sobota, 30 lipca 2016

Becca Fitzpatrick - Black ice+Szeptem: niedramatyczne ataki niedźwiedzi i kakao jako cisza przed burzą

Za oknem śnieg zasypuje już najwyższe drzewa, a siarczysty mróz niestrudzenie próbuje przeniknąć przez okno uparcie trzymające resztki ciepła. Sam siedzisz dygocząc z zimna, choć i tak masz już na sobie gruby sweter w bałwanki z garnkami na głowach, futrzany polar i czapkę-uszatkę, którą wieńczy solidna porcja nastroszonego futerka. Z kubka pod ręką unosi się para świeżo zrobionego kakao z cynamonową posypką, a Ty myślisz tylko o tym, jak przetrwać te najzimniejsze dni w ciągu roku. 

Coś się nie zgadza? Nie masz swetra w bałwanki? Tak, to na pewno to. A może dalej męczą Cię wątpliwości? Racja, wystarczy zajrzeć przez okno, by przekreślić moją jakże obłudną teorię. Cóż, każdemu może się nieco poprzestawiać w głowie, czytając upalnym latem o niebezpiecznej wędrówce górskimi szczytami podczas śnieżyc i temperatur sięgających Rowu Mariańskiego. Ale o tym cicho, Szeptem i na ucho.


Tak mnie los pokierował, że sięgnęłam po dwie książki tej samej autorki jedna po drugiej. A chociaż "Szeptem" miałam okazję poznać już wcześniej, wypożyczając ją z biblioteki, postanowiłam po raz kolejny zagłębić się w historii Patcha i Nory, w celu porównania jej do losów Britt oraz Masona. Czy czuję się w pełni usatysfakcjonowana tym mini-maratonem? Niestety, niekoniecznie.

Chcąc ocenić obie pozycje na zasadzie porównania i kontrastu, powiedziałabym, że wybór lepszej książki na każdej płaszczyźnie jest praktycznie niemożliwy. I jedną, i drugą chciałabym za coś docenić, gdyż mają w sobie nutę niepowtarzalności, sprawiającą, że po prostu warto po nie sięgnąć. Zwłaszcza, gdy planujecie zachęcić do czytania niechętną koleżankę bądź siostrę biegającą za Pokemonami (testowałam, genialna gra! :|) - na pewno i pierwszy, i drugi tytuł ich usatysfakcjonuje. Doskonale sprawdzą się też na relaksacyjnym urlopie. Wiecie: kocyk, trawka, lemoniadka i te sprawy.

Nieskomplikowane, bo nieskomplikowane. Jedno muszę jednak przyznać: Fitzpatrick to prawdziwa mistrzyni niespodzianek. "Black ice", od którego oczekiwałam naprawdę wiele, aż zasmuciło mnie częściową przewidywalnością i przeciętnością, chociaż upakowaną w dobry pomysł. Z kolei "Szeptem", czytane wcześniej ponad rok temu, na nowo potrafiło zafascynować, zaskoczyć i mimo, iż zapewne to wina mej słabej pamięci, dało radę wywrzeć na mnie prawie tak silne emocje, jak podczas pierwszej lektury tej historii. A pierwsze wrażenie można ponoć zbudować tylko raz.

Trudno jednocześnie pakować obie powieści do jednego wora, skoro tematyką w sporym stopniu od siebie odbiegają.


Liczba stron: 448
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Cena okładkowa: 39,90 zł
Sposób nabycia: konkurs
"Black ice" promowany jest jako młodzieżowy thriller. Ja, trzymają się proporcji gatunków połączonych w książce, przyporządkowałabym ją jednak do romansu z elementami thrilleru.
Britt i Korbie, dwie przyjaciółki, wybierają się na wypad w góry Teton. Plany krzyżuje im śnieżyca, unieruchamiająca ich samochód i skazująca je na poszukiwanie pomocy wśród leśnych zasp. Bohaterki trafiają do chatki, zamieszkanej tymczasowo przez dwóch młodych mężczyzn, których intencje już w pierwszej chwili można poddać wątpliwościom. Jedno jest pewne: decyzja nastolatek o nawiązaniu znajomości z nieznajomymi poważnie zaważy na ich wyjeździe, a nawet na życiu.
"Black ice" to przede wszystkim klimat. Klimat gór, zimowego lasu i zagrożenia, które czyha za każdym świerkiem. Za sprawą prostych, ale częstych i dosadnych opisów, nie sposób nie pojąć chłodu przenikającego każdą warstwę ubrania Britt. Autorka ustami narratorki wspomina o każdym elemencie, który składa się na ten obraz: przemakające skarpetki, drapiący gardło wdech powietrza czy zmarznięte uszy. Dzięki temu nie potrzebujemy dłuższych przekonań, że akcja faktycznie dzieje się w trudnych warunkach, bo to się po prostu czuje.

Ale dlaczego nie zgadzam się z przyporządkowywaniem historii do thrilleru? Dla mnie książkę podzielono na etapy, gdzie w największym stopniu pojawiają się konkretne gatunki, to na nie postawiono nacisk w losach bohaterów. I tak zaczynamy od zwykłej obyczajówki: ot wyjazd w góry.  (Jedziemy na wycieczkę, bierzemy misia w teczkę.. ^^). Britt ma swoje problemy, rozstała się z chłopakiem - najbadziej typowy wstęp do historii o nastolatce. Wprowadzenie napięcia zapoczątkowuje poszukiwanie wsparcia w chatce Masona i Shauna. Chociaż, szczerze powiedziawszy, nie jest wielką tajemnicą, jak ich los się potoczy. Zwłaszcza dla kogoś, kto przed lekturą sięgnął po opis okładkowy. Ale okej, niech będzie ten thriller. Gdy rozpoczyna się wędrówka chłopaków z zakładniczką przez góry, rozpoczynamy też epizod przygodowy, gdyż opowieść skupia się na walce o przetrwanie, napotykaniu mniej lub bardziej pożądanych postaci, ogółem motyw drogi. Te fragmenty uznałam za najbardziej nieprzyciągające uwagi, ponieważ, pomimo najsilniej odczuwanej atmosfery otoczenia, nie dzieje się szczególnie wiele, a to, z czym zmagają się bohaterowie w dużej mierze amator Sherlocka byłby w stanie przewidzieć. Przecież wiadomo, że kiedyś coś ich zaniepokoi, a innym razem się okaże że to niedźwiedź. Bez tego po prostu by się nie obyło.
Końcówka poczęstuje Cię z kolei sporą liczbą wybuchowych niespodzianek i ostatecznym podzieleniem frontów. Dla mnie, największe zaskoczenie wywołało w pierwszym momencie odkrycie "tego najgorszego" czarnego typa, odpowiedzialnego za główną zbrodnię. Nawet jeśli nie trudno go zdemaskować, to w skutek uśpienia mojej podejrzliwości przez większą część historii, rozdziawione usta na pięć sekund uznałam za efekt murowany. (Może właśnie taki był zabieg autorki? Kto wie, kto wie... :|).

A z kolei coś, co w innym przypadku by mi przeszkadzało, tutaj wyraźnie zaplusowało: retrospekcje. Nasza narratorka, w celu ocieplenia przypuszczalnie ostatnich chwil zagrożonego życia, przywołuje różne wspomnienia związane z Korbie (przyjaciółka), Calvinem (brat Korbie + chłopak Britt). Wbrew wszystkiemu, o co podejrzewałabym ten zabieg stylistyczny, nigdy nie zarzuciłabym mu dynamizowania akcji. A jednak! Gdyby Fitzpatrick zdecydowała się na pozostawienie jedynie opisów aktualnych wydarzeń - przemierzania przez postaci górskich stoków, poza mroźnym wiatrem, w książce wiałoby również nudą.

