czwartek, 26 listopada 2015

Z książką na pierwszym planie #1, czyli "Jedyna" tonąca w bieli

Witajcie!

Przyszedł czas na kolejne urozmaicenie postów na blogu, spowodowane częściowo moim wygodnictwem (marnie mi ostatnio idzie czytanie :c), a częściowo chęcią podjęcia próby rozbudowania książkowego świata na LimoBooks (dyplomatyczne słowa wyjściem z każdej sytuacji :|). 

Zachwycamy się treścią oraz kreacją bohaterów. Podziwiamy barwne opisy, dające obraz pięknych widoków, krajobrazów, malowniczych scenerii. Rozemocjonowani śledzimy wątki literackich postaci, przeżywamy z nimi wszystkie przygody, łącznie z wstrząsającym zakończeniem. I choć nie podlega dyskusji fakt, iż to najważniejsze elementy powieści, nie są one jedynymi. Co bowiem z zewnętrzną stroną dzieła? Z okładką, cudownymi ilustracjami i fotografiami na niej, szatą graficzną, która urzeka i przyciąga czytelników niczym światło ćmy? Warto popatrzeć na książkę także z tej  wizualnej perspektywy. Popatrzeć i docenić.

Stąd moja propozycja postów: serii czy może takich luźnych, "odrywaczy" od recenzji i TAGów. Z książką na pierwszym planie - mała galeria fotografii-eksperymentów. Uwielbiam robić zdjęcia. A połączenie jednej pasji z drugą - czytaniem, to wręcz idealne wyjście dla rozwijania obydwu.  Dlatego taka forma postów bardzo mi odpowiada, mam nadzieję, że i Was zadowoli. 

Na pierwszy ogień poszła "Jedyna" Kiery Cass, czyli ostatni tom trylogii "Selekcja", opowiadającej o losach uczestniczki Eliminacji, Americi Singer. Oceńcie sami czy udało mi się zaprezentować tę pozycję w iście królewski sposób. Tak, jak należy się to prawdziwej księżniczce.. wśród książek.
















Jak Wam się podobają zdjęcia? (Wystarczy, że przynajmniej jedno uznacie za względne, a będę zadowolona :D).  A trochę z innej beczki.. Wolicie wstawiać własne zdjęcia do recenzji czy może zdajecie się na te z internetu? Która forma bardziej Wam pasuje i Waszym zdaniem lepiej pasuje do bloga? Piszcie!

piątek, 20 listopada 2015

Albo Albo TAG 2.0

Cześć!

Przybyło trochę tych TAGów, oj przybyło. Na pewno nie o wszystkich w tym poście wspomnę, za co z góry Was przepraszam: jeśli ostatnimi czasy nominowałeś/aś mnie do jakiejś zabawy, a ja nic tu o niej nie napiszę to znaczy, że jestem okropną bloggerką ze strasznym darem do zapominania istotnych informacji. I po prostu zapomniałam zapisać linka do Twojego TAGu. Wybacz, poprawię się, obiecuję.

Dzisiaj mam zamiar odpowiedzieć na 1 TAG. Za dni kilka może, może zawita na bloga kolejny: Celebrity Book TAG. Pojawił się także trzeci, Tolkienowski TAG od Pisane Myślami, którego jednak nie wykonam z powodu braku znajomości książek Tolkiena. Taka jest prawda: czytałam jedynie Hobbita, a więc nie mogę dostąpić zaszczytu wykorzystania twórczości tak wybitnego autora na moim blogu. Aż wstyd się przyznać. Ale bardzo dziękuję za nominację. :)

Kończąc rachunek sumienia, zapraszam Was do lektury.



Albo Albo TAG 2.0 od Latte z bloga BookBlog

  • 1. Wolałabyś na swoim blogu publikować tylko recenzje czy tylko posty około książkowe?
Wykorzystując moją dyplomatyczną umiejętność tworzenia kompromisów: posty o książkach. 

  • 2. Wolałabyś zawsze widzieć ekranizacje książki najpierw, zanim ją przeczytasz czy przeczytać książkę i nigdy nie obejrzeć filmu?
(To uczucie, gdy musisz trzy razy przeczytać pytanie zanim załapiesz, co autor miał na myśli. :D )
Szczerze powiedziawszy, nie wzrusza mnie zbytnio perspektywa nieobejrzenia filmu, gdyż i tak ich prawie nie oglądam. A gdy to robię, to albo przez prawdziwie wzbudzoną, nieskrywaną ciekawość, albo przez namowy znajomych. Ale nigdy nie podejmę się już takich samobójstw, jak oglądanie filmu przed lekturą książki. ( Bo przecież samobójstw popełnia się tyyle :|).

  • 3. Wolałabyś mieć listę wszystkich przeczytanych książek w swoim życiu czy posiadać egzemplarz pierwszej ulubionej książki?
I tu pojawia się dylemat natury ogólnej: jaka książka była moją pierwszą ulubioną? Gdybym znała odpowiedź na to pytanie, mogłabym określić czy dany egzemplarz posiadam, a wtedy jedna z stron konfliktu wykluczyłaby się sama. Ale szczerze powiedziawszy, wolałabym jednak tę listę. Zwłaszcza, jeśli dorzuciliby do niej stosik umieszczonych na niej pozycji, najlepiej w wersji papierowej, kurierem, pod drzwi pokoju. (Z sokiem bananowym z palemką ^^

  • 4. Wolałabyś należeć do klubu książkowego, w którym nie ma osób z blogosfery i spotykać się w nim regularnie czy spotykać się raz w roku z najlepszym przyjacielem z blogosfery?
Czymże jest klub książkowy? To coś w rodzaju.. hm.. kółka z matematyki lub historii? Wybaczcie moje niedoinformowanie, ale nigdy się z takową terminologią nie spotkałam. Wydaje mi się, że najlepsza opcja z pośród podanych to coroczne spotkania bloggerów książkowych, polegające na dyskusjach o przeczytanych lekturach, wymianach posiadanych egzemplarzy na inne, etc. etc. (Faajnie by było ^^). 

  • 5. Wolałabyś mieć czas, by przeczytać wszystkie książki jakie tylko chcesz czy mieć pieniądze, by kupić wszystkie książki jakie tylko chcesz?
Dusza materialistki walczy z duszą marzycielki. Ale dodając do starcia pierwiastek logiki, zwyciężyłyby pieniądze, gdyż gdyby książki się znalazły to i czasu, by nie zabrakło. (Po co komu szkoła, nie? :D).

  • 6. Gdyby ekranizowano twoją ulubioną książkę, wolałbyś mieć kontrolę nad tym kto będzie w obsadzie czy nad tym co znajdzie się w scenariuszu?
Zawsze marzyło mi się reżyserowanie filmu, wypełnianie mojej koncepcji na wielkim ekranie, stworzenie filmowej wersji ulubionych książek, zatem obie czynności wykonałabym z wielką ochotą. Ale żeby nie wymyślać już tak przy każdym pytaniu (okropny mam ten charakter :C), zdecyduję się na dobór aktorów. A oni już dostosowaliby się do moich porad, dotyczących gry i przedstawianych wydarzeń. 

