy za sprawą magicznego leku na całe zło żyć u boku najbliższych nam osób w nieśmiertelnym zdrowiu i dostatku. Z pewnością zdajemy sobie sprawę, iż takie wizje występują.. no, niestety - jedynie w książkach i trudno byłoby je wprowadzić do rzeczywistości. Co zatem sprawia, że happy endy są tak chętnie wykorzystywanym zabiegiem przez autorów? I dlaczego my zdecydowanie przyjemniej kojarzymy lekturę, w której zapisana historia rozwiązała się pomyślnie?


Na początek, pozwoliłam sobie przywołać fragment artykułu z portalu Wiadomości WP, w którym dostajemy konkretne informacje na temat poziomu zadowolenia Polaków. (Badanie TNS Polska na zlecenie Vanquis Bank we wrześniu 2014r. - źródło).
91 proc. z nas uważa się za szczęśliwych. (...). W przypadku 14 proc. poczucie szczęścia jest bezwarunkowe i stałe, dla 77 proc. – splecione z chwilami smutku i niepokoju, lecz wyraźnie dominujące w życiu. Bezwarunkowo nieszczęśliwych jest jedynie 2 proc., a przewagę smutku i nieszczęścia nad zadowoleniem z życia odczuwa 7 na stu Polaków.
Czy zatem możemy powiedzieć o pełni szczęścia w sercach naszych rodaków? Chyba nie do końca. Chociaż zaskakujący jest już fakt, iż naród uważany za ponury i przepełniony ciągłymi żalami, w statystykach góruje nad innymi państwami. 

Powróćmy do kwestii książek, a konkretniej ich końców. Czy radosny finał losów bohaterów literackich wpływa na codzienne życie przeciętnego człowieka? Spróbujmy się nad tym zastanowić, wymieniając kilka, podstawowych zalet szczęśliwych zakończeń. 

Poprawa humoru - no chyba, że z natury nie lubimy ludzi, a powodzenia w życiu innych sprawiają, że mamy ochotę jedynie zgrzytać zębami. Wtedy skutek szczęśliwego zakończenia w książce będzie odwrotny i od razu można je zaliczyć do wad książki. Ale przyjmijmy wersję pozytywną: trzymamy kciuki za każdego, a najmniejszy sukces wywołuje na naszej twarzy uśmiech. Ten system działa jednakowo w wersji literackiej: śledzimy poczynania bohaterów, a zatem taka kolej rzeczy, że jesteśmy zadowoleni z zakończenia ich przygód z sukcesem, cieszymy się, gdy uda im się wyjść z opresji w jednym kawałku.
Brak wrażenia porażki - jeśli powieść da nam możliwość wczucia się w postaci, wokół których kręcą się wydarzenia, z pewnością mocniej odbieramy wszystkie emocje im towarzyszące. W związku z tym, nie wiem jak Wam, ale mnie byłoby po prostu przykro, gdyby w finale zwrotów akcji i trudności, wszystko poszłoby na marne, gdyż autor chciał wykazać się konwencją twórczą w formie chociażby uśmiercenia każdego, kto się rusza. Stąd też szczęśliwe zakończenia nie przysparzają nam wrażenia niedosytu, zmarnowania dni lektury przez kilka, tragicznych, ostatnich stron.
Motywacja - bo nic nie motywuje lepiej od sukcesów w życiu innych ludzi. Myślimy: im się udało, to dlaczego my mamy być gorsi? Z jakiej racji nam miałoby się nie udać osiągnięcie postawionego sobie celu? To, że naszymi wzorami do naśladowania są postaci literackie, nic w temacie nie zmienia. Czytamy o ich szczęśliwych zakończeniach, osiągnięciu szczytu marzeń, a więc od razu widzimy siebie na ich miejscu. Dzięki temu, nasze pragnienia wydają się być mniej wymyślne, nierealne - determinacja skacze +20. 
Poczucie spełnienia - mieli kłopoty, mieli chwile słabości, ale udało się! Dali radę, pokonali samych siebie, a więc w rezultacie ich historia zakończyła się szczęśliwie. Do poprawy humoru, o której wspominałam wcześniej dodajmy jeszcze właśnie poczucie spełnienia. Skoro angażujemy się w powieść całym sobą, nic dziwnego, że radosny finał uważamy po części również za nasz sukces. Przecież wspieraliśmy naszych ulubionych bohaterów, dzielnie im kibicowaliśmy i od deski do deski śledziliśmy ich poczynania. Nam też się coś za to należy!

Na pewno przy dłuższej chwili refleksji, do głowy wpadłoby mi jeszcze więcej zalet. Lecz te, które zdołałam wypunktować już o czymś świadczą: książka bez szczęśliwego zakończenia wiele traci. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu ma to związek z poziomem zadowolenia czytelników, ale w moim mniemaniu, takowy istnieje. Nie chciałabym przy tym negować tych przykrych końców - one dają z kolei szansę na zastanowienie się nad własnym postępowaniem, zmienienie go, aby nasz finał okazał się lepszy, bardziej owocny w przyjemne skutki. Natomiast warto pamiętać jedno:

Wycieńczający maraton bez pucharu na mecie będzie robić gorsze wrażenie oraz słabiej zapisywać się w pamięci. Tak jak historia bez szczęśliwego zakończenia.

Człowiek, który odnajdzie w powieści motywację, spełnienie, a jednocześnie będzie mógł uśmiechnąć się i przyjemnie wspominać nawet najgorsze wydarzenia, w niej opowiedziane, zdecydowanie chętniej powróci do książki oraz lepiej ją zapamięta. Nawet jeśli obecnie pojawia się coraz więcej tytułów, w których ostatecznie zwycięża dobro oraz radość. Ba! Zjawisko to sprawia, iż do listy zalet można dopisać jeszcze jedną: nabieranie realności. Jeśli w jednej historii przeczytamy o "życiu długo i szczęśliwie" uznamy ją za wyjątek, ot taką bajeczkę. Ale skoro na całym rynku pojawia się mnóstwo tekstów: od fantastykę, poprzez zwykłe romanse aż do kryminałów, w których bohaterowie mogą cieszyć się w finale osiągnięciem celów, coś jest na rzeczy. Bo przecież wszyscy autorzy nie wyssaliby swoich dzieł z palca, prawda?

Szczęśliwe zakończenia wydają się być banałem, najprostszym z możliwych rozwiązań. Nie zmienia to faktu, że to najbanalniejsze wiąże się z największym wysiłkiem: pokazuje to literatura, pokazuje to życie. Nie warto się jednak poddawać, ulegać pokusom mniej wyboistych dróg, gdyż to tam w dużej mierze czekać nas będzie przykry finał. Nawet jeśli Polacy uważają się za naród szczęśliwy - co napawa ogromną nadzieją - powinni jeszcze aktywniej i lepiej wyrażać tę radość, dzielić się nią z innymi i magazynować na trudne chwile. A najlepszym lekarstwem na jej tymczasowy brak będą właśnie historie kończące się uśmiechem.