 

Liczba stron: 328
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Cena okładkowa: 32,90 zł
Sposób nabycia: konkurs
Z kolei w "Szeptem" motyw przewodni to upadłe anioły, czyli na wstępie zaznaczone paranormal romance.
Nora chodzi razem z Vee do liceum. Jako najlepsze kumpele siedzą razem na każdych zajęciach, spędzają ze sobą większość czasu w szkole, jak i poza nią. Sytuację postanawia zmienić nauczyciel biologii, który nakazuje uczniom zamianę dotychczasowych miejsc w ławkach, jak i partnerów w nich. Tym sposobem nasza bohaterka zostaje skazana na towarzystwo ponurego Patcha, w żaden sposób nie ułatwiającego wspólne wykonywanie prac domowych zadanych przez nauczyciela. Wraz z wejściem tajemniczego chłopaka w życie nastolatki, spotykają jej dziwne, niewyjaśnione sytuacje, które najprawdopodobniej mają coś wspólnego z milczącym kolegą. 
Na pierwszy rzut oka: motyw powszechniejszy, przejedzony, przeżuty i wypluty. A jednak, gdybym miała za zadanie wybrać spośród mnóstwa powieści gatunku te, które subiektywnie są najlepsze (bądź przynajmniej dobrze moim zdaniem napisane), wybrałabym m.in. "Szeptem". Prawdopodobnie wynika to z faktu, iż ostatnią książkę z podobną fabułą czytałam kilka lat temu, w epoce "Zmierzchu" łupanego.

Opowiadając historię Nory i Patcha, odnoszę wrażenie, że autorka więcej zdań poświęca rozwijaniu akcji, aniżeli budowaniu charakterystycznego klimatu. A chociaż faktycznie nie jest on tak wyrazisty jak w pierwszym, zaprezentowanym tytule, nie oznacza to, że go w ogóle nie ma. Te sekrety, niedomówienia i domysły narratorki również kreują mgiełkę niepewności, szepczą do uszu czytelnika "coś tutaj nie gra", "zastanów się, czy nie robią Cię w balona". Aczkolwiek subtelniej, utrzymując się gdzieś pomiędzy głównym, a drugim planem. Z kolei dynamika bardziej targała moimi emocjami: ani na moment nie opuszczało mnie napięcie, nawet, gdy główna bohaterka robiła sobie gorącą czekoladę (od razu brała mnie na nią ochota :C) wiedziałam, że to cisza przed burzą. Natomiast w "Black ice" nie miałam tej pewności: coś się zdarzy, albo i nie. Nawet jeśli, żeby historia nabrała dramatyzmu potrzebne było coś znaczącego, coś dużego. Mały atak niedźwiedzia nie wystarczy. (Powiedziała ta, która przy spotkaniu z grizzlym wiałaby, gdzie pieprz rośnie, a nie marudziła: "ej, weźcie sprowadźcie lepiej dinozaury"!).

Czar par, czyli kto wygrywa kategorię "miłosne zaloty". Na złotym postumenciku postawiłabym relację.. tum, tu tu tummm... Nora+Patch! I obdarowała laurowymi wieńcami, doceniając w kategorii "złotych dialogów". Nie czarują mnie frazesy, głębokie słowa pełne uczucia i pożądania, zrywanie z siebie koszulek, gdy tylko amant na Ciebie spojrzy (a raczej "zacznie taksować wzrokiem") . Za największą sztukę uważam lekkość, swobodę stylu podczas tworzenia rozmów między głównymi bohaterami. Nie robią ze swojego uczucia, które w początkowej fazie niewiele ma wspólnego z romantycznością, czegoś, czym ono nie jest. 
- Największe marzenie?
- Żeby cię pocałować.
- Nie ma w tym nic śmiesznego.
- Owszem, ale się zarumieniłaś.
-Należysz do sekty?
(…)
-Tak się składa, że potrzebuję zdrowej kobiety na ofiarę. Zamierzałem ją uwieść, stopniowo wzbudzać w niej zaufanie, ale skoro jesteś już gotowa… .
-Zajrzałam do twojej kartoteki. (...) -To z pewnością jest nielegalne.-szepnął.
-Ale nic w niej nie ma. Żeby choć wykaz szczepień...(...)
-I mówisz mi o tym, bo się boisz, że wywołam epidemię? Odry czy świnki?
- To naturalnie rudy kolor? - Uśmiechnął się.
Przebiłam go wzrokiem.
- Nie mam rudych włosów.
- Przykro mi, ale wiedz, że są rude. Nie byłyby czerwieńsze, nawet gdybym je podpalił.
O kurde. Kurdekurdekurde. Potrąciłaś j e l e n i a? Nic się nie stało? Może to był BAMBI?
(Ten tekst jest autorstwa Vee, ale.. pozdrawiam fanów Bambiego - disneyowski jelonek żyje i ma się dobrze!)

W jakim stopniu dorównują im Britt z Masonem? Dorównują, chociaż nie powiedziałabym, że perfekcyjnie. Ubóstwianych przeze mnie potyczek słownych pojawia się mniej, ale grunt, że ich relacja nie drażni oczu sztucznością czy rozwojem z prędkością polującego geparda. Swobodnie, spokojnie, na wszystko przyjdzie czas.
- Czytasz mi w myślach - zachichotałam.
- Widzisz? Jestem chodzącą doskonałością. Nie musisz mi nawet mówić, czego chcesz. - Jude postukał się palcem w głowę. - Jestem męską wróżką. Jedną na milion. To co najmniej drugoligowa supermoc.
- Przestań. Przez ciebie zaraz naparskam do drinka.
- Już to przewidziałem. -Jude znowu postukał się po głowie.
- To najlepszy wieczór w moim życiu - westchnęłam radośnie. - Dziękuję ci.
- Przeze mnie naparskałaś sobie do drinka i twierdzisz, że to najlepszy wieczór w twoim życiu. Dość łatwo cię zadowolić.

A więc... Obie powieści to przyjemny w odbiorze lekki styl, ze sporą dawką języka codziennego, momentami zakrawającymi o sformułowania potoczne. Obie powieści bazują na tajemnicach, odkrywanych stopniowo faktach, które rozwijają fabułę na kolejne strony. I w końcu, obie powieści to zbudowane na podobnej zasadzie historie, w których największą różnicę stanowi pomysł. Do wyboru mamy przysypany śniegiem, romantyczny kryminał dla początkowych Panien Marple oraz panów Poirotów lub paranormalny, lekki jak anielskie piórko romans  z nieustannymi werblami napięcia. Ja wybieram opcję nr dwa, bo.. szczerze mówiąc.. zimy to ja mam serdecznie dosyć.

 Więcej zdjęć:




środa, 27 lipca 2016

QUOTE: odległość między talerzem, a książką i peleryna niewidka na bezludnej wyspie + pytanie do Ciebie

Dawno nie odpowiadałam na żadne pytania - widziałam, że kilka osób zadawało mi je luźno gdzieś pod komentarzami, dostałam również nominacje od innych bloggerów do lubianej zabawy na zadawanie sobie pytań, zwanej potocznie LBA. A lubię to robić, zwłaszcza, gdy w grę wchodzą pytania nietypowe, niespotykane.  Przypomniałam sobie więc o QUOTE, które miało mi służyć właśnie w takim celu. Jeśli więc chcecie dowiedzieć się czegoś nowego np. co, kiedy lubię jeść (kwestia najwyższej wagi!), zapraszam! Uważaj jednak, bo i Ty dostaniesz swoją dawkę odpytywania!

Od Damiana i Weroniki z bloga Inaczej myślący
1. Książka czy ekranizacja?
Zdecydowanie książki, chociaż nie skreślam ekranizacji - procentowo więcej czasu poświęcam na czytanie, ale od czasu do czasu chętnie wciągnę się w przyjemny film, serial. Wszystko zależy od konkretnych tytułów.

2. Gdzie najchętniej spędzasz swój wolny czas?
Jeśli tylko go doświadczę, miejsce jest mi jak najbardziej obojętne. Czy to będzie fotel w pokoju, czy huśtawka ogrodowa, czy hawajskie plaże (oj tam to mogłabym spędzać cały czas, nie tylko wolny :C).. bardziej liczy się dla mnie sposób jego spędzania oraz doborowe towarzystwo.

3. Kawa czy herbata?
Kawy nie piję w ogóle, na herbatę pokuszę się rzadko.. mnie po prostu nie dogodzisz.

4. Ulubiona część i dodatek do The Sims?
O, to jest temat na czasie! Ostatnimi dniami Simsy stanowią moją ulubioną formę odpoczynku. Chociaż na najwyższym podium rozlokuję trójkę ze względu na najbardziej rozbudowaną rozgrywkę, największą liczbę możliwości i przydatnych mi dodatków, kilka dni temu przekonałam się do najnowszej odsłony, zwłaszcza za sprawą dodatku "Witaj w pracy". Szkoda tylko, że właśnie dzisiaj obie gry mi się jednocześnie zbuntowały i odmówiły poprawnego włączenia. Ale kto powiedział, że tylko ja mogę mieć wakacyjne humory...

