Początkowo zastanawiałam się, czy faktycznie jest to powieść młodzieżowa, ale, po otrzymaniu potwierdzającej informcji, nie musiałam nawet zagłębiać się w opis wydawcy. Już czułam, że to będzie coś niezwykłego, coś, co zagra w mojej głowie nowego marsza i skieruje myślenie na zupełnie nowe tory. Skierowało. A wręcz przywiozło mnie tymi torami do zakątka świata, który został połączony tylko jednym kolorem.
Po skrawku czarnego lądu oprowadza nas młodziutka złodziejka Christina. Dziewczyna przeniosła się wraz z matką Anju i młodszą siostrą do Kenii, do fikcyjnego miasta Sangui. Ich rodzina szybko zostaje jednak rozbita przez zabójstwo matki, zarabiającej jako pokojówka u bardzo wpływowego człowieka. Tina, odkrywając prawdę o Rolandzie Gryhillu - pracodawcy Anju, który dał jej dzieciom także dach nad głową, postanawia rozpocząć współpracę z miejskim gangiem, by móc wcielić w życie swój plan zemsty, zdemaskować oszustwa i odkryć prawdę o śmierci matki.
A zatem właśnie ta atmosfera, pozwalająca czytelnikowi na otworzenie oczu na nowe sprawy, zasłużyła u mnie na miejsce na podium, jeśli chodzi o "Miasto świętych i złodziei". O ile z wątkiem kryminalnym bywało różnie, jego rozwikłanie nie stanowiło szczególnej zagwozdki, o tyle przeniesienie się wraz z nastoletnimi bohaterami do tego czarnego, myśląc wieloznacznie, świata było dla mnie czymś... czymś zwyczajnie nadzwyczajnym. ;)
Wyrazistość - to chyba najlepiej dopasowany synonim "Miasta świętych i złodziei". Żadne inne słowo tak dokładnie nie oddaje charakteru wydarzeń, ludzi oraz miejsc, napotykanych w historii.
Odnosząc się natomiast do rekomendacji, umieszczonych na okładce, z żalem muszę przyznać, że zostały przypisane książce nieco na wyrost. Polityczne rozgrywki są, ale bezwzględnego kryminału już nie ma. Dzieje się mnóstwo, aczkolwiek wciąż do "mrocznego thrillera" "Miastu" brakuje. I chociaż wciągnęłam jego treść w zasadzie jednym tchem, echo tych wydumanych pochwał wciąż pobrzękiwało mi z tyłu głowy, przypominając, że to nie to, czego przeciętny czytelnik, nieuprzedzony szczerymi recenzjami, a oszołomiony pochlebstwami, mógłby oczekiwać.
"Miasto świętych i złodziei" pozwoliło mi dojść do jednego, pewnego wniosku. Do tej pory, gdy potrzebowałam resetu, wyłączenia się od codzienności, wybierałam książki-pewniaki, o które nie musiałam się martwić, że nie sprostają oczekiwaniom, gdyż idealnie wpisywały się w preferencje. Po lekturze tekstu Natalie C. Anderson, moje postrzeganie odpoczynku zostało skierowane na zupełnie inny szlak i od dziś wolę czytać wszystko to, po czym nie spodziewałabym się schematyczności bądź zwyczajności. Bo tak właśnie odbieram tę powieść: w niej nic nie pozostaje codzienne, podobne. W jednym zdaniu: ta książka jest jak Afryka: dopiero, gdy doświadczysz jej na własnej skórze, będziesz wiedzieć, z czym się ją je.
I kolejny przykład świetnego wprowadzania w klimat! |
Nie czytałam jej jeszcze i szczerze powiedziawszy nie wiem czy to coś dla mnie.
OdpowiedzUsuńWarto spróbować! :)
UsuńWidziałam tę książkę wiele razy na bookstagramie, ale w sumie nie wiedziałam, o czym ona jest. Twoja recenzja, to pierwsza, jaką czytam na temat tej książki. Wydaje mi się dosyć interesująca, dlatego też wpisuję ją na listę książek do przeczytania i mam nadzieję, że dosyć szybko uda mi się po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam xx
http://slowoposlowie.blogspot.com/
Trzymam kciuki, żeby się udało! :)
Usuń