***
A Wy? Jakie zakończenia wolicie? W jakiej książce, według Was, pojawia się najpiękniejsze zakończenie? Piszcie! :)

sobota, 20 lutego 2016

Amy Ewing - Klejnot

Liczba stron: 383
Wydawnictwo:
Jaguar
Cena wydawnicza: 37,90 zł
Cena nabycia: -- (wygrana w konkursie)


O czym książka?
Jedni uważają, że książka to wierna kopia "Rywalek" Kiery Cass. Inni z kolei mówią o nowym, niespotykanym pomyśle, jaki przedstawia nam Ewing na kartach swojej pierwszej książki. Spróbujmy zatem przy pomocy tej recenzji rozwiązać zagadkę sklonowania "Rywalek". 
Wypadałoby zacząć od samej historii. I już na tym polu szala zwycięstwa przechyla się na stronę obrońców "Klejnotu". Chociaż narratorka to biedna, młoda dziewczyna, na którą los już od dzieciństwa skazuje na najcięższe próby, żaden przystojny książę nie stanie w szranki o jej niewinną duszę. Bo i z kim? Z surowym systemem, który dostosowuje wszystkie zasady i procesy do opływającej w luksusy arystokracji? Przeznaczeniem Violet jest surogacja. Tylko tyle mogła wiedzieć, od momentu, gdy po badaniu została odebrana rodzicom i przeniesiona do Magazynu - miejsca przebywania wszystkich surogatek, niekupionych jeszcze przez żadnego z mieszkańca Klejnotu - centrum Samotnego Miasta, jedynego z pięciu kręgów, do którego nie zagląda bieda ani ciężka praca. Główna bohaterka, po przejściu aukcji, trafia do domu Diuszesy Jeziora. Bogactwa błyszczące z każdej strony przepięknych komnat w posiadłości nowej pani Violet, nie mydlą dziewczynie oczu. Szybko dowiaduje się, że Diuszesa szykuje dla niej wyzwanie nie do zrealizowania. Sprawy się komplikują, gdy w pałacu pojawia się jeden przystojny młodzieniec - niestety niedostępny dla surogatki. Ale cóż poradzić, gdy serce reaguje szybciej od rozumu...

Wygląd:

Wygląd - kwestia, w której bezsprzecznie zgodzę się z powieleniem koncepcji na okładkę od serii Kiery Cass. Jedno wydawnictwo - Jaguar - ma tu niewiele do rzeczy, skoro widać konkretne elementy jednakowe w obu wydaniach. Bardzo podobny wygląd i rozmiar tytułu, taki sam układ nowych rozdziałów (łącznie z nazwą rozdziału), równie przyjemna w dotyku faktura okładki (to akurat mnie się podoba! ^^), aż po fotografię młodej dziewczyny w pięknej, błyszczącej sukni. Chociaż w kwestii zdjęcia, za ciekawsze uważam to na okładce "Klejnotu" - modelka ulokowana w centrum błyszczącego kamienia w prosty, acz intrygujący sposób nawiązuje do fabuły, zamiast po prostu stać i błyszczeć. Natomiast z drugiej strony, pragnę oficjalnie potępić grafika za nadmiar błysku, zwłaszcza w postaci śliskiej faktury wyróżniającej panienkę na ilustracji - wiecie jak trudno zrobić WYRAŹNE zdjęcie z lampą, gdy za każdym razem w centrum okładki tworzy się biała, zasłaniająca całą resztę, plama? Bardzo trudno.

Koncepcja:
Trudno być obiektywnym przy ocenie książki, którą ustanowiło się ulubioną jeszcze zanim zakończyło się czytanie pierwszego rozdziału, prawda? Nie wiem, czy to ze względu na te powtarzane bez ustanku postulaty o skopiowaniu "Selekcji" przez Amy Ewing (kto jeszcze nie wie: każdy tom, poczynając od Rywalek a na Następczyni kończąc, mogłabym czytać na okrągło ^^) czy też przez moje zamiłowanie do książek fantasy, zwłaszcza zahaczających o klimaty historycznej dawności. Bądź co bądź, zależało mi na jak najszybszym sięgnięciu po tę powieść. I na poziomie pomysłu mogę powiedzieć, że spełniła moje oczekiwania, a nawet wyszła nieznacznie poza ich granice. Dodam, że stawiając ją przy tytułach Kiery, ulokowałabym ją kilka stopni wyżej od "Następczyni", opowiadającej o losach córki Americi i Maxona. Jednak póki co "Jedynej" nie udało jej się przebić. Póki co.
Jak już wspomniałam wcześniej, powielony został jedynie motyw nastolatki z ubogiej rodziny. Sposoby pomocy swoim bliskim, droga głównej bohaterki zarówno w sposobie jak i formie opisu jest już odmienna. America miała wybór, alternatywę, ponadto doświadczała miłości, szczęścia. Co rzuciło mi się szczególnie w oczy w "Klejnocie" to beznadziejna sytuacja, z którą przyszło zmagać się młodej Violet. Autorka powieści w prostych zabiegach ilustruje czytelnikowi, w jak podłych czasach żyje dziewczyna, z czym wiąże się jej przyszłość. Dzień za dniem spędzany za kratami Magazynu. Jedynie kilka godzin na pożegnanie się z matką i rodzeństwem. Przejazd przez wszystkie kręgi Samotnego Miasta, stopniowo odsłaniające skrajne różnice między rodzinnym Bagnem, a niedostępnym dotychczas centrum świata: Klejnotem. Bezwzględna arystokracja traktująca swoich podwładnych jak niewiele znaczące przedmioty, zabawki na smyczy wysadzanej diamencikami. Razem z główną bohaterką odkrywamy po kolei wszystkie elementy tej przerażającej układanki. Nie wiem, na ile oddziałało to na wyobraźnię innych czytelników sięgających po tę książkę. W moim wypadku, nie potrzeba było licznych opisów przeżyć nastolatki, aby poczuć to, z czym walczyła od pierwszych momentów podróży w nieznane.

Bohaterowie:
Są bohaterki, których zachowanie drażni mnie bardziej od innych. Nie mam specjalnych wymogów, kryteriów bądź hierarchii wad: dopiero po ukazaniu osoby w całej okazałości, po przejściu z nią co najmniej kilku wydarzeń, mogę stwierdzić, czy byłabym w stanie przetrwać następnych kilkaset stron, parę tomów z jej udziałem. Zdarza się, że mam w tej sprawie gust zupełnie odmienny od innych recenzentów: postać powszechnie uważana za irytującą i nieznośną, w moich oczach wypada całkiem dobrze. I na to trudno jakkolwiek poradzić. Jeśli chodzi o Violet Lasting, której historia została zapisana na stronach pierwszego tomu serii.. The Lone City Samotne Miasto (obstawiam, że tak brzmi polska nazwa o:), narracja w jej wykonaniu przypadła mi do gustu. Bohaterka, jak to bywa w przypadku pierwszoosobówki, nie żałuje wyrażania emocji, opisu uczuć, które jej towarzyszą, wrażeń z miejsc, w których przebywa oraz ludzi, których widzi. Jej decyzje również nie wydawały się nieadekwatne do chwili bądź po prostu głupie. Nawet jeżeli nastolatce zdarzało się działać impulsywnie, bez dłuższego zastanowienia.. a właśnie! Czego oczekujemy po NASTOLATCE, bez wsparcia dorosłych, odpowiedzialnej, przyjaznej duszy? Choć pojawiały się wydarzenia, w których postąpiłabym inaczej, świadczyłoby to raczej o moim braku wrażliwości i chęci pomocy bliźniemu, aniżeli nieporadności surogatki. W związku z tym, można stwierdzić o pełnej poczytalności bohaterki. (Dobre i to na początek :D).
Kreacja głównej bohaterki nie pozostawia wiele do życzenia. Jak prezentuje się sytuacja z pozostałymi? Na pewno zostali oni częściowo zepchnięci na dalszy plan, gdyż charakter Violet skupia najwięcej uwagi. Mimo to, jesteśmy w stanie odszyfrować fragmenty osobowości takich postaci jak otoczona twardą skorupą Diuszesa Jeziora czy pozornie nieistotny dla przebiegu akcji Lucien, który, jak czuję, odegra jeszcze nie raz bardzo istotną rolę w historii Samotnego Miasta. Najmniej przypadł mi do gustu Ash - miły, przyjazny chłopak, towarzysz kuzynki Diuszesy, dla którego serce Violet również zabije w szybszym tempie. Niestety za brakło mi w nim większej dawki męskiego elementu. Ot, taki chłopaczek. (Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, orły, sokoły, herosy? :D)