5. Czy wierzysz w przyjaźń damsko-męską?
Jasne, że tak! Co więcej, uważam, że to może być bardzo wartościowa relacja, bez przechodzenia przez drzwi do wielkiej miłości. Z własnego doświadczenia wiem, że nie ma co wierzyć książkom i filmom: nie z każdym przyjacielem musicie żyć jak Bella z Edwardem czy Rose z Jackiem.

6. Jaka jest twoja ulubiona bajka z dzieciństwa?
A muuusi być z dzieciństwa? Do tej pory mam całą listę bajek, które kocham, oglądam i którymi zachwycam się wśród innych ludzi. Z najnowszych polecam serdecznie "Zwierzogród" - fenomenalną ekranizację z wątkiem kryminalnym, w której gepard jest fanem Shakiry, a leniwiec potrafi doprowadzić do łez. Ponadto, całą moją miłość przelewam dla Kopciuszka - wszystkie trzy części są dla mnie mistrzostwem świata i jestem skłonna obrazić się na każdego, kto ich nie widział (więc szorujcie do nadrabiania zaległości >:|).

7. Ulubiona pora dnia?
W ciągu roku szkolnego: każda pora dnia wolnego od nauki, w ciągu wakacji: wieczór, podczas którego mogę leżeć plackiem i oglądać co telewizor mi zaproponuje.

8. Gdzie wolałabyś/wolałbyś mieszkać - w mieście, czy na wsi?
W mieście, ale zdecydowanie w domku z ogródkiem - gdy tylko znajdę się na osiedlu pełnym bloków czuję się przytłoczona i dostaję swoistych objawów klaustrofobii. Muszę mieć przestrzeń i tyle! 

9. Ulubiona potrawa?
Leniwe koptyka (takie combo dwóch potraw :D).

10. Czym jest dla ciebie szczęście i jak chciałabyś/chciałbyś je osiągnąć?
Nie muszę osiągać szczęścia, bo jestem szczęśliwa. Myk polega na tym, by utrzymywać się w tym stanie jak najdłużej. 

11. Ulubiona postać filmowa lub książkowa?
Filmowa (jak już wspomniałam wcześniej): Kopciuszek. Książkowa: Kopciuszek. 

Od Quidportavi z bloga Drzwi do innego wymiaru
1. Którą książkę wybrałabyś, gdybyś mogła zmienić jej zakończenie? Jakie by ono było?
Myślę, że wzięłabym się za "Niezauważalną" i nie tyle bym zmieniła zakończenie, o ile po prostu je dopisała, gdyż dla mnie ta powieść stanowi część historii, jakiej chciałabym się z niej dowiedzieć.

2. Z jakim książkowym bohaterem identyfikujesz się najbardziej?
Chyba jeszcze nie stworzyli tak podobnego do mnie bohatera, że aż mogłabym się z nim identyfikować. I pewnie już nie stworzą.

3. Jaki według Ciebie jest przepis na dobrą książkę?
Tworzyć to, o czym się jeszcze nie słyszało. 

4. Nie samą książką żyje człowiek ;). Czym się interesujesz?
Bardzo mądre stwierdzenie! Powtarzam je zawsze, gdy zamiast książki wybieram tysiąc pięćsetny sto siedemdziesiąty odcinek ulubionego serialu. A w kwestii zainteresowań.. najwięcej czasu w życiu zajmuje mi tworzenie: bałaganu w pokoju, laurek dla dziadków, rysunków, origami, wierszy i wierszyków. Lubię wymyślać, kombinować, jednym słowem: dążę do zapisu w księdze Guinessa w dziedzinie najbardziej pomysłego pomysłu. 


5. Wyobraź sobie, że przez jeden dzień jesteś niewidzialna. Co byś zrobiła?
Przejechałabym się autobusem bez biletu. (To się nazywa życie buntownika!).

6. Który z czarnych charakterów jest Twoim zdaniem "najmroczniejszy"?
Nie pamiętam, czy to były "czarne charaktery", ale do dzisiejszego dnia boję się blaszanych wilków z "Akademii Pana Kleksa" - na sceny z ich udziałem zawsze zamykam oczy.

7. Gdybyś miała do wyboru cofnąć się w przeszłość, albo przenieść do przyszłości, co byś wybrała? Dlaczego?
Przeszłości wolę nie zmieniać, bo jest ryzyko, że jeszcze bardziej utrudniłabym sytuacje w teraźniejszości, a do przyszłości nie muszę się nie przenosić, gdyż i tak kiedyś do niej dojdę. Co najwyżej mogłabym spędzić weekend w XVII wieku - chciałabym przejść się po ulicy w sukni z epoki bez ukradkowych spojrzeń pt. "Uwaga, wariatka idzie!".


8. Czy prowadząc bloga poznałaś nowych ludzi, nawiązałeś ciekawe znajomości?
Trudno obcując w blogosferze, nie poznać żadnych nowych ludzi - my nią jesteśmy, my ją napędzamy, więc przy okazji poznajemy siebie nawzajem.

9. Jaka jest potrawa twojego dzieciństwa?
Pierogi na słodko (z serem lub z kaszą) miłością mego życia.

10. Co zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę?
Ulubioną maskotkę, z którą mogłabym prowadzić filozoficzne dysputy oraz pelerynę niewidkę, by bawić się ze sobą w chowanego. 

11. Jak opisałabyś aromat niezwykłej historii?
Kredowego papieru, świeżego druku bądź zakurzonych stron.

Od Klaudii z bloga Zaczytana
1. Jaka jest twoja ulubiona pora roku?
Lato, laaato, lato wszędzie! Wtedy Limo kawał świata zawsze przejdzie!

2. Od jakiego czasu prowadzisz bloga?
Od 23 marca 2015r. - cóż za szmat czasu!

3. Czy lubisz jeść podczas czytania?
Jeść lubię zawsze i o każdej porze, ale nie lubię brudzić czytanej książki (obojętnie od tego czy pochodzi z biblioteki, czy z prywatnych zasobów), więc odległości między moim talerzem, powieścią, a łyżką mierzy się przeważnie w metrach. (:D).

4. Masz swoją ulubioną pozycję do czytania?
Rozumiem, że chodzi o sposób ułożenia ciała? Tak, mam: przeważnie siedzę na podłodze, a nogami wędruję gdzieś po ścianie czy meblach. Normalka.

5. Czytasz na dworze, czy tylko w domu?
Może być tu, może być tu - byle nie w autobusie.

6. Jesteś w stanie wydać swoje ostatnie pieniądze na książki?
Co więcej, ostatnio cały czas tak robię. Ale kiermasze w Biedronce, wyprzedaże w internecie.. na nie nic nie da się poradzić.

7. Książka, którą wszyscy czytali, a ty jeszcze nie.
Jest takich całe mnóstwo! "Maybe Someday", "Percy Jackson".. Nawet przez Harry'ego Pottera nie przebrnęłam.

8. Piosenka, która pasuje do książki, którą aktualnie czytasz.
Jeśli chodzi o mój nastrój podczas czytania owej książki, wybiorę Fryderyka:
Ciągle jednak liczę, że historia się rozkręci. Nadzieja umiera ostatnia.

9. Lubisz czytać i słuchać muzykę jednocześnie?
Nie przeszkadza mi, gdy czytam w pokoju, gdzie gra radio lub jest włączony telewizor, ale przy zbyt dużej liczbie różnych bodźców mogę wpaść w lekką irytację.

10. Częściej kupujesz czy wypożyczasz książki?
Powinnam nie robić ani tego, ani tego, ale.. wiadomo jak to jest. Lubię jednak chodzić do biblioteki i nawet, gdy mam spory stosik do przeczytania na własnej półce, chętnie "dobiorę" sobie jedną czy dwie pozycje do wypożyczenia.

11. Czy jest książka, która Cię zmieniła?
Gdyby którakolwiek z książek mnie nie zmieniła to po prostu nie mogłaby być książką.

