Chociaż podczas wakacji najchętniej poświęcałabym się w całości wyłącznie czterem, moim ulubionym czynnościom: spaniu, jedzeniu, czytaniu i podróżowaniu, przychodzi czas, w którym człowiek czuje nieprzyjemne wiercenie w żołądku, zdające się wołać nieugiętym głosem: "weź się do roboty!". Przykre to, bo przykre, ale rozsądek zdaje się mieć rację. Ileż to bowiem razy, w ciągu roku szkolnego, strofowaliśmy się: "oj, pouczyłabym się pół godzinki codziennie w wakacje, a teraz nie miałabym żadnego problemu"? Ta jedna myśl sprawia, że w końcu jestem w stanie się zmobilizować. I poza odpoczynkiem, poświęcić te "30 minut" (a może nawet troszkę więcej!) na coś, co nazwałabym inwestycją edukacyjną - choć teraz wiąże się dla mnie ze sporym kosztem cierpliwości, w przyszłości, mam nadzieję, że zwróci się kilkukrotnie.
W związku z tym, postanowiłam podzielić się z Wami, tutaj na blogu, w kilku postach, moimi sposobami na naukę - tym razem będzie to szlifowanie umiejętności językowych (wątpię, by znaleźli się chętni śledzący moje starcia z arkuszami z fizyki :D). Bynajmniej, nie będę pokazywać mądrych książek, podręczników oraz repetytoriów, na których wylewam siódme poty, robiąc zadanie po zadaniu (choć, jeśli zgromadzę już jakiekolwiek z tego typu publikacji, mogę też co nieco o tym napisać :)). Seria "Wakacyjny poliglota" będzie skupiać się na... mniej konwencjonalnych sposobach edukacji, aczkolwiek wcale nie mniej skutecznych. Opierających się jednak, w większej mierze, na przyjemności, jaką powinniśmy czerpać z przyswajania nowych zwrotów, powtarzania zasad gramatycznych i oswajania się z tym, co trudno nam przyswoić w biegu kartkówkowo-sprawdzianowym. To co? Znajdą się odważni, by spróbować?