Fabuła:
Nie, moi drodzy. Na tym polu również trudno wyczuć zakamuflowane "Rywalki". Co jedynie, obie książki zawierają w sobie sporą porcję biegnącej akcji - fakt, tego nie można im odmówić. I chociaż jest ona budowana w podobny sposób: rozdziały kończą się w przełomowych momentach, można je przyrównać do siebie niezbyt obszerną objętością, poza tym to dwie różne historie, które mam nadzieję w kolejnych tomach jeszcze bardziej oddalą się od jednego schematu. W "Klejnocie" odnajduję ku temu predyspozycje.
Główny wątek, który jednocześnie czyni z tekstu powieść niespotykaną to problem surogacji - obowiązki i wyrzeczenia oraz przykra, krótka droga, wiążąca się z tą funkcją społeczną. Już od pierwszych stron otrzymujemy sporą dawkę informacji na temat procesu wychowywania surogatek, a w trakcie rozwijania się fabuły, wiedza nasza oraz Violet jest systematycznie poszerzana o kilka istotnych, acz niepokojących szczegółów dotyczących przyszłości dziewcząt. Przyznam szczerze, że to główny aspekt trzymający książkę w całości, nadający jej ciekawą formę, zatem wyróżniający od pozostałych dystopii. Samemu światu autorka poświęciła mniej uwagi i w następnej części liczę na obszerniejsze opisy Samotnego Miasta oraz poszczególnych jego kręgów.
Najwięcej czasu spędzamy z główną bohaterką oczywiście w posiadłości Diuszesy, jednak nie brakuje tam nowych zajęć, sekretów do odkrycia oraz sekretów do ukrycia. (Uwielbiam powieści z tajemnicami, wątkami kryminalnymi - ileż można wzdychać do chłopaków? :O). W międzyczasie znajdzie się okazja do poznania dam z sąsiednich domów, jak również samej Wybranki na balach, przyjęciach, herbatkach. Razem z Violet zostaniemy także wplątani w istny wyścig z czasem - która potomkini przyjdzie na świat jako pierwsza? Ach, to arystokratyczne życie!

Do końca..
Moją przygodę z "Klejnotem" przyrównałabym do pierwszego zauroczenia: subtelnego, niezależnego ode mnie, a przede wszystkim angażującego spore pokłady emocji, a przy tym zero rozumu. Jestem świadoma wad, które powieść Ewing niewątpliwie posiada - przede wszystkim daleko jej do obsypywanych nagrodami perełek literackich. Nie zmienia to faktu, że zakochałam się w historii zamkniętej w pięknej, fioletowo-pudrowej okładce, gdyż pozwoliła mi odpłynąć do zupełnie innego świata, zapomnieć o rzeczywistości i wyprzeć na chwilę targające moją głowę problemy na rzecz problemów Violet i jej sposobów walki z nimi. A jeśli chodzi o zestawienie "Klejnotu" z "Selekcją".. zdeterminowani na pewno znajdą w obu tytułach wiele elementów podobnych: kto szuka ten znajdzie. Ale zapewniam Was, że z plagiatem ma to niewiele wspólnego, a malutkie podobieństwa wcale nie przeszkadzają podczas lektury. Choć dla fanek Americi, Maxona i Aspena mógłby to być dodatkowy czynnik motywujący do sięgnięcia po pierwszy tom serii Samotne Miasto. Nawet jeśli nimi nie jesteście, ale chętnie sięgacie po fantastykę (szczypty magii - wręcz tej niespotykanej na co dzień - również się pojawiają!), dajcie szansę tej okrutnej, acz pochłaniającej baśni. Poczujcie ją, aby lepiej docenić to, co mamy w naszym świecie.

Prosto z książki...
"- A w moim zawodzie w ogóle nie wolno mówić - rzucam. - Tak więc jestem dla ciebie wymarzoną rozmówczynią. Możesz być ze mną szczery, a ja i tak nikomu nie powiem.
- Racja. - W mroku wyszczerzone zęby Asha nieomal świecą. - Tak naprawdę... nienawidzę awokado.
Parskam śmiechem.
- Co takiego?
- Awokado. Nie cierpię ich. Są oślizgłe i smakują jak mydło.
- Wcale nie smakują jak mydło. - Chichoczę. - Nienawidzę tego gorsetu - oznajmiam, dźgając upiorną konstrukcję palcem. - Dlaczego mężczyźni nie muszą nosić takich drucianych narzędzi tortur?
- Nie sądzę, żeby Diuk wyglądał w tym równie dobrze jak Ty." (str. 248)
"- Możesz spotkać się ze mną za kwadrans w bibliotece?
Gdyby poprosił mnie, bym stawiła się na Księżycu, popędziłabym pakować walizki.
- Tak.
- Bądź przy ostatniej półce po zachodniej stronie, niedaleko okna. Szukaj książki Cadmiuma Blake'a, "Eseje o zapylaniu krzyżowym borówek"." (str. 273)
"- Czego ci najbardziej brakuje? - pyta. To znaczy z poprzedniego życia.
- Rodziny. - Odstawiam zimną herbatę na stolik. - Zwłaszcza mojej młodszej siostry, Hazel. Ależ wyrosła! - Uśmiecham się smętnie. - Jest bardzo podobna do taty.
- A ty kogo przypominasz?
Parskam śmiechem.
- Nikogo. Tata zwykł żartować, że mama musiała wdać się w romans z mleczarzem." (str. 281/282)
"-Violet, nawet gdybyś miała szpotawą stopę i gdyby wyrosło ci trzecie oko, nadal bym cię chciał. Nie opowiadaj takich rzeczy, bo, jakby to ująć, nie jestem radośnie nieświadomy twojej pozycji w tym domu.
Przewracam oczyma.
- Eufemizmu nauczyli cię w szkole towarzyszy, czy taki się urodziłeś?" (str. 328)

Więcej zdjęć:



środa, 17 lutego 2016

Kieszonkowe recenzje #4

Witajcie! 
Od wakacji nie pojawiła się jeszcze ani jedna odsłona Kieszonkowych Recenzji. Czas zatem nadrobić zaległości. W dzisiejszym poście zaprezentuję Wam powieść, którą większość na pewno kojarzy - przynajmniej z tytułu. Nicholas Sparks uznawany za jednego z lepszych pisarzy romansów, stworzył ich całe mnóstwo. Mnie, jakiś czas temu, do rąk wpadł "Pamiętnik", którego, nawiasem mówiąc, ekranizację zdążyłam obejrzeć już co najmniej kilka razy (serdecznie polecam - świetny film!). Teraz przyszła pora na wersję papierową. Dlaczego nie poświęciłam jej pełnowymiarowej recenzji? Chyba po prostu nie mam zbyt dużo do powiedzenia w temacie tej powieści, skoro całą opinię zdołałam zawrzeć w tych kilku zdaniach poniżej.