  • 7. Wolałbyś mieć ulubioną książkową supermoc czy ulubioną książkową technologię?
Z własnego doświadczenia wiem, że supermoce i technologie bohaterów literackich w większości przypadków doprowadziły ich do klęski albo przynajmniej do utrudnień związanych z misjami, przygodami, zatem.. raczej wolałabym być samą sobą, w stu procentach sobą. No najwyżej, od czasu do czasu chętnie skorzystałabym z pomocy Kopciuszkowych myszek przy sprzątaniu pokoju czy grabieniu liści. (Dać im po widelczyku do ciastka i uwinęlibyśmy się raz dwa! ^^).

  • 8. Wolałbyś przeczytać niesamowitą książkę ze słabym zakończeniem czy słabą książkę z niesamowitym zakończeniem?
Przeczytać niesamowitą książkę z niesamowitym zakończeniem. Są takie, prawda? Kto by chciał czytać słabe książki? :o (:D).

  • 9. Wolałbyś nie być w stanie czytać w jadącym pojeździe czy nie być w stanie czytać na leżąco?
A co ja mam poradzić, jeśli nie mogę czytać ani w jadącym pojeździe, ani na leżąco? (:C). To pierwsze, spowodowane jest nieposkromionym pragnieniem wyglądania przez okno podczas drogi. Drugą czynność natomiast uniemożliwia mi niewygodna pozycja - aby leżeć i jednocześnie czytać, trzeba by było trzymać cały czas książkę w ręce, przed twarzą. A to nie to, że ręka drętwieje, to jeszcze wzrok się psuje. Względy techniczne, moi drodzy. Pomijając kwestię ciągłego wiercenia się, przekręcania i wzmożonej aktywności ruchowej w moim wydaniu: najlepiej czyta mi się jednak na siedząco.

  • 10. Wolałabyś zapomnieć treść ulubionej książki lub serii, by móc przeczytać ją ponownie po raz pierwszy czy zapomnieć treść wszystkich kiepskich książek, które przeczytałeś?
Pomyślmy logicznie: gdyby nie znajomość treści kiepskich książek, nie potrafilibyśmy ustanowić osobistych kryteriów oceny lektur na lepsze i gorsze, a co za tym idzie: wyrobić gustu czytelniczego. Zatem odpowiedź oczywista: zapomnieć fabułę ulubionej serii, aby móc ją czytać w kółko, i w kółko i zachwycać się każdym pięknym momentem od nowa.

***

Przepraszam, jeżeli nie wszystkie odpowiedzi Was usatysfakcjonowały, zaspokoiły ciekawość, ale starałam się, naprawdę się starałam.. żeby było i zwięźle, i ciekawie.. no, i odrobinkę zabawnie. (Może lepiej to przemilczmy :D). W każdym bądź razie... Trzymajcie się ciepło, gdyż ostatnio odrobinę chłodem zawiało, zakładajcie ciepłe sweterki i otaczajcie się duużyymi stosami książek (wiecie, żeby utrzymywać ciepełko, względy praktyczne ^^).

Do przeczytania! :)

niedziela, 15 listopada 2015

Zoë Marriott - Królestwo łabędzi

Liczba stron: 260
Wydawnictwo: Egmont
Cena wydawnicza: 34,99 zł


O czym książka?
Powieść z gatunku fantastyki, aczkolwiek zdecydowanie bliżej jej do baśni, wspominającej dziecięce lata. Historia opowiada o losach młodej księżniczki, córki króla Farlandu, Aleksandry. Po śmierci matki dziewczyny, miejsce kobiety zajmuje znaleziona w lesie (bo przecież najlepsze żony znajduje się w lesie :D), tajemnicza Zella, która bez problemu owija sobie cały dwór, a przede wszystkim króla, wokół palca. Gdy Aleksandra wraz z trzema braćmi starają się pokrzyżować plany przyszłej żonie ojca, nie przewidują konsekwencji swoich czynów. Zella, chcąc raz na zawsze pozbyć się jedynych przeciwników, stojących jej na drodze do tronu, zamienia Dawida, Robina i Hugh w białe łabędzie, a Aleksandrę odsyła do jej ciotki, która zamieszkuje sąsiednie królestwo. Bohaterka musi zebrać w sobie dość odwagi, aby przeciwstawić się macosze i ochronić królestwo przed tragicznym końcem, do czego prowadzą magiczne oddziaływania Zelli. 

Wygląd:
I znów mamy do czynienia z tak piękną okładką, że aż trudno oderwać od niej wzrok. Wszelkie zawarte na niej elementy tworzą iście baśniową grafikę, która oprócz doskonale spełnianej funkcji estetycznej, sporo zdradza na temat fabuły powieści, odpowiada na pytanie: czego możemy spodziewać się po "Królestwie łabędzi". Zdaję sobie sprawę z tego, iż może nie jest to informacja, która interesuje większość czytelników, ale trudno nie wspomnieć o bardzo przyjemnej w dotyku fakturze okładki. Tak jakby pokryto ją mięciutkim futerkiem o milimetrowych włoskach! (Niestety tak nie jest, ale to nie zmienia faktu, że przytulać ją można do woli ^^).
O ile przód okładki jest wzorzysty i bogaty w ilustracje, z tyłu nasze oczy skupią się na opisie fabuły, stanowiącym jedyny, wyróżniający się element. Co w sumie jest przemyślanym zabiegiem, gdyż żeby zachęcić do lektury książki, trzeba skupić uwagę potencjalnego czytelnika właśnie na tematyce pozycji. Sprytne! Pod jednolitym, błękitnym tłem, kryją się jednak połyskujące gałązki, które choć nie wyglądają na pokrzywy, ich wykorzystanie zostałoby uzasadnione, tak więc.. może są to farlandzkie wyobrażenia tych roślin, kto wie..
Wewnątrz, czekają na nas i skrzydełka, i zakładka (a przynajmniej, ja takową miałam zaszczyt otrzymać ^^). Treść podzielona jest na dwie części, łącznie 18 rozdziałów + prolog i epilog. Przeciętna długość rozdziału stanowi około kilkanaście stron, zatem ja uznałabym je za całkiem długie. I chociaż wolę podział na 'więcej, ale krócej', w tym wypadku, kilkanaście stron czytało się błyskawicznie, z czego wynika, że lektura książki przebiegła zdecydowanie za szybko. (:/).