***

Powinnam kogoś nominować.. A więc dobrze. Nominuję Ciebie! Ale koniec z tym wykręcaniem, udawaniem, że nie zauważyłeaś tego zdania. Poniżej umieszczam 9 pytań. Wybierz jedną cyfrę i odpowiedz na kryjące się pod nią pytanie w komentarzu. Nie odkrywaj reszty, niech pozostanie dla Ciebie tajemnicą!

1. Jaki zapach jest Twoim ulubionym?
2. Czy udało Ci się rozwiązać kiedyś sudoku?
3. O czym był Twój pierwszy blog?
4. Jak wygląda Twoja ulubiona zakładka do książek? 
5. Co wisi na ścianach w Twoim pokoju?
6. Jaki film oglądałaeś ostatnio i czy Ci się podobał?
7. Jaka jest Twoja ulubiona gra w telefonie?
8. O której najbardziej lubisz zaczynać zajęcia w szkole?
9. Kto i w jakim wieku nauczył Cię czytać?


środa, 20 lipca 2016

Jeśli nie książki.. to co? Alternatywy na tragiczne sytuacje

Dla większości moli książkowych nieposiadanie przy sobie obecnej lektury wydaje się być najgorszym koszmarem i niewyobrażalnym niedopatrzeniem. A jednak, takie sytuacje też mogą mieć miejsce! Wystarczy, że w pośpiechu wybiegniesz z domu, nauczyciel zabierze Ci twoją powieść za karę, rozlejesz na nią talerz zupy albo przejeżdżający autobus rozchlapie na nią podeszczowe błoto. Wszystko może się zdarzyć. Warto zatem przygotować się na taki makabryczny zwrot akcji i zaopatrzyć się (albo przynajmniej mieć w zanadrzu :|) inne formy spełnienia czytelniczych potrzeb. 



Gazety i czasopisma
Tańsze odpowiedniki książek., które, odnoszę wrażenie, ostatnio, zwłaszcza wśród mojej grupy wiekowej, wiodą gorszy żywot od swoich grubszych koleżanek. Wiem to także po swoim przykładzie: gdy już coś czytam to w większości przypadków zdecyduję się na egzemplarz ciekawej historii aniżeli zbiór artykułów. A przecież w wielu sytuacjach to one się lepiej sprawdzają: są lżejsze, zajmują mniej miejsca w torbie bądź plecaku oraz nie wymagają od czytelnika ciągłego skupienia na jednym wątku. Możesz przeglądać gazetę piętnaście razy: raz obejrzeć zdjęcia, za drugim skupić się na samych nagłówkach, trzecim zobaczyć, które teksty interesują Cię bardziej, aż do piętnastego, gdy cały numer będziesz mieć przestudiowany od deski do deski.


Anonimowe
Ci, którzy wiedzą, czym jest ten najnowszy wynalazek młodego pokolenia zapewne w tym momencie tracą wszelkie okruchy dobrej opinii na mój temat, ale.. dajcie wytłumaczyć! Przecież, gdy czyta się kawały też zdarzają się lepsze i gorsze, bardziej lub mniej przyzwoite, z pomysłem lub po prostu głupie. Anonimowe reprezentują podobny poziom. A o czym w ogóle mowa? Pod ową nazwą kryje się strona internetowa oraz jej fanpage (który jest chyba nawet popularniejszy od oficjalnej witryny), gdzie możemy do woli czytać zabawne/ straszne/ dramatyczne/ praktyczne/refleksyjne wyznania/ historie/ przypadki innych ludzi. Cechami charakterystycznymi owych krótkich notek są przede wszystkim duże pokłady ironii, żartobliwego tonu wypowiedzi oraz puenty najmocniej oddziałującej już bezpośrednio na odbiorcę. Skoro jednak najlepiej tłumaczyć na przykładach:
Oczywiście, historii jest na tyle dużo i są publikowane na tyle często, że każdy znajdzie coś, co odpowie jego preferencjom poczucia humoru i intelektu. Grunt, że można mieć do nich dostęp w telefonie, a zatem "poczytywać" je w drodze autobusem, w kolejce do kasy bądź na długiej przerwie w szkole.

Wattpad
To źródło literek jest przeze mnie najmniej znane oraz najrzadziej stosowane, ale trudno o nim zapomnieć, zwłaszcza biorąc pod uwagę dzisiejszy post. Wattpad to największa książka świata z setkami tysięcy oddzielnych wątków, to jedna z najbardziej skutecznych odskoczni dla młodych, zdolnych pisarzy, to skupisko historii na każdy temat o każdej postaci. Właśnie niedawno założyłam sobie konto na tej stronie i szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się, jak bardzo rozbudowana ona jest. Próbowałam do wyszukiwarki wpisywać przeróżne, poczynając na normalnych, a kończąc na super głupich, hasła i, o dziwo, na każde z nich otrzymywałam odpowiedź w postaci kilku opowiadań. Świetna sprawa, jeżeli wiesz, że autor Twojej ulubionej serii nie będzie kontynuował wydawania kolejnych tomów, a masz ochotę na ciąg dalszy historii ukochanych bohaterów - na pewno znajdziesz kontynuację, która zadowoli Twój gust. 


Notatki
Nie, spokojnie, przecież nie zmuszę nikogo, aby w wakacje sięgał dobrowolnie i przez najmniejszego nacisku po swoje szkolne zapiski. Nie zmienia to jednak faktu, że w czasie trwania roku szkolnego warto czasem wymienić aktualnie czytaną powieść na notatki z historii, biologii bądź fizyki.  Z własnego doświadczenia wiem, że wystarczy kilka razy przerwertować je wzrokiem, co zajmie nam jednorazowo góra 10 minut (jak to nie raz mówili mi nauczyciele: wystarczy Ci jedna przerwa reklamowa podczas oglądania filmu :|), a przynajmniej skojarzysz wybrane pojęcie z jego lokalizacją na kartce. Dzięki temu możesz potem na teście dokonać retrospekcji i przywołać wspomnienie owej nazwy, faktu, daty. Warto korzystać również z bardzo przydatnej umiejętności, przypisywanej (nie bez powodu!) do kobiet: podzielności uwagi. Praktykując ją, w czasie spożywania posiłku nauczysz się co najmniej połowy strony notatek. Sprawdź sam!

Etykiety na produktach
Idealna lektura podczas żmudnego przemierzenia sklepowych alejek ogromnym, nieporęcznym wózkiem. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jedna etykietka nauczy się kilkunastu nazw w obcym języku, jednej trzeciej działu z chemii o konserwantach, przećwiczy Twój mózg w zakresie mnożenia kalorii oraz zwróci Twoją uwagę na to, co i w jakich ilościach jesz. (Po co w takim razie jeszcze chodzić do szkoły? Wystarczy jeden dzień w Biedronce, a program gimnazjum masz już w małym paluszku :D).






Ulotki i reklamówki
Ile informacji jest zawarte na tak małym skrawku papieru, jakim jest ulotka? Co najmniej dwa razy więcej od tego, ile obstawiasz. Dajmy na to: oferta pizzerii. Raz przeczytasz produkty wchodzące w skład każdej z pizz, a już skrócisz czas podejmowania decyzji, którą zamówicie na spotkaniu z przyjaciółmi. Bo Ty wcześniej wybierzesz już kilka, na które miałbyś największą ochotę. Nie masz pomysłu na obiad: zerkniesz i masz już prawie cały przepis na gotową pizzę, wystarczy dowiedzieć się, jak zrobić ciasto. 
Jak wygląda sprawa z reklamówkami (gazetkami reklamowymi)? Skoro przeważnie w naszych skrzynkach ląduje kilka gazetek różnych sklepów, warto wykorzystać tę okazję i porównać ceny interesujących nas produktów. Gdzie znajdziesz taniej swój ulubiony jogurt? (Piszcie, jakie są Wasze ulubione jogurty, chętnie się dowiem! ^^) Gdzie opłaca się pojechać, by znaleźć w promocji kiełbaski na grilla? Wbrew pozorom, nie zajmuje to wiele czasu (znów proponuję czas obiadu lub kolacji), a faktycznie przydaje się to w życiu i zaoszczędza nieco drobnych na kolejne wydatki książkowe.