Nicholas Sparks - Pamiętnik

Jak brzmi definicja miłości? Trudno o standardową formułkę. Rodzajów miłości jest z pewnością tyle, ilu ludzi chodzi bądź kiedykolwiek chodziło po ziemi. Wszystko zależy od doświadczeń, wspomnień, przeżywania emocji. Własną charakterystykę tego uczucia prezentuje czytelnikowi specjalista ds. sercowych: Nicholas Sparks w powieści "Pamiętnik".


Historia zawarta na kartach książki nie wydaje się być zbyt skomplikowana: dwoje ludzi spotyka się po latach. Na iluż starych znajomych zdarza nam się wpaść na ulicy bądź w sklepie? Allie oraz Noaha łączyło jednak coś więcej niż zwykła, koleżeńska relacja. Nieakceptowana miłość między panienką z wyższych sfer, a prostym chłopakiem odcisnęła na ich życiu wyraźne piętno, które nie daje o sobie zapomnieć. Zatem gdy bohaterka po kilku latach dostrzega w gazecie zdjęcie ukochanego, w tajemnicy przed obecnym narzeczonym, postanawia odwiedzić miasteczko związane z najpiękniejszymi wakacjami jej młodości. Do czego doprowadzi ta niezaplanowana wizyta w nowym domu Noah? 

Drogie fanki Sparksa! Proszę, wykażcie się wyrozumiałością podczas czytania recenzji. W kwestii tego autora, jestem, można by rzec, zielona jak szczypiorek, gdyż to pierwsza powieść z całego dorobku jego twórczości, którą miałam okazję przeczytać. A zatem: wierzę, że pozostałe tytuły będą podobać mi się tylko bardziej i bardziej, a "Pamiętnikowi" poświęciłam po prostu za mało.. empatii.

Całą powieść spakowałabym w taki, ładnie brzmiący zwrot: bardzo prosta fabuła w niespotykanej formie. Prosta, gdyż poza jednym wielkim wątkiem miłosnym nie ma żadnych innych wydarzeń. O ile w fantastyce, kryminałach, oprócz standardowego śledzenia zabójcy, detektyw może zakochać się w długonogiej blondynce szatynce średniego wzrostu (NIE dla stereotypowych postaci! :|), o tyle tutaj skupiamy się wyłącznie na romantycznych uniesieniach przeplatanych spostrzeżeniami bohaterów na temat drugiej połówki bądź wspomnieniami z ubiegłych lat.
I właśnie stąd przymiotnik "niespotykana". Autor świetnie bawi się czasem, przywołując wcześniejsze oraz późniejsze urywki z życia obojga Allie, a także Noaha. Wracamy do początków ich znajomości, obserwujemy kiełkowanie cichego uczucia, które stopniowo przeradzało się wręcz w zakazaną miłość. Połączenie tych opisów: przeszłości i teraźniejszości sprawia, iż czytelnik nie zostaje tak łatwo zanudzony, ani zasłodzony nadmiarem czułości, a czasem nawet ma możliwość rozmarzenia się nad idealną randką na jeziorze pełnym dzikich łabędzi. Dodatkowo, gdy odkrywamy, że perspektywa, z której widzimy większą część akcji, nie jest tą najbardziej aktualną, a całą historię opowiada nam wcale nie taki młodzieniec, jakiego spodziewalibyśmy się pod osłoną narratorskiego głosu.. Opowieść  po prostu zyskuje.

"Pamiętnik" to nie trudna do zrozumienia, wymagająca powieść. To nie jest również wielowątkowy dramat, który niesie za sobą wiele przykładów, losów wziętych z życia. W "Pamiętniku" została spisana tajemnica ludzkiej miłości, która przejawia się w każdym aspekcie powieści: w nieskomplikowanym języku, szczątkowych zwrotach akcji, przeciętnych bohaterach. Bo aby przekazać siłę tego uczucia,  jego moc energii nie potrzeba wyrafinowanych słów. Właśnie dlatego, wady książki mi aż tak nie przeszkadzały: dostałam przekaz. Poczułam emocje. A cała reszta? Kto by na nią zwracał uwagę?

Wydawnictwo: Albatros
Cena okładkowa: 6,99zł
Cena nabycia: 6,99zł (kolekcja "Wszystkie kolory miłości")
Liczba stron: 252

Moja ocena: 6/10

Więcej zdjęć:

niedziela, 14 lutego 2016

Przysłowiowa para TAG

Witajcie!

W ramach dzisiejszego święta zakochanych, chciałabym zaprezentować Wam mój, może niezbyt oryginalny, ale na pewno wpisujący się w tematykę, TAG. Nie jest skomplikowany, ani długi, ale jak tu nie wykorzystać okazji? Walentynki zdarzają się przecież tylko raz do roku, a w książkach pojawia się tyle przeróżnych par i związków, że należałoby je sobie od czasu do czasu przypomnieć, prawda?















♥ Stara miłość nie rdzewieje. - para, która po jakimś czasie do siebie powróciła.
Kelsea i Ren z "Klątwy tygrysa". Musiałam gdzieś umieścić tę parę. I chociaż nie chcę nikomu zdradzać przebiegu fabuły drugiego i trzeciego tomu serii, między główną bohaterką oraz białym tygrysem dojdzie do niemałych zawirowań, które sprawią, że Kelsea będzie musiała poradzić sobie bez indyjskiego księcia. A przynajmniej zostanie jej ten drugi. Ach, odświeżyłabym sobie tę powieść!

♥ Gdy masz miłość w sercu, stawaj na kobiercu. - para, która zdecydowała się na małżeństwo.
America i Maxon z serii "Selekcja". Z pewnością nie jest to jedyna para, którą znam i która skończyła w ten sposób, ale, że rzadko kiedy zdarza mi się skończyć całą serię (a nie zatrzymać się na pierwszym tomie, bo tylko ten był w promocji.. :D), nie jest mi dane poznać dalszych losów bohaterów. W przypadku Mer i księcia przewidywałam tylko takie zakończenie, więc szczęściem dla autorki, że poprowadziła ich do ołtarza. 

♥ Kto się czubi ten się lubi. - para, w której relacji pełno jest docinek i żartów z drugiej połówki. (oczywiście tych pozytywnych ;))
Clary i Jace z "Darów anioła". Chyba nie tylko mnie, ta relacja idealnie pasuje do kategorii. Aby nie być gołosłowną i udowodnić swoje zdanie, dla tych, którzy nie mieli jeszcze styczności z książkami Cassandry Clare:
"– Jace?
– Tak?
– Skąd wiedziałeś, że mam w sobie krew Nocnych Łowców? Po czym poznałeś? (…)
– Zgadywałem – odparł Jace, zamykając za nimi drzwi. – Uznałem, że to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie.
– Zgadywałeś? Musiałeś być dość pewien, zważywszy na to, że mogłeś mnie zabić. (…)
– Byłem pewny na dziewięćdziesiąt procent.
– Rozumiem.
Ton jej głosu sprawił, że Jace obrócił się i na nią spojrzał. Spoliczkowany, aż się zachwiał. Złapał się za twarz, bardziej z zaskoczenia niż z bólu.
– Za co to było, do diabła?
– Za pozostałe dziesięć procent – powiedziała Clary."
"– Jak muły – powiedziała w zamyśle Clary, przypominając sobie lekcję biologii. – Muły są bezpłodnymi krzyżówkami.
– Twoja wiedza na temat inwentarza żywego jest zdumiewająca."