Koncepcja:
Jak co niektórzy zdążyli się już pewnie domyślisz, powieść bazuje na przepięknej baśni Hansa Christiana Andersena "Dzikie łabędzie". Nie bójcie się, nie jest to przepisanie opowieści, autorka nie trzyma się ściśle wszystkich wydarzeń w niej zawartych. Otrzymujemy bowiem zdecydowanie rozwiniętą, ubarwioną i przekształconą w formę młodzieżowego tekstu z gatunku fantastyki, historię. Już sama różnica w długości między tekstem Hansa a Zoë, wskazuje na ich odmienny kształt połączony jedynie wspólnym pierwiastkiem.
Kolejny aspekt, który przekonał mnie do nowej formy baśni to narracja pierwszoosobowa. Z zastosowaniem tego zabiegu, my zyskujemy zdecydowanie większą dawkę emocji, a bohaterka duszę oraz osobę z krwi i kości, zamiast pustego ciała, wykonującego jedynie opisane czynności. I nawet jeżeli momentami, opisy wrażeń, uczuć zakrawają o stricte nastoletnią młodzieżówkę, to i tak warto przez nie przebrnąć, gdyż przy ogólnym zarysie, po zakończeniu lektury, nawet nie będziemy pamiętać o takich drobiazgach.
Na koniec dwa słówka o języku: zrozumiały, poprawny, ale barwny i naprawdę plastyczny. Dostosowany dla młodszych odbiorców, a jednocześnie sprawiający, iż ci starsi także nie będą zawiedzeni. Dialogi chwytliwe, opisy rzeczywiste, a akcja dziejąca się z odpowiednim tempem. Czego chcieć więcej od książki?

Bohaterowie:
Wykreowane w powieści postaci są połączeniem cech stricte baśniowych, wpisujących się w schemat walki dobra ze złem, niesienia z treścią wielu wartości moralnych oraz aspektów osobowości charakterystycznych dla ludzi, również tych współczesnych, którzy mają różne motywy swoich działań, boją się, przejmują, są niepewni swoich decyzji. I najlepszy przykład dla tego rodzaju bohatera to właśnie Aleksandra, narratorka towarzysząca nam przez całą historię.
Nie chcąc marnować słów na analizę psychologiczną jej umysłu (poza tym biol-chem to zdecydowanie nie moja działka :C), zwrócę jedynie uwagę na wyraźnie zarysowaną przemianę tej postaci. Dostajemy zakompleksioną, niepewną i wycofaną dziewczynkę, a przed zamknięciem książki możemy już podziwiać silną i zdecydowaną kobietę w pełnej krasie. Sama siebie zaskoczyłam, że polubiłam sposób autorki opisania metamorfozy, gdyż przeważnie nie zaliczam się do fanów tego typu wewnętrznych zawirowań. Wolę, gdy dużo się dzieje wokół bohaterów niż wewnątrz nich. (Jakkolwiek dziwnie to brzmi, tak właśnie jest :|). A w przypadku Aleksandry, czułam się naprawdę związana z nią i odniosłam wrażenie, jakbym została skutecznie zmotywowana do wzięcia losu w swoje ręce, tak jak ona, i zdziałania z nim czegoś dobrego.
Z kolei, skupiając się na bohaterach drugoplanowych, mam już bardziej mieszane uczucia. Oczywiście są to szczegóły, które wbrew pozorom, bardzo lektury mi nie utrudniły. Ale żeby nie było, że tylko chwalę i chwalę.. . Żałuję, że autorka pozostawiła samej sobie np. Zellę, czyli ciemną stronę mocy, czarny charakter powieści. Z "czarnym" byłabym nawet skłonna się zgodzić, ale "charakter" to, moim zdaniem, zdecydowanie za dużo powiedziane. Biorąc pod uwagę możliwości rozwoju, wykreowania tej postaci, szkoda, że została okrojona do złej Baby Jagi, która chrupie dzieci jak pierniczki. (Taka przenośnia. W książce stety/niestety nic takiego nie ma miejsca :D).

Fabuła:
Złoty środek między baśnią, a powieścią młodzieżową, został zachowany również w kategoriach fabuły, zaprezentowanych wydarzeń. Książka zawiera w sobie sztandarową walkę dobra ze złem, podkreślanie, ważnych w życiu człowieka, wartości. Ale otrzymujemy również delikatnie rozkwitającą pierwszą miłość, emocje dorastającej dziewczyny, która musi pogodzić się ze stratą bliskiej osoby plus uratować królestwo od rządów wrednej macochy. Takie przemieszanie między bajką, a fikcją stanowi ciekawe połączenie i pomimo nutki absurdu, którą na pewno da się odczuć, przysparza czytelnikowi wielu przygód, przeżywanych razem z bohaterami. Wraz z przygodami, w treści przeplata się wiele czynników np.  opisy magicznej krainy, jakim jest Królestwo Farlandu bądź Midlandu, przepiękne obrazy:  poprzez lasy, morze czy dwór książęcy. (Sceneria iście jak z bajki ^^).
Co prawda, dynamiki i zwrotów akcji mamy nieco mniej niż w typowej fantastyce czy powieściach o agencie 007. Trudno jednak winić za to autorkę, skoro w tekście nie znajdziemy ani jednej wzmianki o dinozaurach, robotach nowej generacji czy mszczących się samurajach.
Niektórych być może to zaskoczy, ale w dialogi, których nie ma zbyt wielu, ale za to wszystkie umieszczono z głową oraz pomyślunkiem, wpleciono także szczyptę humoru. Co prawda nie potrafię stwierdzić, czy zalicza się on do humoru bawiącego wszystkich, czy może tylko mnie, ale.. kogo nie rozśmiesza np. podryw na rolnika? (Jak tak teraz o tym myślę, to chyba jednak wszystkich poza mną :_:). Żeby nie rzucać suchym przykładem, uzupełnię go o cytat, po czym sami ocenicie czy da się zapisać go do zabawnych. (Albo chociaż troszkę zabawnych. Odrobinkę :c).

"Zaległa cisza, którą wypełniły odgłosy morza, ale nie było w niej nic niezręcznego.
Nagle chłopak zapytał:
- Czy wiesz coś o uprawie roli w waszych gospodarstwach?
- W naszych gospodarstwach? - Spojrzałam na niego zaskoczona, raz jeszcze podziwiając ciemne srebro jego oczu.
- Są dumą Farlandu, prawda? Gospodarze mają swoje metody, aby ziemia wciąż była urodzajna. Wiesz coś o tym?
[...]
Zaczęłam mu opowiadać. Wyjaśniłam system płodozmianu i podkreśliłam konieczność zapewnienia ziemi odpoczynku." (str. 102)
Kto by się spodziewał, że rolnictwo jest tak chwytliwym tematem podczas pierwszego spotkania ze swoją drugą połówką, nie? (:D).

Do końca..
"Historia poza czasem i ponad czasem." Takie zdanie widnieje na okładce "Królestwa łabędzi". A ja w stu procentach się pod nim podpisuję. Dawno nie spotkałam się z prostą, a jednocześnie urzekającą i iście magiczną historią, którą przecież już znałam. Znałam bardzo dobrze, a jednak, jak widać, nie na tyle, aby lektura powieści mnie znudziła. Wręcz przeciwnie! Czułam, że na nowo odkrywam elementy, których nie dałam rady dostrzec w dzieciństwie, fakty, kryjące się dla oczu 6-letniej dziewczynki. Wszystkie wydarzenia przeżywałam od nowa i po raz pierwszy. Jednocześnie.
Ponadto, uważam, że to, co uczyniła Marriott, można uznać za niezwykłe przedsięwzięcie. Dlaczego? Z tego, co mi wiadomo, nie znalazł się jeszcze śmiałek, któremu udałoby się zbudować wehikuł czasu, prawda? A tutaj, proszę! Młoda pisarka, na dodatek z jaką smykałką do zawirowań czasowych! Nawet jeśli żartuję (tak, to miał być żart :|), to ziarenka prawdy także można się w powyższym zdaniu doszukiwać. Podczas lektury "Królestwa łabędzi" przeżyłam bowiem podróż po wspomnieniach: od najmłodszych lat, aż po dzień dzisiejszy. Przybyłam, doświadczyłam, wróciłam. Bez szwanku, w jednym kawałku. I w towarzystwie trzech, śnieżnobiałych łabędzi.