Program telewizyjny
Z dzieciństwa pamiętam, że u dziadków zawsze na stole leżał właśnie program z gazety i bardzo chętnie sprawdzałam, co będę oglądać z mamą w każdy dzień tygodnia. Przeważnie stawało na ukochanych serialach i animacjach (mama nie miała nic do gadania :D). Od tamtych chwil, wiem, że warto sprawdzać, jakie filmy proponują nam poszczególne stacje, bo często na tych mniej popularnych od Dwójki czy TVNu, również zdarzają się ciekawe, nagradzane i warte uwagi ekranizacje. Ponadto, przeważnie do kilkudziesięciu nadawanych w danym tygodniu programów wydawcy gazety telewizyjnej publikowali krótkie ich opisy, dzięki czemu w prosty sposób czytelnik dowiadywał się, co można obejrzeć, co powinno się obejrzeć, co przypadnie mu do gustu. I niepotrzebne stawało się w tym momencie skakanie po setkach kanałów w tę i we w tę!
Telemagazyn.pl


Raczej nie będę nawet wspominać, że czytać można także posty na innych blogach, gdyż fakt, iż właśnie dotarłeś do tego zdania świadczy o stosowaniu przez Ciebie tej opcji. 

Potraktuj moje alternatywy z delikatnym przymrużeniem oka - nie każdy musi siedzieć kilka godzin z nosem w reklamówce Lidla, aby wyjść na obytego w świecie człowieka. (Choć akurat w gazetce Lidla często są jakieś światowe tygodnie: chińskie i francuskie.. zły przykład :D).

***

Co jeszcze chętnie czytacie? Które propozycje z powyższych zdarza Wam się wykorzystywać? Piszcie! :)

niedziela, 17 lipca 2016

Danielle L. Jensen - Porwana pieśniarka: amory w głowie, góra.. nad głową

Jedziesz na koniu. Patataj, patataj, patataj. Wiatr delikatnie muska Twoją twarz, drzewa w lesie szumią pod jego dyktando, a pod kopytami słychać nieregularny szelest liści. Nagle zaczyna Cię gonić drugi jeździec. Co robisz? Przyspieszasz. (Najbardziej błyskotliwa odpowiedź na najbardziej błyskotliwe pytanie tej recenzji!). Niestety w końcu ten Cię dogania, zgarnia na swojego konia i wywozi. Pod górę. Nie, nie na, nie w okolicę. Nurkując w rzece wciąga Cię pod potężny, skalny usyp. Gdy docieracie do nieznanego Ci jeszcze celu podróży, przeżywasz szok największy z możliwych. Jesteś w mieście trolli. Zostałaś porwana i sprzedana trollom. Ale nie to jeszcze dziwi Cię najbardziej. Widząc postaci, którym właśnie zostałaś oddana, w głowie przemyka Ci tylko jedna myśl: czy ten kto nazywał owe stwory kiedykolwiek oglądał Harry'ego Pottera?


Tak mniej więcej prezentuje się zarys fabuły odkryty czytelnikom przez wydawców na odwrocie książki. Cecile - ludzka dziewczyna zostaje porwana przez Luca, który połakomił się na legendarne złoto trollów  i sprzedana rozsławionym w ludowych porzekadłach, istotom. Ich zdaniem właśnie nasza bohaterka poddając się magicznemu rytuałowi połączenia z trollowym księciem Tristanem, wybawi cały jego naród z klątwy, rzuconej na nich przez czarownicę. Ów urok uniemożliwia bowiem wyjście trollom poza granicę ich podziemnego miasta, nie wolno im doświadczyć świeżego powietrza, słonecznych promieni i szumu drzew.  Jedynie magia zabezpiecza ich domy przed osunięciem się na nie skał z góry. Zatem cenę ich wolności musi zapłacić młodziutka Cecile.

W tym momencie przedstawię Ci najbardziej nieoczywisty, kreatywny i innowacyjny wniosek, na jaki stać mnie po zagłębieniu się w historię Jensen: ta książka jest TAK inteligentna. Brzmi idiotycznie? Bardzo? Cóż mogę na to poradzić, skoro taka jest prawda! Czytając o knuciu władcy, poddanych, stających po różnych stronach konfliktu, którym zawładnęło całe Trollus, sposobach manewrowania działaniami dla uzyskania różnych celów, naprawdę czułam się tym pochłonięta bez reszty, gdyż samo ogarnianie umysłem wszystkich strategicznych kroków przychodziło mi momentami z lekkim wysiłkiem. Takich książek powinno być więcej, nie leciutkich jak wysuszone piórko kolibra obyczajówek, gdzie największy problem to zapamiętanie pięciu imion bohaterów, różniących się pojedynczymi spółgłoskami! 

Choć zdaję sobie sprawę, że autorka byłaby w stanie rzucić czytelnika na jeszcze głębszą wodę i zasypać go jeszcze większą ilością faktów, intryg politycznych, militarnych, nie robi tego nie bez powodu. Daje swoim odbiorcom możliwość posmakowania, skosztowania jak i z czym się je ten rodzaj fantastyki, tak, by nawet takie niedoświadczone świeżaki jak np. ja mogły poczuć klimat nieograniczonego niczym świata paradoksalnie zamkniętego pod gruzami góry.

A jak sprawa się ma ze wspomnianymi już na wstępie trollami? Wspomniałam, że i pod względem wyglądu, i umiejętności, daleko im do udziwnionych, siejących grozę, potworów, wykreowanych przez Rowling, Tolkiena czy chociażby stanowiących symbol narodowy Norwegii. Nie powiem: zaskoczył mnie fakt, że w zasadzie to zwykli ludzie, co najwyżej wzbogaceni o siłę, odporność na urazy fizyczne oraz szczyptę magii. Ja z kolei liczyłam bardziej na unowocześnioną wersję "Pięknej i Bestii" oraz rodzącą się miłość między piękną dziewczyną, a szkaradnym stworem, a także na stada zielonych ogrów biegających po skalnym miasteczku. Rozczarowana? Odrobinę, ale to jedyny "defekt" "Pieśniarki", jaki mogę Ci objawić. (który swoją drogą wynika z błędnej wizualizacji historii po przeczytaniu opisu, więc i trudno go nawet skrytykować :c).

Wątek romantyczny to z kolei silne emocje, mnóstwo problemów i nieprzesadzony dramatyzm. Część historii poświęcona właśnie relacji porwanej dziewczyny i trollowego księcia częstuje czytelnika kilkoma zwrotami akcji - zawirowaniami serca, kilkoma uroczymi opisami zbliżeń oraz kilkoma naprawdę zabawnymi dialogami wywiązującymi się między parą, które przywodzą na myśl nawet cięte uwagi np. Jace'a i Clary. Jak te poniżej:
- Jestem córką słońca - powiedziałam, a w głowie kłębiły mi się myśli.
- Jesteś bystrzejsza niż mogłoby się wydawać.
- Ale magia nie zadziała. Złączyłeś się ze mną, a klątwa nadal jest w mocy.
- Znów masz rację. Przypomnij mi, żebym wybrał cię do drużyny, kiedy będziemy bawić się w kalambury. Lubię mieć silną drużynę.
(…) – Jakie to błyskotliwe. A skoro już mowa o błyskotliwości, zamierzałaś uciec? – Przyjrzał się mojemu ubraniu. – W szlafroku i na bosaka? Powiedz mi, czy jeśli włożę piżamę i ranne pantofle, będę mógł do ciebie dołączyć, czy to samotna wyprawa?
A nawet jeżeli zdarzały się w mojej głowie słabiutkie niczym wiatr w gorący lipcowy dzionek wątpliwości związane z decyzjami głównej bohaterki podejmowanymi pod wpływem gorącego uczucia, jakim darzyła Tristana, trudno stwierdzić, że rozważania Cecile były przekombinowane bądź po prostu sztuczne. Co poradzić: dziewczyna się zakochała! A, że ludzki umysł poddający się gorącemu uczuciu zaczyna funkcjonować odmiennie od mózgu osoby przeciętnie zrównoważonej.. można bohaterce wybaczyć, prawda? 
"Człowiek zakochany przestaje zwracać uwagę na konwenanse, zachowuje się nieodpowiedzialnie. Ma w nosie to, co pomyśli o nim przełożony w pracy, ważne, co pomyśli wybranek/wybranka. A myślenie o ukochanej osobie daje mu poczucie szczęścia, błogostan porównywalny do narkotycznego transu". ~ doc. Janusz Heitzman z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie
I wszystko jasne. Tak właśnie kończy człowiek, któremu wpadnie do głowy kilka amorów!