(Seria, która równie dobrze mogłaby zostać zatytułowana: "Księgi ironii, humoru i błyskotliwych odpowiedzi" :D
♥ Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. - para,a... a właściwie to typowy trójkącik miłosny.
Bella, Edward i Jacob z "Sagi Zmierzch". Najbardziej standardowy, wręcz klasyczny związek: dziewczyna oraz dwie fantastyczne postaci. I ten odwieczny spór: "Team Edward" czy "Team Jake"? :D

♥ Przyjaciół poznaje się w biedzie. - para, która wzajemnie się wspiera, niejednokrotnie sobie pomagała.
Will i Layken z "Pułapki uczuć". Nawet, gdy dochodziło między nimi do spięć, wiedzieli, że mogą na siebie liczyć w kwestii opieki nad młodszym rodzeństwem czy wsparcia w trudnych momentach. Nawet jeśli cała ich relacja przypominała jeden wielki trudny moment.

♥ Co w kobiecym sercu na dnie, to i diabeł nie odgadnie. - bohater/bohaterka, który/a nie potrafił(a) zdecydować się na jednego adoratora.
Allie z "Wybranych". Czytelnicy serii raczej się ze mną zgodzą, że bohaterka miotała się jak pranie na wietrze. Sylvian czy Carter. Carter czy Sylvian. Gdyby jeszcze było się nad czym zastanawiać. Ciekawa jestem, czy w kolejnych tomach w końcu skieruje się w stronę jednego, czy dalej będzie prowadzić swoje równomierne podchody na dwa fronty. 

♥ Nie ma miłości bez zazdrości. - para, w której przynajmniej jedna ze stron ciągle była zazdrosna o drugą połówkę.
Lon i Allie z "Pamiętnika". Może przykład jest nieco naciągany, ale nikt lepszy nie przychodził mi do głowy. A że narzeczony dziewczyny wykazał się momentami zazdrością, gdy na horyzoncie pojawił się rywal.. (wcale mu się nie dziwię, ale oj tam :D) to wrzućmy go już do tej kategorii, wybaczy nam na pewno. 

♥ Nie można dwom panom służyć. - para, w którym jedna ze stron zdradza drugą bądź zachowuje się wobec niej nie w porządku.
Ethan i Heather z "Domu pod pękniętym niebem". Jak można zostawić dziewczynę, po tym jak właśnie przeżyli trzęsienie ziemi i zlot monstrów wszelakiej maści?! Takich krętackich amancików najlepiej od razu rzucać potworom na pożarcie w formie kiepskiej przynęty! 

♥ Przyjaciela szukaj blisko, wroga daleko. - para, która długo była dobrymi przyjaciółmi.
Vaclav i Lena z "Vaclava i Leny". Jeden z najpiękniejszych rodzajów miłości: znasz go od dzieciństwa, ale kiełkujące między wami uczucie dostrzeżesz dopiero po kilkunastu latach. I nawet jeśli zostaniecie parą, relacja się nie zmieni i dalej będziecie spędzać razem czas jak dobrzy przyjaciele.

 Co komu pisane, to go nie minie. - osoby, które prosiłabym o przekazywanie miłości dalej! (tzw. nominacje :D).
Joy Tucia Clifford z bloga życie z książką
Pisane Myślami z bloga Pisane Myślami
Doomisia♥ z bloga Czytelnia Dominiki
Blue Kuba z bloga Blue Kuba Books
Idalia Idalia z bloga Koło Anonimowych Książkoholiczek
Isabel Czyta z bloga Isabel czyta - blog recenzencki
Green Tooth z bloga BOOKS ARE MY OXYGEN
Julia Alaska z bloga Bukowe opowieści
Lexiss MacKade z bloga Łowczyni Książek
(10 pytań w TAGu = 10 osób nominowanych).



***

Zachęcam wszystkich do wzięcia udziału w tej zabawie: jak nie dziś to jutro bądź w przyszłym tygodniu - chociaż Walentynki trwają tylko 24 godziny, miłość powinna trwać wiecznie! (Taka głęboka sentencja do równie głębokich rozważań! :|).


A może Wam pasują inne pary do poszczególnych kategorii? Jakie walentynkowo-miłosne posty pojawiły się na Waszych blogach? Piszcie! :)

piątek, 12 lutego 2016

WYZWANIE: Oceń książkę po okładce

Witajcie!

Przed Wami, kolejny owoc moich rozważań podczas jazdy autobusem. Wybaczcie, jeśli nie jest do końca kreatywny, ale skoro tak mało czasu mam ostatnio na czytanie, muszę jakimś sposobem uatrakcyjniać bloga. Liczę zatem, że ten post Wam się spodoba.

W książkowej blogosferze, przysłowie "nie oceniaj książki po okładce" krąży w wielu recenzjach, tagach, wyrażając słabość autorów tekstów do pięknych okładek bądź krytykując kiepskie grafiki stające się wizytówką wielu tytułów. Niezależnie od podejścia blogerów, trudno zaprzeczyć, iż bez okładki książka wiele by straciła. Przecież pełni tyle funkcji! Techniczną, dzięki której kartki trzymają się równiutko w rządku. Artystyczną, gdyż może stanowić niewielkie dzieło sztuki. Aż w końcu: informacyjną, za sprawą symboli oraz elementów nawiązujących do fabuły książki. Stąd też, czytelnik wie czy ma do czynienia z romansem czy fantastyką. Przekonajmy się zatem na własnej skórze, w jakim stopniu ilustracja okładkowa zdradza nam sekrety powieści..
Na czym polega wyzwanie?
Wybieram 5 okładek książek. W tym celu, udam się na stronę Empik.com, a konkretniej na jej dział książek dla młodzieży, gdyż ten typ literatury to mój zdecydowany faworyt. (Mówię, bo po recenzjach ani trochę tego nie widać :|). Ze stron o numerach: 52, 51, 48 wybieram tytuły powieści, które nie mówią mi zupełnie niczego.  Teraz pozostało mi jedynie odgadnąć na podstawie samych ilustracji, zarys fabuły umieszczonej wewnątrz pozycji. Nic prostszego!

Wszystkie zdjęcia okładek pochodzą ze strony Empik.com. 

_________________________________________________________________________________

Podejście pierwsze

Bardzo wymowny tytuł, równie wymowna fotografia. Po przyjrzeniu się jej, dochodzę do wniosku, że mam do czynienia z fantastyką: zauważcie, iż na największym liściu znajduje się jakby odwrócony cień pałacu ze spiczastą wieżą po jego lewej stronie. Z kolei na drugim co do wielkości, faktura przypomina górskie szczyty, które zapewne symbolizują ślepy zaułek, brak wyjścia. Z drugiej strony za to, winietowanie na górze (ściemnienie brzegów fotografii) wskazuje na czyhające się w ukryciu zło. A zatem do czego doszliśmy: księżniczka otrzymuje z rąk swego ojca tron, gdyż ten postanawia dać jej szansę na wykazanie się w roli władczyni. Nieporadność, błędy młodej panującej sprawiają, iż bohaterka traci poparcie poddanych, a wokół niej pojawia się coraz więcej nieprzyjaźnie nastawionych ludzi. Dziewczyna staje przed decydującym wyborem: ulec i się poddać czy może wykorzystać ostatnią możliwość na pokazanie na co ją stać? 