Więcej zdjęć:

środa, 11 listopada 2015

Pomiędzy stronami #4: 11 listopada, czyli króciutka lekcja polskiego

Witam wszystkich!

Z racji, iż dzisiaj obchodzimy Święto Niepodległości, miałam ochotę stworzyć post, który, choćby w niewielkim stopniu, wiązał się z tym ważnym dla wszystkich Polaków, wydarzeniem. Długo się zastanawiałam (no z 10 minut mi to zajęło :|), jaką formę mógłby on przybrać, aż w końcu postanowiłam pójść po linii najmniejszego oporu: 3 standardowe lektury szkolne w pozytywnej ocenie Limo. Postaram się dać Wam w nie wgląd moimi oczami, jak ja je postrzegam. Mam nadzieję, że uda mi się przekazać to, co bym chciała. 

Quo Vadis - Henryk Sienkiewicz

Najgrubsza z najgrubszych, literki najmniejsze z najmniejszych. A i tak cieszę się, że została nam zlecona lektura tej powieści aniżeli Krzyżaków, którzy, jak sądzę, spodobaliby mi się znacznie mniej, ze względu na tematykę. Koncepcja "Quo Vadis": powrót do czasów tak odległych, nawet z perspektywy Sienkiewicza, bardziej mnie zaintrygowała.
Jeśli chodzi o starożytny Rzym ukazany przez autora, nie spotkałam się dotychczas z lepszym przeniesieniem tego miasta na papierowe strony i byłam wręcz oczarowana wszystkimi szczególikami, które odkrywałam razem z Winicjuszem, Ligią, Petroniuszem, Neronem i całą resztą antycznych osobowości.
Gdy musiałam zabrać się za przeczytanie "Quo Vadis", byłam na etapie swojego życia, w którym nie kochałam książek tak jak teraz, a moje tempo podążania wzroku za tekstem było niezbyt wypracowane. Zatem, ze wstydem mogę się przyznać, iż co nudniejsze opisy chybcikiem omijałam, czekając na rozwój wydarzeń, zwroty akcji. Ale i na takowe się natknęłam, co początkowo mnie dość zaskoczyło: w lekturze? coś ciekawego? akcja? wciągająca fabuła? Autorzy lektur pisali książki z wciągającą fabułą? Zadziwiające, a jednak prawdziwe.
Ponadto, już wtedy odkryłam w sobie zamiłowanie do miłości, czyli pochłanianie ze zdwojoną szybkością wszelkich wątków romantycznych. I znowu książka spełniła moje oczekiwania: dramatyczna walka o serce ukochanej, ryzykowne kroki zbliżające do niedostępnej Ligii, wyrzeczenia, arena - czego chcieć więcej?

 Więc pamiętajcie po wsze czasy:

więcej liter = więcej wydarzeń = więcej frajdy
więcej liter (nie zawsze!) = więcej nudy
(Po tej króciutkiej lekcji matematyki, możemy zmierzać do kolejnego akapitu. c:

Balladyna - Juliusz Słowacki

Z cegiełki do ceramicznej płytki (Ale ze mnie Bob budowniczy :|). Jeżeli "Quo Vadis" momentami się ciągnęło, w przypadku historii tytułowej Balladyny, nie ma mowy o opisach. Pomijając fakt, iż jest to dramat, czyli taki jakby niekończący się dialog. (Zero opisów, zero długich, niezrozumiałych zdań - książka idealna!). 
Z innej strony : zanim całkowicie skreślicie dzieło Słowackiego, zastanówcie się: ile czytaliście książek, w których główną postacią jest czarny charakter? (Albo przynajmniej taki.. ciemnoszary.. o! grafitowy!). Raczej nie jest to perspektywa, z której autorzy lubią pisać książki. A szkoda! Najwidoczniej nikt nie potrafi przebić tegoż oto XIX-wiecznego romantyka, który wykosił konkurencję w niecałych 200 stronach. Z góry zapowiadam: z tego co pamiętam,  nawet język szło zrozumieć, a mimo iż różni się od współczesnego, pozwolił wzbogacić współczesny słownik o kilka ciekawych zwrotów.  (Nic tylko wplatać je do rozmów ze znajomymi :|)
Nie przeczę, że mówiąc o lekturach, zawsze chętniej sięga się po te cieńsze objętościowo utwory. Szybciej się skończy, krócej ponudzi. Przezornie obstawiamy, że tekst nam się nie spodoba. A po zamknięciu "Balladyny" aż żal odkładać ją z powrotem na półkę. Zaufajcie mi. Na pierwszy rzut oka, historia nie zachęca: opowieść o bezkompromisowym dążeniu do władzy. Suche słowa, nic po za tym. Nawet jeżeli tak uważacie, warto przeczytać dramat z innego powodu: aby odkryć co wspólnego mają ze sobą: dwie siostry, maliny, książę, romans i cała masa zabójstw. Nietypowe połączenie, prawda?

Treny - Jan Kochanowski

Nie wiem, jak to jest w tym przypadku: czy całość to obowiązkowa lektura, czy też może wymóg nałożony został na wybrane utwory. Bądź co bądź, "Treny" mogę z ręką na sercu uznać za pierwsze teksty liryczne, które naprawdę mi się spodobały. Trudno określić, dlaczego padło akurat na nie. Chyba za sprawą porządnego opracowania ich na lekcji i dokładnej interpretacji, a co za tym idzie: zrozumienia treści oraz przekazu. I tutaj rada do wszystkich: gdy nie rozumiesz utworu, szanse, że Ci się spodoba są wręcz równe zeru. 
Niby wierszowane, niby niezbyt długie, a i tak liczba dziewiętnastu nie brzmi zachęcająco. Ale skoro już trzeba czytać, można spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o okolicznościach, metodzie ich powstania. Bo skoro stanowią ważny element polskiej literatury, to coś musi w nich być.
Mnie najbardziej zastanowił fakt, iż poeta złamał wiele kanonów, obowiązujących w jego czasach. Nie pisał o zasłużonych, wielkich ludziach. Wszystkie teksty poświęcił maleńkiej, a na dodatek nieżyjącej córeczce, co czyni "Treny" w stu procentach wyjątkowe. Na dodatek, w cyklu można wyróżnić "etapy" rozpaczy, podział ze względu na emocje, jakie towarzyszyły twórcy. Pierwszy i osiemnasty wiersz są najbardziej uczuciowymi, najmocniej przeżywanymi, natomiast dziesiąty, będący pośrodku, zachował najwięcej dystansu, stabilności. 
Właśnie takie ciekawostki potrafią przekonać mnie do lektury. To one pokazują, że teksty faktycznie różnią się od każdej, innej książki. Że ich się nie dostanie w pierwszym lepszym tomiku z wierszami. W nich jest zakorzenione znacznie więcej, niż mógłby się spodziewać przeciętny gimnazjalista.

