Za przewodników posłużą nam Elias i Laia - dwójka młodych ludzi, którzy pochodzą z zupełnie innych światów. Nie ma tu jednak mowy o koneksjach typu książę i dziewczyna z ludu czy Smerf z Gumisiem, a bohaterka z zepchniętej na margines kasty Scholarów w parze z uczniem akademii szkolącej czarne maski - najlepszych zabójców Imperium. Oboje kierują się podobnymi aspiracjami: osiągnięciem celu sprzecznego ze społeczeństwem, w jakich żyją, zrobieniem czegoś, co nikomu wcześniej się nie udawało. Los skieruje ich jednak na siebie, żeby.. pokomplikować im własne ścieżki.
Historia daje czytelnikowi szansę na pozyskanie z niej tego wszystkiego, na co nie można liczyć w codziennym, rutynowym życiu: napięcia, zwroty akcji oraz rozemocjonowanie losami drugiego człowieka. Nie ma tu mowy o rozciągłości, a pracuje na to dosłownie wszystko: ucinanie rozdziałów w miejscach najmniej pożądanych (a tam, wiadomo, że wszystkie niedźwiadki właśnie takie zabiegi lubią najbardziej! ^^) czy też opisywanie wydarzeń w czasie teraźniejszym. Jeśli więc chcesz odsapnąć od gonitwy i skrajnych emocji, polecam raczej książkę telefoniczną!
A największych emocji ja sama doświadczyłam, gdy do akcji wkroczył wątek Prób, przez które miała przejść czwórka bohaterów. Żyłam w takiej euforii: że taka niepowtarzalna fabuła, że tyle ciekawego się dziej, i co? I klops! Znowu próbują mi wcisnąć powtórkę z "Igrzysk śmierci". Igrzyska wszędzie; jak przyjęło się mówić: wyskakują z każdej lodówki. Odgrzewane, odmrażane, ciągle i wciąż! Ale.. nie. Jednak nie. Jednak było lepiej niż się spodziewałam. I chociaż za samą straszną perspektywę muszę uciąć autorce pół punktu, to zapowiem, że nie ma czego się obawiać.
Chwilami nachodziły mnie jednak myśli, co by było gdyby... Co by było gdyby zawarto na ostatnich stronach egzemplarza krótki słowniczek z najważniejszymi pojęciami dotyczącymi Imperium? Z pewnością byłoby lepiej! I łatwiej dla osób zmuszonych odłożyć na chwilę książkę, mających słabszą pamięć lub czytającą ją na przemian z inną (np. szkolną lekturą). Mogłaby wyjść z tego kiepska sytuacja, gdyby ktoś na kartkówce z "Balladyny" napisał, że zabito Helenę, a nie Alinę albo że główna bohaterka przechodziła cztery próby dla osiągnięcia korony, prawda?
Z bohaterami jest taki problem, że zamiast jednego, głównego dostajemy pakiet: 1+1 (drugi za grosz :D). A wielokrotnie spotkałam się z opinią, że książki prowadzone jednocześnie przez dwójkę narratorów, gubią się same w sobie, jak i czytelników, których po owe sięgają. Ja bym się w tej sprawie nie zgodziła, gdyż Elias naprawdę pasuje do Lai - pod względem osobowościowym, jak i opowiadania historii. Część wydarzeń poznajemy ze strony dziewczyny, później przerzucamy się na oczy chłopaka. Pojawiają się też chwile, które jesteśmy w stanie poznać z obu perspektyw - te wydały mi się najciekawsze, bo dowiadujemy się, co myślą o sobie młodzi. A oboje zostali przez autorkę fajnie, wyraziście zarysowani: mają w sobie wolę walki, śmiało prą na przód, rozbijając wszystkich złych w proch i pył. Po takiej lekturze od razu chce się iść wojować świat!
Największa nauka wyniesiona z czytania "Imperium ognia"? W życiu nie zgadniesz! Bowiem Elias już po kilku stronach skojarzył mi się z Sagem, z "Fałszywego księcia" Jennifer A. Nielsen. Pełni animuszu, zbuntowani, stojący na przeciw wysokiej pozycji, którą mogą osiągnąć. Szkopuł w tym, że zanim napiszę recenzję, lubię wszystko opowiadać sobie w głowie, na głos - to, co bym zawarła, by niczego nie pominąć. Właśnie w takim momencie doszłam do wniosku, że Sage nie czyta się "Sage", tylko "Sejdż". Posiąść TAKĄ wiedzę to prawdziwe osiągnięcie!
"- Hm. Tak mi się wdawało, że robisz dżemy.
- Naprawdę? Dlaczego?
Uśmiecha się łobuzersko.
- Bo jesteś taka słodka."
"Mogę też zanieść jej jakiś drobiazg. Kwiaty? Rozglądam się. W Czarnym Klifie nie rosną kwiaty. Może sprezentuję jej sztylet. Tych nie brakuje, a bogowie wiedzą najlepiej, jak bardzo by jej się przydał."
"W taki sposób patrzyła na ciebie Lavinia Tanalia. I Ceres Coran. Chwilę przed tym, kiedy je pocałowałeś.
Tym razem jest inaczej. To jest Helena. I cóż z tego?Chcesz się przekonać, jak to jest - pewnie, że chcesz."
Serio, kompletnie nie ogarniam nie-tłumaczenia tytułów książek... Ostatnio coraz częściej widuję jakieś "Hopelessy", "Ugly love" i inne takie... No i czy naprawdę "Komnata w popiele" brzmi tak źle? Nie wydaje mi się. :p Wspomniana "Komnata w popiele" stoi u mnie na półce (tymczasowo, wypożyczona z biblioteki :D) i czeka na przeczytanie - mam nadzieję, że już niedługo się doczeka.
OdpowiedzUsuńO, dokładnie! Polacy nie gęsi! :D Moim zdaniem "Komnata w popiele" brzmi naprawdę okej - lepiej tak niż gdy niektórzy nie wiedzą nawet co znaczy angielski oryginał.
UsuńCzytaj, czytaj, zwłaszcza w te jesienne, ponure dni, bo warto! :)
Brak tłumaczenia tytułu to faktycznie jakaś porażka... :/
OdpowiedzUsuń