Zajrzyjmy teraz na opis okładkowy:
"Liście" to powieść przeznaczona raczej dla młodzieży, chociaż poruszana w niej problematyka z pewnością mogłaby zaciekawić dorosłego czytelnika. Główna bohaterka, Kasia, trafia pod opiekę starszych, dobrych ludzi na wsi. Początkowo nie jest w stanie zaakceptować tej radykalnej zmiany środowiska, buntuje się i tęskni za rodzinnym miastem. Z upływem czasu jednak odnajduje się w nowym miejscu, zaprzyjaźnia się z jego mieszkańcami, a piękno i spokój przyrody łagodzą jej ból po stracie rodziców. Nawiązuje znajomość z Wiktorem i Agnieszką. Wspólnie pokonują szkolne kłopoty. W pewnym momencie okazuje się, że Agnieszka pochodzi z rozbitej rodziny, a jej mama ma poważne problemy ze zdrowiem. To doprowadza do tego, że rudowłosa dziewczynka musi podjąć ważną decyzję: pozostać przy mamie, czy też udać się do babci w daleki świat.
 Przynajmniej trafiłam z "ważną decyzją".. :c

_________________________________________________________________________________

Podejście drugie

O! Kilka chwil oglądania okładki i od razu nasuwa się myśl świetnie skonstruowany kryminał: pewnego razu, mała dziewczynka o imieniu Alicja bawiła się w ogródku, po czym nagle wyparowała. Szukali jej rodzice, policja, sąsiedzi - nikt nie potrafił określić, gdzie znajduje się dziecko. W końcu, starsza siostra - Ingrid postanawia przejąć sprawę w swoje ręce. Podczas wędrówek za swoją kocicą po okolicznych polach, dziewczyna odkrywa tajemniczą dziurę w ziemi. Nora zdaje się nie mieć końca, a na dnie błyszczy się delikatnie pojedyncze światełko. Bohaterka postanawia postawić wszystko na jedną kartę skacząc w mrok otworu. Dokąd doprowadzi ją tunel i czy znajdzie w nim Alicję? Jakie niebezpieczeństwa czyhają na dziewczynki pod ziemią?

Ciekawe, czy nutka dramatyzmu występuje również w oryginalnym opisie:
Życie trzynastolatki jest ciężkie. Przynajmniej tak uważa Ingrid Levin Hill z miasteczka Echo Falls. Bo gdyby moja mama zawiozła ją na trening Ingrid nie trafiła by do domu Stukniętej Katie by znaleźć się w złym miejscu o złym czasie. A przynajmniej jej buty które tam zostawiła. Tam czyli na miejscu zbrodni Którą teraz sama może próbować rozwiązać jak jej idol Sherlock Holmes. Ale kiedy Skoro ma tyle problemów w szkole w klubie piłkarskim i do tego jeszcze w amatorskim zespole teatralnym wystawiającym Przygody Alicji w krainie czarów z nią w roli głównej Podobnie jak w przygodach Alicji wydarzenia w Echo Falls stają się coraz bardziej niesamowite. Dyrektorka teatru ma poważny wypadek na scenie ale czy to wypadek a szef policji nieustannie obserwuje Ingrid... Spokojne dotąd miasteczko staje się sceną prawdziwych koszmarów dla trzynastolatki.
Prawie trafiłam w sedno! Pojawia się Alicja, Ingrid, tajemnica.. pewnie jakaś nora też by się znalazła, ale o niej nie piszą, aby nie spoilerować. (:|).

_________________________________________________________________________________

Podejście trzecie

Zacznijmy od tego, że te zielone, fluorescencyjne girlandy przywodzą mi na myśl dekoracje świąteczne rozwieszane na miejskich starówkach. A więc może tematyka książki dotyka okresu bożonarodzeniowego? Domyślam się także, że ta skrząca się, błękitnobiała rzeka to kryształ, o którym mowa w tytule. A nazwisko autora.. może tureckie? Tunezyjskie? Z pewnością coś z tych rejonów.
Moja teoria? Na tropikalnej, tureckiej wyspie (Turcja nie ma wysp? To powiedzmy, że to nowo stworzona specjalnie na potrzeby powieści :|) o nazwie Doorlanya (zabrakło mi koncepcji do drzwi, więc połączmy je z nazwą miejsca akcji :D) trwają zimowe wakacje. Pogoda jednak sprzyja, więc urlopowicze mogą wygrzewać się na słoneczku i pływać w błękitnych wodach morza od rana do nocy, odpoczywając w ostatnie dni roku. W Sylwestra wszystko ulega zmianie. Za sprawą tajemniczego dymu-mgły, zasnuwającej powoli każdy metr kwadratowy wyspy, zbiorniki zaczynają zamarzać. A raczej.. przekształcać się w twardy jak skała kryształ. Sytuacja rozsiewa panikę, gdyż jedyny powrót na stały ląd odbywał się.. przez wodę. W kilka dni wszystkie napoje zostają spożyte, a goście zaczynają odczuwać pragnienie nie do zwalczenia. Kto przetrwa? A dla kogo podróż na kryształową wyspę stanie się ostatnią?

Sprawdźmy, na ile zgadza się to z oryginałem:
W pogodną i sielankową opowieść o szczęśliwej rodzinie wplata się druga – ukryta w tajemniczym kufrze przyniesionym przez morze wprost do stóp małego, niezwykłego chłopca, opowieść XVIII-wiecznego kapitana o odkrytej przypadkowo tajemniczej wyspie. Rosną na niej wspaniałe drzewa, owoce o nieznanym smaku, biegają zwierzęta, jakich zdziwieni marynarze nigdy dotąd nie oglądali. Ale najciekawszy jest lud zamieszkujący tę wyspę – łagodny i dobry, żyjący w pełnej harmonii z ziemią, wodą, roślinami i zwierzętami. Czy tylko przypadkowe znalezisko łączy te dwa, tak odległe od siebie w czasie i przestrzeni światy? 
W obu wersjach jest wyspa.. i.. no.. ten tego.. wyspa to bardzo ważny element, więc punkt dla mnie, że odgadłam.. wyspę. 
_________________________________________________________________________________

Na pierwszy rzut oka widać, że jasnowidz ze mnie wyśmienity (:D). Zachęcam Was, abyście i Wy spróbowali swoich sił w wyzwaniu: nawet jeśli macie pewność, że nie odgadnięcie fabuły w 100% tak jak ja (ja odgadłam w 1000% :D), spróbujcie pokombinować z elementami na okładce, połączcie je z tytułem: zabawa jest przednia, polecam wszystkim! A ja? No cóż.. Z największą przyjemnością przeprowadzę kiedyś drugą część wyzwania, wzbogacając się w nowe pomysły i idee. 

Ile okładek "trafiliście"? A może macie inne, ciekawsze koncepcje na graficzną analizę ilustracji? :D
Podoba Wam się taki post? Piszcie! :)



wtorek, 9 lutego 2016

C.J. Daugherty - Wybrani

Liczba stron: 435
Wydawnictwo: Moondrive
Cena wydawnicza: 34,90 zł
Cena nabycia: ---
Seria: Wybrani
Tom: I



O czym książka?
O szkole. Cóż za zabawna ironia losu! Wstajesz rano żeby pójść do szkoły. Siedzisz w niej od 8 do 18, wracasz do domu i co robisz? Czytasz o szkole! A co zabawne, ta, która stanowi miejsce akcji powieści "Wybrani" przykuwa myśli znacznie lepiej niż wiele fantastycznych światów oraz krain! Chyba zaczynam balansować na granicy normalności..
I to samo można odnieść do głównej bohaterki tekstu Daugherty. Nastoletnia Allie z dnia na dzień trafia do tajemniczej placówki z internatem, o której do tej pory nie pojawiła się ani jedna wzmianka w Google. Podejrzane, prawda? Niestety, nawet nie ma, jak się nad tym głębiej zastanowić, skoro na terenie całego ośrodka panuje bezwzględny zakaz korzystania z urządzeń elektronicznych. Dziewczyna po kolejnej "akcji" buntowniczej w starej szkole, zostaje zgarnięta przez policję. Tym razem jednak rodzice postanawiają podjąć konkretne kroki wychowawcze: z pomocą przychodzi im właśnie Akademia Cimmeria. Bohaterce wydaje się, jakby została wyjęta i umieszczona w zupełnie odmiennym świecie. Mundurki? Historyczny gmach? Drewniana kaplica wewnątrz pobliskiego lasu? Nocna Szkoła, spotykająca się w nocy na zamkniętym dla uczniów piętrze? Co za dużo to nie zdrowo. W związku z tym, Allie postanawia, według zasady: po nitce do kłębka, zrozumieć, na czym polega każdy sekret jej nowej szkoły. Gorzej, gdy sama wplącze się w rozplątywaną włóczkę..