***

Samo w sobie słowo "lektura" brzmi tak zniechęcająco, że nie zdziwiłabym się, gdyby za kilkanaście lat "Harry Potter" stracił większość sławy i rozgłosu na rzecz wpisania do "kanonu ksiąg obowiązkowych". Wyobraźcie sobie siebie jako rodziców, przymuszających dzieci do przeczytania choćby kilku stron o przygodach młodych czarodziejów. Smutna rzeczywistość, prawda? Zatem nie przekreślajmy teraz tego, co pozostawiono nam kilkanaście, kilkadziesiąt czy nawet kilkaset lat temu. Wiadomo, jak to bywa z książkami: nie każda przypadnie nam do gustu. Ale niech naszej ocenie nie podlegają: archaiczna forma czy niezrozumiały język. Czytamy po to, by się uczyć, rozwijać i poznawać. Rezygnując z lektur, rezygnujemy z wiedzy. Wiedzy połączonej z przyjemnością, rzecz jasna.

Jakie lektury wspominacie najprzyjemniej? A może macie ulubioną? Którą czytaliście ostatnio? Piszcie! :)

sobota, 7 listopada 2015

QUOTE #1

Cześć!

Zapraszam wszystkich do pierwszego postu z serii "QUOTE", czyli limonkowe Q&A. Tym razem, otrzymałam 25 naprawdę ciekawych pytań, a więc starałam się odpowiadać równie interesująco. Zaczynamy!

Patty:
Jeśli miałabyś wybrać książkę, która zmieniła Twoje postrzeganie na świat, jaka by to była?
Odpowiadając na to pytanie dyplomatycznie, stwierdziłabym, że każda książka, w mniejszym lub większym stopniu, zmienia moje postrzeganie świata. Z treści każdej historii można wynieść nowe wartości, umiejętności, poglądy. Ale żeby nie bawić się w retoryczne gadanie, ostatnio przeczytanym przeze mnie przykładem mógłby być "Park Jurajski" Michaela Crichtona. Dopiero po lekturze zdałam sobie sprawę, jak nowoczesne technologie mogą łatwo zagrozić całemu światu. (No i jeszcze jeden wniosek: dinozaury mają baaardzo dużo, baaardzo ostrych zębów :|).

Czy jeśli książka jest popularna i zdobywa wiele pozytywnych opinii, od razu chcesz ją przeczytać czy podchodzisz do niej raczej sceptycznie?
A no właśnie z tym jest bardzo różnie. Na pewno, gdy widzę gdzieś okładkę książki zachwalanej i pokazywanej na większości blogów, budzi się we mnie ochota na wyrobienie własnej opinii. Zwłaszcza, jeśli znajdę taką pozycję np. po promocyjnej cenie, w jakimś dyskoncie. Wtedy, w 60% przypadków, wezmę ją, gdyż mam podstawę, aby uważać, że treść mi się spodoba, co nie zawsze jest do przewidzenia przy kupnie pozycji zupełnie nieznanej. Ale nie zawsze kieruję się 'modami' na konkretne tytuły. Zależy od tematyki i fabuły.

Czy uważasz siebie za osobę kreatywną?
Na pewno do ścisłego umysłu, przeliczającego sobie wszystko z wykorzystaniem rachunku prawdopodobieństwa, daleka mi droga. Ale nie zaprzeczę, iż przede mną jest multum osób ze znacznie lepszymi pomysłami i bardziej 'otwartą głową'. Natomiast myślę, że i mnie zdarzy się wpaść na ciekawe rozwiązanie bądź wyjście z sytuacji. Już pomijając kwestie czysto artystyczne, gdy bardzo lubię rozwijać swoje umiejętności, a tutaj bez kreatywności jednak ani rusz. (Ach, ta skromność :D)
Książki na twojej półce... półkach układasz w konkretny sposób (kolorem, autorem, alfabetycznie, gatunkami) czy jakkolwiek?
Teoretycznie mogłabym zabłysnąć opowiadając, jak to mam pięknie poukładane książki na 500 możliwych sposobów, równiutko i alfabetycznie. Ale szczerze powiedziawszy.. powiedzmy, że uskuteczniam na półkach mój własny, jedyny w swoim rodzaju system, polegający na umieszczaniu pozycji w miejscu, który najbardziej mi dla niej pasuje. W żadnej innej biblioteczce z takim ułożeniem się nie spotkacie!

Jakim bohaterem literackim chciałabyś być?
Chociaż uwielbiam się wczuwać w role głównych bohaterek, być tą obejmowaną przez najprzystojniejszych chłopaków świata, to najlepiej czuję się w swoim ciele i raczej tylko tej jednej, mojej bohaterki wolałabym się trzymać i żyć w moim, realnym świecie. No, chyba, że ktoś podejmie się stworzenia powieści ze mną w roli głównej.. Wtedy, jestem skłonna do zmiany decyzji (:D).

I nie książkowo: Jakiej muzyki słuchasz?
Nie będę zbytnio oryginalna, jeśli powiem, że wszystkiego, co wpadnie mi w ucho, prawda? (:C). Ale, taka prawda: jeśli usłyszę w radiu/na YouTubie/w reklamie/filmie piosenkę, która naprawdę mi się spodoba, to od razu dołączam ją do szufladki 'Muzyka, której słucham'. Obecnie jestem na etapie country, czyli dawna Taylor Swift, Kelsea Ballerini czy np. Shane Filan. Ale ostatnio zauroczył mnie również wokal Shawna Mendesa, a momentami nieświadomie zaczynam nucić sobie klasyki Disneya jak np. "Can you feel the love tonight" lub "Ani słowa". (EDIT: od kilku dni na okrągło śpiewam pod nosem piosenki Enej oraz utwory kojarzące się już ze świętami ^^).



KittyAilla:
Jaki format książek preferujesz? :)
Gruby. Oj, jak najgrubszy! Jestem największą fanką porządnych objętościowo (puszystych :D) pozycji. A jeśli z kolei chodzi o wielkość okładki to taki.. hm.. no standardowy. Byle nie była zbyt szeroka ani zbyt wąska. Książki mają stać na półce równiutko jak armia. (:|)

Pięć najlepszych książkowych "ciach" z jakimi do tej pory się spotkałaś?
Hm... wydaje mi się, że w którymś tomie "Selekcji" była mowa o pałacowym przyjęciu, na którym podawano jakieś.. kremówki? Nie wiem, czy dokładnie o ten typ "ciachów" chodziło, ale tak mi wtedy ślinka ciekła.. ( :D). Ale aż pięciu sobie raczej nie przypomnę. Choć 5 kremówek bym zjadła z wielką przyjemnością. (Tak, wiem, że nie o takie ciacha chodzi :D).