Skoro dotarliśmy już do postaci Cecile... poza miłosnymi uniesieniami, okazuje się, że z nią również jest.. coś nie tak. Że nie mamy tutaj do czynienia ze zwyczajną dziewczyną, co sama odkrywa podczas spaceru po bibliotece w Trollus, znajdując tajemniczy grymuar wiedźmy Anushki. Kończąc akapit w tym niewyjaśnionym momencie, zapowiem, że wprowadzenie takich elementów przez autorkę bardzo mi się podobało i liczę, że w kolejnym tomie, Jensen zafunduje nam jeszcze większą dawkę niezwykłej magii, tajemnic powiązanych z historią trolli.

"Porwana pieśniarka" tak jak głos głównej bohaterki jest barwna, niespotykana, wyjątkowa, a przede wszystkim dźwięcznym tonem przekazująca historię rodem z Narnijskich pieśni. Nieustępliwa walka o władzę, wyrachowani możnowładcy, spiskujący rebelianci z klasy robotniczej, sluagi czyhające w mrocznych korytarzach, a pośród tego wszystkiego delikatna dziewczyna, która zmienia życie w Trollus raz na zawsze. 

Ilość stron:
Wydawnictwo: Galeria Książki
Cena okładkowa: 36,90 zł


środa, 13 lipca 2016

A ile procent ceny TY jesteś w stanie dać za książkę? Rozważania nad granicą korzystnych zakupów

To, co jest jednym z największych problemów dla pospolitego mola książkowego to cena literackich perełek, jakie chciałoby się zbierać i gromadzić, ale przeważnie brakuje na to funduszy. Z pomocą przychodzą mu promocje, rabaty oraz obniżki, które często bazując na bardziej lub mniej pomysłowej idei, kuszą przystępną kwotą, ciekawymi tytułami. Przez to, niektórzy fani czytania (w tym właśnie ja ^^) stali się bardziej wybredni, ciut mocniej wymagający - teraz żebym nabyła książkę za więcej niż 30 zł, musiałabym być naprawdę zdesperowana do sięgnięcia po nią. Jak to więc jest z tymi wyprzedażami? Kiedy warto wrzucać do koszyka co popadnie, a kiedy.. po prostu lepiej się wstrzymać, czekając na lepszą okazję?

Cena okładkowa to przypadek najgorszy z możliwych, ale jednocześnie, na szczęście coraz rzadziej spotykany. Wiadomo: każda książka ową sumę na odwrocie okładki posiada wydrukowaną. Któż jednak kazałby się nam nią przejmować, skoro gro księgarni, zwłaszcza internetowych, wprowadza już do swojej oferty normę min. -10%. Chociaż i to mnie rzadko kiedy skutecznie przyciąga, dobrze, że wielu zdaje sobie sprawę, że teraz jeden tytuł za 40zł zszedłby chyba gdyby miał twardą, złoconą okładkę i kartki z perfumowanego papirusu.

Kolejną "porcją" promocji są upusty w granicach właśnie -15% do -35%. I o ile górna granica, czyli prawie 40% będzie stanowić dolną granicę ceny do przyjęcia, o tyle starajcie się nie kupować książek za 70 lub więcej procent kwoty na okładce. Zamiast tego, wystarczy porównać oferty kilku internetowych księgarni, w których wartość interesującego Was egzemplarza może być różna: wahać się w graniach kilku, nawet kilkunastu złotych. Stąd też czasem może się zdarzyć, że dana książka na stronie Empiku będzie tańsza od tej samej u innego sprzedawcy: to po prostu kwestia tych niewielkich różnic procentowych.
 

Sfera, w której zaczynam robić własne zakupy czytelnicze zaczyna się w przedziale od -40% do -55%. Powiedziałabym, że to obszar największych wahań i z tym upustem nabywam głównie lekturki, które zostały świeżo wydane, a nie przeżyję, jeśli ich nie przeczytam od razu. Nie ma takich wiele, to fakt, ale jednym z najświeższych przykładów może być "Korona" Kiery Cass - bardzo zależało mi na szybkim dokończeniu serii, a więc zdecydowałam podarować sobie szukanie jej po okazjach oraz konkursach, tylko zamówiłam ją właśnie właśnie za te dwadzieścia parę złotych z groszami. W moim przypadku, podobne przypadki należą do rzadkości, dlatego bez problemu jestem w stanie pozwolić sobie na wyjęcie od czasu do czasu takiej kwoty ze skarbonki.

Moje zdobycze (czyli przykłady z życia wzięte, które mogą zmotywować Cię do szukania okazji!) to m.in.: "Dom pod Pękniętym Niebem" i "Droga pod Pękniętym Niebem" Marcina Mortki, "Intruz" Stephenie Meyer bądź "Wróżbiarze" Libby Bray.



Przyszła pora na to, co uwielbiam najbardziej czyli obniżki 60-70%, przy których za książkę płacimy w granicach 10zł. Korzystam z nich chętnie, gdyż można je spotkać coraz częściej, a przy odrobinie wysiłku da radę upolować perełki, o których się niejednemu nie śniło. Odnoszę jednak wrażenie, że większym atutem od zaoszczędzenia trzydziestu złotych (co samo w sobie.. no, każdemu by się podobało :D) jest satysfakcja ze znalezienia interesującej nas pozycji, wygrzebania z kosza pełnego innych tytułów, prześledzenia kilkunastu stron wyszukiwań w księgarni internetowej, dotarcia do nowego, mało znanego dyskontu książkowego. Dzięki niewielkiej porcji wysiłku, mogę się teraz z dumnym uśmieszkiem na twarzy chwalić znajomym, co upolowałam ostatnio w Biedronce, Carrefourze, na Świecie Książki bądź w Stokrotce. A zdradzę Wam, że za ponad ok. 3/5 (nie liczyłam tego, rzecz jasna :D) egzemplarzy z całej biblioteczki zapłaciłam nie więcej niż 15 zł.

Moje zdobycze to m.in.: "Niezauważalna" Marcusa Sedgwicka, "Cyrk nocy" Erin Morgenstern, "Czerwone jak krew" oraz "Białe jak śnieg" Salli Simuki bądź "Dziedzictwo mroku" i "Łaska utracona" Bree Despain.




-80-90%, czyli prawdziwe unikaty, rzadko spotykane, ale prawdopodobne rabaty. Do znalezienia, gdyż i ja nie raz, nie dwa wzbogaciłam się o niezniszczony tytuł za 2,3,4 zł. Tutaj niestety nie ma co jednak liczyć na wielkie okazje, wyprzedawanie całych stosów, ale pojedyncze, zakamuflowane gdzieś na stronie bądź w średnio zachęcającym koszu, sztuki. Ku Waszemu zaskoczeniu, ten rodzaj obniżki najbardziej kojarzy mi się właśnie z Empikiem, lecz konkretniej jego outletem, w którym dosłownie kilka razy udało się znaleźć coś.. interesującego. Może nie prosto po premierze, nie z zapachem prosto z drukarni, ale o ciekawej fabule i trzymającej się grzbietu okładce.

Moje zdobycze to m.in.: kilka części Monster High, "Samotni.pl" Barbary Kosmowskiej, "Piratika" Tanith Lee.



Czy można nic nie płacić za książkę? Oczywiście, że tak. Poza prezentami od koleżanek oraz miłych cioć, a także wyłączając egzemplarze recenzenckie, na których temat nie mogę się za wiele wypowiedzieć, mój pomysł na świetne zaoszczędzenie to konkursy. Co stanowi ich największą zaletę? Pomijając oczywistą oczywistość, czyli odbieranie od listonosza nienaruszonej lektury, sporym atutem są często bardzo nowe pozycje: zdarzają się przedpremierowe, ale w dużym stopniu mowa tu o konkursach, rozdaniach związanych z premierą jakiegoś tytułu, a więc dostajemy szansę na przeczytanie świeżynki. Ponadto, warto napomknąć, że wygrana, nawet w niewielkim konkursiku, świetnie poprawia samopoczucie, gdyż zawsze przyjemnie czuć, że ktoś docenił naszą odpowiedź na pytanie konkursowe, wykonaną pracę albo, że zwyczajnie mamy odrobinę farta.