Wygląd:
Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, chociaż długo nie mogłam się zebrać do jej zakupu. Dopiero, gdy ją otrzymałam, zdałam sobie sprawę, co zniechęcało mnie do nabycia "Wybranych". Wystarczy spojrzeć na okładkę. Dlaczego? Pytam się DLACZEGO? Dlaczego Bartłomiej Podkowa odpowiedzialny za jej projekt zdecydował się na.. coś takiego? Czym się kierował? I co robi na ilustracji ta dziewczyna-czajka? Bądź dopasowując lepiej gatunek: dziewczyna-koronnik szary? (Na dole znajdują się zdjęcia owych fruwających istotek ^^). Panowie w tle prezentują się nieco lepiej, chociaż i tak postaciom z okładek powinno się mówić kategoryczne "nie".
Z kolei sam tytuł, gmach akademii oraz znajdujący się na tylnej okładce biało-czerwony opis fabuły prosto, elegancko dopasowują się do motywu powieści. Co ciekawe, nie zostajemy zasypani licznymi patronatami i rekomendacjami, co chociaż czasem świadczy dobrze książce, nie zawsze stanowi wyznacznik dobrej lektury. Ale skoro w związku z wydaniem "Wybranych" przeprowadzono dosyć głośną kampanię reklamową, w którą zaangażowała się nawet Ewelina Lisowska.. loga kilku portali nie byłyby raczej konieczne. 
Koronnik szary                                                                               Czajka

Koncepcja:
Pierwsze, co przyszło mi do głowy po zakończeniu lektury powieści to zaskoczenie, że ciągłe przebywanie w szkole może być tak ciekawe. Przeważnie szkoła kojarzy się z rutyną, nudą, ciągnącymi się w nieskończoność, lekcjami. A gdy dokładnie śledzi się ciąg wydarzeń, łatwo dojść do wniosku, że bohaterowie prawie przez cały czas przebywają na terenie Cimmerii. Życie tam staje się wręcz niebezpieczne i już od pierwszych dni pobytu Allie intryguje ją tajemnicami, mnóstwem niewiadomych. Tam mogłabym się uczyć!
Motyw szkoły. To element, który chcąc lub nie chcąc, bez ustanku przeplata się ze wszystkimi wątkami. Wyraźnie zatem widać, że Daugherty ustanowiła szkołę jako trzon powieści. Nie wiem, jak wygląda sytuacja w kolejnych tomach: czy bohaterowie zaczną podróżować, a wydarzenia rozgrywać w innych krajobrazach, ale ten tom kręci się właśnie wokół Cimmerii. I chociaż na rynek wypuszczono już nie jedną serię trzymającą się podobnych scenerii: poczynając od słynnego "Harry'ego Pottera" przez "Akademię wampirów" bądź "Akademię Canterwood" aż do "Akademii Pana Kleksa" (ależ tęsknię za TAKIMI lekturami :C), "Wybrani" wprowadzają elementy nowości, sprawiające, że sięgając po tę książkę, nie dostąpimy zbyt licznych powielań z tekstów innych autorów.
Za trafione, uważam również motto powieści: "Gdy wszyscy wokół kłamią, komu zaufasz?", które ma widoczny oddźwięk na kartach rozdziałów. Podczas historii, poznajemy mnóstwo uczniów, przyjaznych, jak i wrogo nastawionych do Allie, natomiast nie ma się co do tych "łatek" przywiązywać. Niejednokrotnie zostajemy zaskoczeni prawdziwymi intencjami ludzi otaczających nastolatkę: bliscy znajomi okazują się nie mieć szczerych intencji, a postaci oceniane przez narratorkę za chłodne bądź fałszywe, nagle zyskują w jej oczach. Odpowiadając więc na pytanie z cytatu: Nikomu. Nikomu nie można ufać. (Co najwyżej pluszowemu misiowi - on nigdy Cię nie zawiedzie :|). 

Bohaterowie:
Jak to bywa w powieściach młodzieżowych, główna bohaterka miewa wzloty i upadki. W fabule, ale również w oczach czytelnika. Allie z pewnością nie należy do najbardziej wyrazistych postaci w historii literatury. Co nie zmienia faktu, iż przyjemnie czytało mi się o losach bohaterów widzianych jej oczami. Ponadto, dziewczynie udaje się w miarę utrzymywać pion: nie dramatyzuje, nie żali się nad sobą.. przeważnie. A pojedyncze wyjątki od reguły byłam w stanie przełknąć.
Mieszane uczucia mam z kolei do dwójki adoratorów, bez ustanku kręcących się przy nastolatce. Przede wszystkim, zaczęłam się na poważnie zastanawiać, dlaczego nowe dziewczyny w szkole znajdują takie powodzenie wśród męskiej społeczności? W czymże wydają się one być lepsze, ciekawsze od dłużej znanych koleżanek? Jestem zdecydowanie przeciwna takiemu obrotowi spraw jako modelowi przedmiotowego traktowania kobiet. (Rośnie mała feministka :| :D). 
Wracając do Cartera i Sylviana (imię jak dla świnki morskiej o:), ani jeden, ani drugi nie wywarł na mnie specjalnie głębokich emocji. Raz podpadł Allie francuski amant, a raz tajemniczy typek, raz kręciła się wokół pierwszego, a później, za sprawą pojedynczych wydarzeń, zmiany sytuacji, przechodziła do kolejnego. Co zabawne, w ogóle jej się nie dziwię, gdyż chociaż nie podlega dyskusji, iż autorka wykreowała ich na dwa, przeciwstawne charaktery, obojgu zabrakło iskry, energii,  która sprawiałaby, że czytelnik pragnąłby widzieć konkretnego chłopaka z narratorką. 