Czy w kręgu twoich znajomych jest osoba, która przypomina ci jakąś książkową postać? Jaką postać, jeśli tak? :)
Powinnam zapewne jednogłośnie stwierdzić, że w każdym Jace'u i Edwardzie widzę Moją Wielką Miłość, ale.. nie, raczej nie. (I'm sorry :|). No chyba, że za znajomego uznam pluszowego dinozaura i porównam go z "Parkiem Jurajskim". Może być? c:


Niczym Szeherezada:
Wolisz wczuć się w postać, o której czytasz, czy raczej śledzić "z boku" jej poczynania?
Bardzo lubię "być" główną bohaterką, zwłaszcza podczas lektury wszelakich romansów, fantastyki. (Nie bez powodów przecież :D). Dzięki temu mogę oderwać się od rzeczywistości i naprawdę wciągnąć w czytaną książkę.


Marta:
Która z bohaterek książek mogłaby zostać Twoją przyjaciółką?
Stety bądź niestety, nigdy nie byłam dobra w nawiązywaniu relacji z dziewczynami. Po prostu nie interesują mnie rozmowy o ciuchach, makijażu, kosmetykach, butach i imprezach. (Taka jestem wymagająca :|). Stąd też mam więcej kolegów niż koleżanek i mimo, iż nie żałuję, to chętnie zaprzyjaźniłabym się np. z Americą z "Selekcji", która niejednokrotnie pokazała, że byłaby świetną powierniczką sekretów i długich rozmów. A przy okazji.. gdyby się do niej zbliżyć, może dałoby radę odbić Maxona (^^). Przecież ona i tak dalej miałaby Aspena. (Może dlatego nie mam koleżanek.. :_:).

Jakie z książkowych zwierząt mogłoby być Twoim zwierzątkiem domowym?
Raczej żadne. No, chyba, że wilk, który zamieniałby się w Jacoba. Ewentualnie tygrys-Ren bądź tygrys-Kishan.

W świecie z jakiej książki chciałabyś żyć?
O ile powstanie kiedyś książka "Limo i jej przygody" (Choć skrycie liczę, że autor wymyśli lepszy tytuł :D), to w świecie właśnie tej powieści.



Jakie jest Twoje ulubione zwierzę?
Panda mała i panda wielka. Bez dwóch zdań, nieodwołalnie, niezaprzeczalnie i niepodważalnie.


Martyna:
Oglądasz polskiego booktuba? A zagranicznego?
Polskiego owszem oglądam, zwłaszcza ostatnio, gdyż lubię słuchać recenzji na temat książek, które mnie interesują, poznawać nowe tytuły, jak również 'oglądać' pozycje, zwłaszcza, gdy vloger pokazuje papierowe wydanie na filmiku. Mam jaką taką nie do końca pojętą manię, iż nie potrafię przełamać się do kupna książki przez internet, której nie widziałam. (Nie wiem skąd to wynika, naprawdę nie wiem :D). Tak więc z booktuberów-rodaków zaglądam na kanały m.in. Marthy Oakiss, Anity (Book Reviews by Anita), Mai K. (towartoczytac). A do zagranicznego mnie nie ciągnie, głównie z powodu takiego, iż no.. no, wolę polskiego. (Taka ze mnie patriotka :|).


Minni:
Czy ma dla Ciebie znaczenie czcionka, rodzaj kartek (białe i żółte) itp.?
Teoretycznie nie robi mi ogromnej różnicy kolor kartek bądź wygląd liter i książkę kupię nawet, jeśli nie spełnia ona moich preferencji wizualnych, ale osobiście wolę żółte kartki i czcionkę, która nie jest Arialem, ani żadną wymyślną czcionką. Standardowa Georgia bądź Times New Roman są zawsze mile widziane.

Co sądzisz o blogosferze książkowej? Czy jest coś co ci przeszkadza?
Zacznijmy od tego, że polska blogosfera książkowa to świetne miejsce, dające szansę na prawdziwe rozwinięcie swoich pasji i zainteresowań. Ponadto, gdzie indziej spotkam tylu świetnych ludzi, którzy podzielają moje hobby? Gdy teraz się nad tym zastanawiam, nie przychodzi mi do głowy żadna wada. Co najwyżej ze strony technicznej, czasem zdarza mi się zirytować, gdy Blogger odmawia posłuszeństwa i pojawiają się niewielkie utrudnienia przy publikacji postów, dodawaniu zdjęć etc. No, ale.. technika żyje własnym życiem i na to rozwiązania nie ma. (EDIT: Właśnie teraz, gdy poprawiam tego posta, doświadczam protestu Bloggera, który nie daje dodać ani jednego zdjęcia, ni filmiku :C)

Czy chętnie odwiedzasz inne blogi?
Bardzo chętnie! Uwielbiam zaglądać na blogi moich kolegów i koleżanek "po fachu" (Ale to profesjonalnie brzmi :|) i  dowiadywać się, co obecnie czytają, co sądzą o konkretnych książkach. Najczęściej odwiedzam posty ze stosikami, recenzjami książek, które sama bym przeczytała lub już zdążyłam to zrobić oraz z ciekawymi inicjatywami, informacjami z wydawniczego świata. Jednym słowem: im kreatywniej, bardziej intrygująco, tym lepiej.

Czy dużo czasu i poświęcenia wymaga od Ciebie napisanie recenzji?
Ojjj, dużo. (:C). Nie no, ostatnio siedzi w mojej głowie okrutny brak weny, przez którego wykrzesanie z siebie dwóch zdań graniczy z niemożliwością. Już nie wspominając o logice, inteligencji i błyskotliwości tychże zdań. Stąd też tworzę TAGi, odpowiadam na pytania i robię wszystko, tylko nie piszę recenzji. (Powiedziała recenzentka z bloga z recenzjami książek :D).

Czy masz kogoś w bliskim otoczeniu z kim możesz podyskutować o książkach?
No niestety, ale raczej wśród moich znajomych nie ma osoby, która w takim stopniu jak ja interesuje się książkami i to jeszcze z lubianych przeze mnie gatunków. (A przynajmniej nic o tym nie wiem o:). Stąd też przyszedł pomysł na bloga i wylewanie na nim słów, których nie mam z kim zamienić w rzeczywistości. (:_:).
Jak zaczęła się Twoja przygoda z czytaniem?
Zaczęła się od tego, że nauczyłam się czytać. A później poszło już gładko: dostawałam od rodziców i dziadków wiele książek, dzięki którym mogłam rozwijać nowo nabytą umiejętność i tak ją rozwijam do chwili obecnej. (:D)


kasjeusz:
Jak wyglądałby twój wymarzony pokój? 
Mój wymarzony pokój jest moim pokojem i chyba nigdy bym go sobie lepiej nie wyobraziła.

Czy zbierasz autografy lubianych autorów i autorek? 
Kolekcji nie tworzę, aczkolwiek w swoich archiwach przechowuję np. dedykację od Pawła Beręsewicza ("Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek","Co tam u Ciumków?","Na przykład Małgośka") czy autograf Miley Cyrus. (Tej fajnej, młodszej Miley :|).