Moje zdobycze to m.in.: "Black ice" i "Szeptem" Becci Fitzpatrick, "Lato koloru wiśni" oraz "Zima koloru turkusu" Cariny Bartsch bądź "Porwana pieśniarka" Danielle L. Jensen. 

***
A jak i za ile Wy kupujecie czytadełka? Jaki jest Wasz najbardziej korzystny zakup książkowy? Macie własne sposoby na tanie i satysfakcjonujące nabytki? Piszcie! :)

sobota, 9 lipca 2016

Joelle Charbonneau - Testy: księżniczka dystopii z krwią, mutantami i złotą rączką

Chociaż jeszcze mam trochę czasu na wybór studiów, ciągle nie potrafię zdecydować się choćby na kilka kierunków, które byłby bliskie moim zainteresowaniom. Wiem jedynie, że gdzieś i coś studiować chce, mogę i będę. A szczegóły, wychodzę z przekonania, że dogra się przez najbliższe lata. Jedni twierdzą, że powinnam podjąć już jakąś decyzję przy wyborze profilu klasy w liceum. Inni bronią mej natury wzbraniającej się przed dokonaniem wyboru, twierdząc, że lepiej poczuć, w czym się jest dobrym, a rozszerzenia nie definiują od razu mojej ścieżki rozwoju zawodowej. Sytuacja jako taka, cóż poradzić. To jednak i tak nic w porównaniu z tym, jakie problemy stanęły na drodze Malencii, dziewczyny prawie w moim wieku, która również chciała się kształcić. Konkretniej: na drodze stanęły jej Testy. (Dopiero po tej powieści zaczęłam jako tako doceniać polski system edukacji :|).


Wystarczy jedno zdanie z opisu umieszczonego na okładce, aby wiedzieć, że masz do czynienia z dystopią. Dokończysz lekturę streszczenia, a w głowie pozostaje Ci tylko jeden tytuł: "Igrzyska śmierci". Nie chcąc wymuszać na Tobie mojego myślenia, przestrzegę jedynie, że nie warto wyciągać pochopnych wniosków. Wierz mi - wiem to z doświadczenia, na dodatek nabytego w pierwszym kontakcie z powieścią Joelle.

Z powieścią o Ziemi po Wojnie Siedmiu Faz. Jedną z mieszkanek tej odmienionej planety jest Cia, żyjąca z rodzicami i starszymi braćmi w kolonii Pięciu Jezior. Dziewczyna kończy szkołę i właśnie odbiera świadectwo jej ukończenia. Skrycie marzy także o wybraniu jej do Testów, czyli w pewnym sensie egzaminów wstępnych, dających potem możliwość studiowania na uniwersytecie. Jednak po niespodziewanej rozmowie z ojcem, który znalazł się w młodości w gronie tych wybrańców, bohaterka zaczyna rozumieć, że to co uważała za pech, okazało się jej wybawieniem, a Testy nie są tylko plikiem arkuszy z pytaniami do rozwiązania. Szkoda zatem, że kilka dni później urzędnik z informacją ze stolicy przybywa do kolonii. Oznajmiając, kto z Pięciu Jezior weźmie udział w tegorocznych egzaminach.

Pomysł oklepany, a jednak całkiem nowy. Inspirowany, ale wciągający do historii. Nie powiem, że do książki podchodziłam z obojętnością: chwyciłam gdzieś ze stosu za 10zł, zaczęłam czytać w podróży, ale nie licząc na fenomen czy choćby zaskoczenie. Co najwyżej na zapełnienie monotonnego wolnego czasu. (Najlepszy wstęp do zaprezentowania świetnej książki! :D). Sama siebie zaskoczyłam, gdy nie odkładałam "Testów" co pięć minut z myślą, że na dzisiaj kończę, że nie chce mi się już czytać. Ja siedziałam i wertowałam losy bohaterów strona za stroną. Nie raz przywodziły mi one na myśl "Drogę pod pękniętym niebem" Marcina Mortki bądź "Jutro" Johna Marsdena (o "Igrzyskach" akurat nie myślałam!).  Chociaż było do przewidzenia, że postaci, którym kibicowałam (czyt. główne) przetrwają (i nie mówcie mi, że to niedopuszczalny do zdradzenia spoiler :D), że przejdą Testy (autorka musiała o kimś pisać w kolejnych tomach TRYLOGII!), to nawet bardziej interesowały mnie przygody, jakie spotkają nastolatków, zagrożenia, które staną im na drodze i sposoby je zwalczające. A na tym polu Charbonneau (chyba już do końca recenzji będę przepisywać nazwisko pisarki literka po literce :D) spisała się znakomicie, fundując czytelnikom spory wybór "atrakcji".

A jakie pokazy i obrazy czekają na Ciebie w powieści?
Smakowanie trucizn na własne życzenie, rozwiązywanie śmiertelnie niebezpiecznych zadań, ucieczki przed zmutowanymi zwierzętami i tajemniczym strzelcem z kuszą, podstępne pułapki organizatorów. Ten bogaty program rozrywkowy zapewnia Państwu miasto Tosu - siedziba rządu Zjednoczonej Wspólnoty, władającej ocalałymi terenami oraz dbającej o wystarczająco wykształconych obywateli. Doświadcz tego sam na 380 stronach pełnych potu, łez i krwi! 
Zwłaszcza krwi. Naprawdę nie spodziewałam się momentami historii tak brutalnej.. i po prostu strasznej, że aż zadygoczę ze strachu, leżąc w ciemnym pokoju jedynie z zapaloną lampką. Nie chcąc pozbawić Cię tego dreszczyku emocji, zapowiem jedynie, że pomysłodawcom owych egzaminów daleko do uroczych Teletubisiów - nie raz pokazują swoją bezwzględność oraz obojętność wobec losu, zdrowia i życia kandydatów. Ale skoro gra toczy się o najwyższą stawkę.. zasady moralne przestają obowiązywać.

Myślę, że do lektury powinna przekonać Cię również kreacja głównej bohaterki: Cii Vale. Czytając recenzje innych czytelników tego tomu, dowiadywałam się, że ich zdaniem postać ta niejednokrotnie wykazuje zachowania na wyrost względem swojego wieku: jest zbyt dojrzała. I właśnie ja się nie zgodzę! Co innego nie mieć w sobie ani jednej cząstki nastolatka, a co innego po prostu wykazywać się inteligencją i rozsądkiem. Odnoszę wrażenie, że taki osąd recenzentów wynika ze schematu, który powiela się chętnie w młodzieżowych powieściach: głupiutkich, szczebioczących cheerleaderek, przebojowych dusz towarzystwa lub cichych i zagubionych szarych myszek, kryjących się przed całym światem. Malencia chociaż zebrała po kilka cech z tych typów osobowości, nie kryje się z pomysłowością, a także pomyślunkiem, które lubi wykorzystywać i wykorzystuje, by usprawnić przebieg zwłaszcza ostatniej części Testów: samodzielnego przejścia prze ogromny, wyludniony teren. Co w tym złego, że chociaż zdarzają jej się chwile zwątpienia, niepokoju (trudno go nie mieć stając twarzą w twarz ze stadem zwierzo-ludzi!), dziewczyna potrafi poradzić sobie z naprawieniem zepsutych rowerów, przyspieszeniem gojenia głębokiej rany czy z przygotowaniem pokarmu wykorzystując do tego dostępne rośliny oraz zwierzęta. Plus daję jej dużą pochwałę za smykałkę złotej rączki - trzeba pokazać, że kobiety też to potrafią! ( :D ). Podobało mi się to, gdyż większa część akcji była faktycznie dynamiczna, nie skupiała się na dzieleniu włosa na czworo każdej napotkanej przeszkody, a zdecydowanym działaniu i drodze naprzód.

Pośród niebezpiecznego wyścigu do mety, w którym WSZYSCY mogli zostać zwycięzcami, nie zabrakło też drugoplanowego, drobniutkiego wątku romantycznego z Cią i Thomasem - kolegą z kolonii, kompanem w drodze, w rolach głównych. Ku mojemu zaskoczeniu, autorka lubowała się również w zwrotach akcji: częstych i naprawdę zaskakujących. Myślisz, że ten trzyma sztamę z tą, a tu nagle pojawia się inny, mówiąc, że ona spiskuje z kimś innym, a ten inny woli Ciebie od niej. Jednym słowem: wszystko jest możliwe, a jedynymi doradcami w kwestii zaufania do współtowarzyszy pozostają własna intuicja i słowa ojca Malencii: "Nie ufaj nikomu".