Fabuła:
Jak to bywa w tego typu książkach młodzieżowych, akcja rozwija się w tempie, występuje sporo wydarzeń, które przyciągają, wciągają i nie pozwalają czytelnikowi na oderwanie się bez przeczytania kolejnego rozdziału (i kolejnego, i kolejnego.. a potem jeszcze tylko jeden na deser ^^). Co najwyżej, momentami odczułam krótkotrwałe.. znużenie, w przerwach między kolejnymi punktami zwrotnymi, gdy główna bohaterka idzie na śniadanie, obiad czy kolację (kto by pomyślał, że kiedykolwiek uznam posiłki za nudną część dnia O:) bądź zbiera się do snu. Oczywiście rozumiem, że są to standardowe elementy, o których wypada wspomnieć, ale jeśli już chciałabym mieć jakieś uwagi, to tutaj odnalazłam niewielkie pole do popisu w roli krytyka literackiego.
Opisuję książkę, przedstawiam pod kątem różnych wątków.. a o czym ona właściwie jest? Nie wiem, jak wygląda to w Waszym przypadku, ale, gdy w pierwszym momencie ujrzałam okładkę "Wybranych", wzięłam ich za powieść z elementami fantastycznymi. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że przez ponad czterysta stron nie przewija się żaden wilkołak, wampir, człowiek-ćma, Piotruś Pan bądź zmutowany mamut. Zero magii, czarów, zaklęć, uroków, błyszczenia na słońcu. Dopiero po jakimś czasie, zdałam sobie sprawę, że moje insynuacje na temat fantastyki w tekście Daugherty nie były do końca nieprawdziwe. Wszystko za sprawą aury sekretów i tajemnic, którą przesycono dosłownie każdą kartkę. W połączeniu z kilkoma, trudnymi do wyjaśnienia dla Allie wydarzeniami, spodziewałam się, że zaraz pojawi się klan zmiennokształtnych bądź nocnych łowców. Jak to jednak bywa, nigdy nie wiadomo, co skrywa sekret. I dopiero, gdy pod koniec tomu część niewiadomych znika, coś co uważaliśmy za prawdopodobne staje się absurdalne. 

Do końca..
Nie chcę powtarzać kilka razy tego samego, zatem pozwolicie, że podsumuję recenzję krótko i zwięźle. 
Niewątpliwie w księgarniach znajdzie się spory stosik książek, które tematyką można by porównywać do "Wybranych". Ale niezależnie od tego, co mi się w tym tomie podobało, a co chętnie bym poprawiła (a przynajmniej zleciła komuś przeprowadzenie poprawek - mój wkład raczej nie pomógłby książce :D), sądzę, że dałby on radę się obronić, gdyż jest w stanie przyciągnąć do siebie nie tylko zakochanych w literach moli, ale również osoby mniej czytające, rozpoczynające dopiero swoja przygodę ze światem literatury, które obawiają się nudnych opisów bądź niekończących się monologów.  Za sprawą prostego języka, za sprawą ciekawego wątku kryminalnego oraz dzięki stopniowo wzrastającemu napięciu. Bo braku tych elementów na pewno nie można zarzucić powieści Daugherty.

Więcej zdjęć:



Prosto z książki:
"- Czy jaśnie pani życzy sobie towarzystwa? - zapytał, gdy się do niego zbliżyła.
- Jaśnie pani mogłaby zabić za kanapkę z bekonem - poinformowała.
- Wielce to jaśniepańskie z pani strony.
Uśmiechając się, weszli do jadalni."
"- Wyobraź sobie, że jesteśmy gdzieś indziej. W jakimś naprawdę pięknym miejscu. Może na plaży. Otacza nas biały piasek, a woda jest idealnie niebieska."
"Tam - pokazała - tuż za granicą lasu, znajduje się altanka. Czasami urządzamy w niej pikniki.
- A co jest dalej w lesie?
Jo spojrzała na nią kpiąco.
- Drzewa?" (str. 76)
"Zagrabione przez nią liście za nic nie chciały się ułożyć w zgrabny stosik, a połowę trawy gubiła, zanim doniosła ją na kupkę.
- Jesteś w tym naprawdę świetna - podsumował złośliwie Carter." (str. 93)
"- Ale chodziło mi raczej o to, co tak właściwie robisz w Cimmerii. Rzadko ktoś do nas dołącza w połowie letniego semestru.
[...]
- Zostałam aresztowana - wyjaśniła, patrząc mu prosto w oczy.
- I co z tego?
- Trzy razy.
-Aha...
- W ciągu jednego roku.
Z jego ust wydobył się cichy gwizd.
- Nieźle. Ale Cimmeria to nie poprawczak, nie przyjmujemy tutaj więźniów." (str. 63)
-  Co się właściwie stało, Carter? - zapytała, gdy tylko oddalili się od pozostałych. - Dlaczego wszyscy nagle zachowują się jak ninja? To jakiś obłęd.
- Nic się nie stało - odparł. Zwykły nieszczęśliwy wypadek. Zdarza się.
- Zdarza się? - w jej głosie brzmiało niedowierzanie. - Wypadek w środku lasu, w czasie burzy z piorunami, w wyniku którego połowa uczniów wykrwawia się prawie na śmierć, a ty mówisz "zdarza się"?
Krew ściekająca mu po policzku sprawiała, że jego spojrzenie było jeszcze bardziej mordercze.
- Powiedział ci już ktoś kiedyś, że masz skłonność do potwornej przesady?" (str. 124)

sobota, 6 lutego 2016

Styczniowe sumowanie

Witajcie!

Oto przed Wami pierwsze podsumowanie miesiąca. Szczerze powiedziawszy, średnio mam pojęcie, jak się zabrać za coś takiego, gdyż w swojej bloggerowej karierze takowych postów jeszcze nie było mi dane robić. Ale z miesiąca na miesiąc, postaram się, aby prezentowały się one jeszcze lepiej. Póki co, spróbujmy z taką formą:

Statystyki w pigułce

~ KSIĄŻKI ~
  1. Sarah J. Maas - Szklany tron - 518 stron
  2. Leigh Fallon - Córka żywiołu - 316 stron
  3. Erika Johansen - Królowa Tearlingu - 489 stron
  4. C.J. Daugherty - Wybrani - 434 stron
  5. Nicholas Sparks - Pamiętnik - 252 strony
"Wybrani" oraz "Pamiętnik" zostaną jeszcze przeze mnie zrecenzowane w lutym, zatem bez obaw: żadna z książek nie zostanie pominięta :)


Suma: 2009 stron 
287 stron na tydzień | 64 strony dziennie | 2,7 strony na godzinę 


~ BLOG ~ 
Zacznijmy od tego, że po raz pierwszy na LimoBooks pojawia się podsumowanie. I po raz pierwszy jest to podsumowanie stycznia. A po raz pierwszy i ostatni (ależ to groźnie brzmi :s) podsumowanie stycznia 2016r.

Ponadto, opublikowałam 7 postów: 3 recenzje, 3 posty okołoksiążkowe (jeden stosik, pierwszy odcinek Potyczek oraz mój proces pisania recenzji), a także 1 post noworoczno-organizacyjny.


Tak prezentuje się liczba wyświetleń:

Faktem jest, że opuściłam bloga na dwa ostatnie tygodnie, więc trudno mówić tu o liczbach z całego miesiąca. Niestety, nie miałam możliwości pisania postów, gdyż cały swój wolny czas poświęcałam na naukę do rozmnażających się niczym bakterie, sprawdzianów. A że mowa tu o klasówkach z przedmiotów istotnych dla mnie biorąc pod uwagę profil klasy oraz występowanie ich na maturze.. nie pozostało mi nic innego jak zatopić się wśród podręczników. Powoli, powolutku, skrobię jednak kolejne recenzje, aby w ciągu najbliższych dni, powrócić do regularnego trybu publikacji postów. :)


~ STOSIK  ~
W styczniu, zaopatrzyłam się w 3 książki, które prezentują się następująco:



Wszystkie trzy: "Ranczo", "Ranczo 2" oraz "Kochani, dlaczego się poddaliście?" to efekt zakupów na zimowej edycji biedronkowego festiwalu książek. (9,99 za sztukę!)

***

A jakie są Wasze nowe nabytki książkowe? Ile tytułów przeczytaliście w styczniu? Jakie niespodzianki przyniósł Wam styczeń? Chwalcie się! :)