I jeszcze jedno, bo akurat szukam inspiracji: Co doradziłabyś osobie (zupełnej amatorce, dodajmy) próbującej robić ładne zdjęcia na blog? :)
Co prawda też jestem zupełną amatorką, ale uwielbiam robić zdjęcia, nie tylko na bloga. Trudno więc dawać mi rady innym, gdyż mnie samej do choćby średniego zaawansowania brakuje tyle co stąd do Maroka, aczkolwiek.. Z własnego doświadczenia wiem, że najlepsze zdjęcia wychodzą przypadkiem. Może nawet nie tyle, że zupełnie, gdy po prostu na ślepo naciskamy spust migawki, ale rzadko kiedy jestem zadowolona z fotografii zaplanowanej, z dopracowanymi szczegółami.
Ponadto, staraj się próbować chwytać obrazy z nie do końca oczywistej perspektywy, myśleć nieco nieszablonowo. Np. jeżeli robisz zdjęcia książce, poeksperymentuj z oświetleniem, kątem ustawienia obiektywu. Spróbuj też dołączyć ruch, dynamikę. Grunt to próbować. Jak najwięcej próbować. Karta pomieści dużo zdjęć, więc cykaj śmiało, kasuj, które nie wyjdą i ucz się na błędach. A od czasu do czasu poszukaj inspiracji w internecie, na innych blogach. Jeden z lepszych sposób na rozbudzenie własnej wyobraźni.

***
Aj, aj, aj, sporo tego wyszło. Mam nadzieję, że nie czyta się tak źle jak wygląda. Umówmy się, że post zostanie zaliczony za przeczytanie 5. wybranych pytań. (:D). Możecie się pochwalić ile spośród wszystkich udało się Wam przeczytać.

Przyznam się szczerze, że pisanie odpowiedzi to świetna zabawa, stąd też liczę, że z Waszą pomocą uda mi się stworzyć kolejne części QUOTE'a. Zachęcam do zadawania pod tym postem w komentarzach kolejnych pytań, na które z ogromną przyjemnością odpowiem w kolejnym poście. 

Do przeczytania! :)

wtorek, 3 listopada 2015

Stephanie Perkins - Anna i pocałunek w Paryżu

Liczba stron: 319
Wydawnictwo: Amber
Cena wydawnicza: 32,80 zł
Cena nabycia: 9,99zł (Matras)

O czym książka?
Jak już wskazuje sam, niezbyt wyrafinowany tytuł, mamy do czynienia z romansem. Zerkając na okładkę, możemy wnioskować, iż jest to powieść dla młodzieży, z gatunku Young Adult. A czytając rekomendację portalu Goodreads o "jednej z najlepszych powieści o miłości wszechczasów", utwierdzamy się w przekonaniu, że książka stanowi strzał w dziesiątkę. Może tylko po odwróceniu pozycji, nasze wątpliwości nie bez powodu wzbudza uplasowanie się w kategorii dobrych książek na 5. miejscu, między "Greyem", a "Przeminęło z wiatrem". I nasuwa się pytanie: co jest na 4., a co na 6.? (:D)
Przyznaję się bez bicia, że mój egzemplarz zamówiłam, gdy tylko ujrzałam go przecenionego na stronie internetowej księgarni Matrasu. Uwielbiam wychwytywać takie promocyjne perełki, zwłaszcza, jeśli sporo się o nich wcześniej słyszało. Sporo dobrego, warto podkreślić. Ale czy sama fabuła warta jest podjęcia się czytania "Anny.."?
Jak to bywa w romansach, powieść pisana oczami nastoletniej Anny Oliphant stanowi swoisty pamiętnik głównej bohaterki, zawierający relację i jej wynurzenia z "niespodziankowego" wyjazdu do Paryża zorganizowanego przez jej ojca, znanego pisarza. Aby dodać nutę dramatyzmu, dziewczynie ani się śni być zadowolonej z prezentu, gdyż musi opuścić swoją rodzinną Amerykę, aby zamieszkać sama na drugim kontynencie, oddalonym od domu sporą ilością wody. W akademiku, który na czas nauki staje się jej miejscem zamieszkania, poznaje grupę przyjaciół: poczynając na Meredith, Joshu oraz Rashmi, a kończąc na źródle wszelkich książkowych zawirowań: St. Clairze. Etiennie St. Clairze.

Wygląd:
Na pozór, okładka nie wzbudzała moich  ochów i achów bądź kilkugodzinnych wpatrywań się w nią z nieposkromionym zachwytem. Mamy ławkę, mamy dziewczynę, dwie dłonie i.. ramię. Ale dlaczego samo ramię? Moim zdaniem, fotografia zyskałaby na wartości mnóstwo, gdyby role się odwróciły i widzielibyśmy twarz przystojnego St.Claira zamiast szczerzącej się Anny. Już pomijając fakt, iż nie lubię, gdy wydawcy serwują nam wygląd bohaterów na okładkach. Gdyby tym bohaterem był Etienne, nawet nie zgłaszałabym sprzeciwów. W takim jednak wypadku, czuję się niezadowolona. I wielce zawiedziona. (:C)
Poza tymi feralnymi postaciami, sama w sobie ilustracja dalej nie jest rewelacyjnie oryginalna. Jest wieża Eiffla. Bo Paryż, to wiadomo, że gdzieś tam ten zabytek wszechczasów umieszczą. Jest Anna, bo i w tytule takowa panna się znajduje. Brakuje tylko pocałunku, ale zamiast tego mamy ławkę, co może i faktycznie stanowi lepsze rozwiązanie.
Trudno przegapić jednak liczne pochwały i pozytywne słowa zdobiące tylną stronę pozycji. Cytaty z Amazona, MTV i wspomnianego już wcześniej Goodreadsa, mimo wszystko sugerują, że warto lekturą się zainteresować. A choć ja raczej nie decyduję się na zakup książki ze względu na takie rekomendacje, w tym wypadku, z częścią bez dwóch zdań mogę się zgodzić.
Wewnątrz, na czytelnika czekają utrzymane w motywie okładkowym skrzydełka z ogólnym opisem fabuły oraz kilkoma informacjami o autorce, i wiele (bo aż 300 :|) pożółcanych stron, pogrupowanych na 46 niezbyt długich rozdziałów.
Wadą techniczną, na którą muszę zwrócić uwagę, gdyż bardzo dała mi się we znaki to mało odporny na zabrudzenia papier okładki. Co prawda, nie wycierałam w niego rąk po obiedzie, ale to i tak nie zmienia faktu, iż brud przykleja się do niego wyjątkowo nieznośnie. 1/4 gumki zmarnowałam, aby wytrzeć szaro-brązowe smugi z wieży Eiffla. 1/4! 