To co ma szarą, nijaką powłokę może wewnątrz tryskać kolorami - z takiego założenia należy wychodzić sięgając po "Testy". Wydawnictwo YA! rzadko kiedy zachwyci mnie ciekawą, nietuzinkową bądź przynajmniej piękną okładką (przykłady? "Przeznaczeni" lub "Moja mroczna strona"), ale nie wypada przez to skreślać tekstów, często naprawdę wprawionych pisarzy. Bo rozbudowany język czy dokładne, acz nienużące opisy liczą się bardziej od ładnej, okalającej je tekturki.

Nawet jeżeli następujące stwierdzenie zabrzmi pretensjonalnie bądź banalnie, zaryzykuję. Skoro "Igrzyska śmierci" zyskują od wielu recenzentów miano królowej dystopii, ja oficjalnie nadaję "Testom" przydomek księżniczki, degradując pozostałe powieści wzorowane na walce między dystryktami do ubarwionych, ale dalej płaskich dam dworu. Bo żeby błyszczeć na tronie, trzeba mieć czym!


Ilość stron: 381
Wydawnictwo: YA!
Cena okładkowa: 39,99 zł
Cena nabycia: 9,99 zł


sobota, 2 lipca 2016

K.L. Armstrong, M.A. Marr - Wilki Lokiego: alternatywa czy konkurencja dla Percy'ego?

Czy powieść dwóch pań o nazwiskach Armstrong i Marr jest choćby w najmniejszym stopniu podobna do słynnej serii o Percym Jacksonie? Nie mam zielonego pojęcia. Prawdopodobnie z tego względu, iż nie było mi jeszcze dane przeczytać ani jednego tekstu spod pióra Ricka Riordana. Da się? Da się.

Stąd też ta recenzja może zaskoczyć Cię podejściem czytelnika nieobeznanego w tak popularnej cząstce literatury młodzieżowej. Prawdopodobnie będę zachwycać się tym, co dla fanów historii z greckiej mitologii będzie normą, dziwić tym, co dla nich jest już przeżytkiem oraz rozdrabniać przy najoczywistszych aspektach. Mówi się trudno.


W jaki sposób jednak los włożył mi w ręce "Wilki Lokiego", zapytasz. Żadna odpowiedź nie zabrzmi bardziej przyziemnie: podczas mojego pobytu w raju moli książkowych - bibliotece. Pierwsze zawahanie wzbudziło we mnie co prawda wydawnictwo: nie od dzisiaj wiadomo, że Wilga częstuje nas głównie pozycjami dla młodszych czytelników. Na okładce również nie odnajdziesz adnotacji o "zalecanym wieku odbiorców 15+". W końcu jednak, opis przeważył szalę na korzyść powieści: temat mitologii nordyckiej wydał mi się wystarczająco nietuzinkowy, by przegrać potyczkę z sumieniem i dorzucić do sterty wypożyczanych tytułów jeszcze ten jeden. (Ale przecież on i tak jest aż nazbyt chudziutki.. c:).

I faktycznie: fantastyczne opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenia w północnych rejonach świata stanowią podwaliny historii grupy nastolatków, o których traktuje nasz dzisiejszy obiekt oceny. Co ciekawe, akcja dzieje się w Blackwell - małym miasteczku Dakoty Południowej (czyli w wcale nie tak mroźnych i klimatycznych Stanach Zjednoczonych :c). Niestety, musiałam przełknąć to drobne rozczarowanie. Autorki przekonują jednak faktem, że większość mieszkańców to potomkowie nordyckich bóstw: i tak mamy np. głównego bohatera: Matta Thorsena - współczesnego odpowiednika Thora (ten od młota :|) bądź jego wrogo-koleżkę Fena z rolą tytułowego Lokiego, posiadającego iście wilcze umiejętności. Oczywiście, gdzie dwóch się bije tam musi być też trzecia: Laurie, perełka ze znajomością jeszcze innych magicznych sztuczek, która (jak to bywa w towarzystwie płci brzydszej :|) nie raz musi ratować kompanów z opresji. Nastolatkowie stawiają czoła wyzwaniu zebrania drużyny rówieśników o równie nadnaturalnych zdolnościach - to one pozwolą im na powstrzymanie końca świata - Ragnarok, czyhającego tuż za rogiem. Ot, takie codzienne problemy.

Przede wszystkim, warto zauważyć genialność pomysłu wykorzystania starożytnych historii w kreowaniu własnego tekstu, ponadto korzystnie działającego dla obu stron: pisarz - czytelnik. Argumenty?
Autor nie musi napracować się nad tworzeniem własnych koncepcji świata przedstawionego, wymyślać cudów, w które i tak niewielu odbiorców daje radę uwierzyć bądź przynajmniej je sobie wyobrazić. Nie trudzi się w kombinatoryce nazw nie z tej planety, łącząc na wszystkie strony sylaby nie do przejścia w normalnym języku. 
Czytelnik nie zaprząta sobie głowy naciąganymi faktami, o których z góry wiadomo, że nie mają nic wspólnego z prawdą. Pamięć wypełnia mu się za to wiedzą prawie jak na lekcji historii: hasłami rzeczywiście pojawiającymi się na przełomie tysiącleci. Z tą różnicą, że zostały wcześniej upakowane w zgrabną, przystępną formę i podawane molowi w przyswajalnych dawkach. (Prawie jak Rutinoscorbin ^^).

Książka podświadomie z poziomu totalnego ignoranta na polu mitologii zrobiła ze mnie przeciętnie doinformowanego i chociaż, rzecz jasna, nie miałam tego w zamiarze: podczas lektury.. nauczyłam się czegoś nowego. Tak! Przeczytaj sam, a nie będziesz mieć problemu z rozpoznawaniem podstawowych postaci ze skandynawskich baśni takich jak Norny, walkirie, Thor, Loki, Balder, Odyn czy wąż Midgardu. Nic Ci to teraz nie mówi? A widzisz: za 268 stron będziesz znawcą właścicieli owych nazw.

Choć trudno nie wyczuć, że w istocie książka znajdzie większe grono miłośników na poziomie czwarto-, piątoklasistów aż do gimnazjalistów, styl autorek utrzymany został na naprawdę zadowalającym poziomie. Byłam wręcz zaskoczona, że duet A&M nie poddał tekstu mimowolnie lekkiej.. infantylizacji (ale się zdziwiłam, gdy korekta nie podkreśliła mi tego na czerwono - NEWS DNIA: istnieje słowo "infantylizacja"!). Rozumiem przez to wykorzystywanie licznych synonimów wyrazu "powiedział" tj. "mruknął","odparł", "westchnął" oraz opisy sytuacji zbudowane z co najmniej kilku zdań złożonych. Nawet jeśli nie czytamy książek od deski do deski, przyjemnie jest móc skonstruować w głowie obrazy z aktualnej sytuacji bohaterów. Zwłaszcza, gdy walczą oni z trollami, kradną tarczę z obozu wilków lub szukają na cmentarzu niezbędnych do powiedzenia planu, bliźniaków.

"Wilki Lokiego" uznaj za najlepszy gatunek z rodzaju zjadaczy czasu: pochłonie go w całości, a jednocześnie w mądry sposób zabawi jego właściciela, ucząc kilku niecodziennych treści - przydatnych, dajmy na to, podczas prowadzenia kreatywnej konwersacji. (Trzaśniesz ciekawostkę o młocie Thora i obiekt westchnień jest Twój! :|). Nawet jeżeli niekoniecznie wiążę swoją czytelniczą przyszłość z kolejnymi tomami "Kronik Blackwell" (chyba, że znajdę je w bibliotece, a nie będę miała nic bardziej naglącego do zwertowania), cieszę się, że weszłam jednym butem w opowieści sprzed wieków z nutą mroźnego klimatu, współczesną otoczką i ponadczasowymi wartościami.


Ilość stron: 270
Wydawnictwo: Wilga
Cena okładkowa: 34,99zł
Cena zakupu: --