Koncepcja:
Ależ głupio zabrzmi to, co teraz powiem. Aż mi wstyd. Ale nie będę Was oszukiwać, że książka wzbudziła moje zainteresowanie głęboką, niepowtarzalną historią, posplatanymi ze sobą, barwnymi wątkami oraz wielopłaszczyznowym przekazem. Przecież to nawet brzmi nierealnie. Nasłuchałam się kilku dobrych słów, to i nawet nie czytając dokładnie opisu, stwierdziłam, że książka mi się spodoba. I przez pierwszych ok. 50 stron, wyrzucałam sobie własną głupotę. Bowiem pomysł, który wyróżniałby "Annę.." spośród innych romantycznych młodzieżówek, dostrzegłam dopiero.. mniej więcej koło 8 rozdziału. Wcześniej naprawdę ogarniał mnie strach na myśl, że wpakowałam się w kolejny płytki związek, na który składają się tylko całusy i objęcia. A tu taka niespodzianka! Kto by się spodziewał, że pierwszy pocałunek otrzymamy na 268 stronie? Biorąc pod uwagę 318 posiadanych do dyspozycji, to prawdziwe osiągnięcie.
Aspekt, który mnie również naprawdę oczarował to sam Paryż. Sposób, w jaki autorka podjęła się opisania go, przybliżenia czytelnikowi jego nastroju, wyglądu, kultury. Otrzymujemy naprawdę sporą dawkę francuskiego życia: poczynając od menu z paryskiego akademika, a kończąc na zwiedzanych przez głównych bohaterów znanych zabytkach: katedrze Notre Dame, Luwrze. Nawet spacer pary nad Sekwaną dostarcza czytelnikowi wielu przeżyć i możliwości wejścia w prawdziwą, francuską atmosferę.

Bohaterowie:
Chociaż klimat mamy, wciąż brakuje ludzi, którzy by go podbudowywali, uzupełnili. Powieść we Francji, a wśród postaci nie doświadczymy ani jednego ważniejszego kontaktu z Francuzem. Toż to jakiś absurd! W zamian niby dostajemy mieszkankę amerykańskiego pochodzenia, brytyjskiego akcentu i francuskiego uroku w postaci St. Claira, ale to nie to samo, co rodowity Paryżanin w berecie, wcinający croissanta. (:C)
Powracając do głównych bohaterów, a konkretniej autorki wszystkich wydarzeń: Anny. Niczym odkrywczym będzie, jeśli określę ją jazko sympatyczną, młodą dziewczynę, która zakochuje się najpierw w jednym, nieodpowiednim facecie, a potem w drugim. I w sumie zdołałabym jeszcze kilka jej cech charakteru wymienić, ale i tak wszystko to prowadzi do typowej, amerykańskiej nastolatki, pojawiającej się w powieściach.  Troszkę niezdecydowana, z nutą charakterku, wzbogacającego treść o zabawne sytuacje, dialogi. A jedyną jej charakterystyczną zaletą, dokładniej zainteresowaniem , który poniekąd nas łączy są recenzje. Tak, Anna również publikuje na swoim blogu recenzje. Co prawda, jej posty wypełniają filmy, a nie książki, ale sam fakt, iż mogę znaleźć w niej cząstkę siebie, dodawał jej kilka plusów do osobowości.
Z kolei Etienne.. różni się nieco od typowego, amerykańskiego nastolatka. Bowiem ma on dziewczynę. I nie, nie jest nią Anna. Jego połówka nazywa się Ellie i wbrew pozorom, ich związek  trwa prawie do końca powieści. Co zatem klasyfikuje St. Claira do kategorii chłopaków, z którymi trzeba uważać. (Gra na dwa fronty jeszcze żadnemu nie wyszła na dobre :| ). Oczywiście, nieco przesadzam (ale dziewczyny, i tak miejcie się na baczności!), gdyż, jak się później okazuje... okaże się... a z resztą, nie zdradzę, co się okaże, gdyż sami powinniście się o tym dowiedzieć już bezpośrednio z kart książki. (Limo - mistrzyni budowania napięcia :|). W każdym razie, relacja między Etiennem i Anną ma charakter nieco hm..  zakazany i chociaż nie muszą niczym Romeo i Julia spotykać się w nocy pod balkonem to i tak nikt nie powinien dowiedzieć się, że są razem. A biorąc pod uwagę fakt, iż z jednej strony mamy Ellie, a z drugiej paczkę ich wspólnych przyjaciół w tym m.in. również zakochaną w St. Clairu Meredith, będącą przyjaciółką Anny.. oj, będzie gorąco.

Fabuła:
Żywa. Bogata w wydarzenia. I bardzo emocjonująca. Od momentu przylecenia Anny do Paryża akcja rozwija się i rozwija. W tym samym tempie rozkwita relacja między parą, która przeżywa wzloty i upadki, kłótnie i wspólne spacery, ciche dni oraz chwile 'tylko we dwoje' w pustym akademiku. Stephenie nie daje nam chwili wytchnienia na żale, wyrzuty i wahania głównej bohaterki wypełniających niezliczoną ilość kartek, gdyż tak naprawdę mamy ich ograniczoną ilość.
Autorce udało się wpleść także wątek związany z tęsknotą za rodziną, powracające wspomnienia z 'dawnego życia', plany Anny, niestety już nie do zrealizowania ze względu na zmieniające się okoliczności. Miejsce na stronach powieści znajdują również kłopoty rodzinne, trudne sytuacje, z którym przychodzi się zmierzyć bohaterom, z którymi muszą sobie poradzić mimo młodego wieku. Sam fakt, iż losy bohaterów nie ograniczają się do miłości sprawia, że pozycja wiele zyskuje. I czyta się ją jeszcze przyjemniej, gdyż jest bliższa czytelnikowi. Przecież nie samą miłością żyje człowiek!
Jak to zazwyczaj bywa, fabułę dynamizują dialogi, stanowiące mniej więcej 1/3 stron. Można je uznać za kolejny atut dzieła Perkins, gdyż są naturalne, prawdziwe, przepełnione emocjami, zwłaszcza humorem. Lekkim, różnorodnym, a przede wszystkim: zabawnym!
A gdy brakuje zwrotów akcji, nie brakuje opisów. Ale nie tych nudnych, przydługich i ciągnących się. Jak już wcześniej wspomniałam, na ponad 300 stronach powieści, Stephenie zawarła Francję w pigułce, która właśnie za sprawą prostych, ale dokładnych opisów, daje wrażenie bliższej niż nam się wydaje. Trochę zwiedzania, trochę podziwiania, a to wszystko jako tło świetnej, romantycznej historii!

Do końca..
Opisywałam, wypisywałam, to recenzję zakończę krótko i zwięźle. Co tu dużo mówić: "Anna i pocałunek w Paryżu" to urocza powieść o barwnej, acz naturalnej miłości, wyciągająca nas z domowego zacisza do tętniącego życiem i otaczającą historią, Paryża. Chociaż merytorycznie książka ma kilka wad, garstkę niedoskonałości wręcz standardowych dla powieści młodzieżowych, to bez problemu można je pominąć i śmiało cieszyć się z niesamowitej przygody zaserwowanej nam przez Stephenie Perkins. I kropka.




Więcej zdjęć: