czwartek, 30 lipca 2015

Gayle Forman - Zostań, jeśli kochasz

Liczba stron: 248
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Cena wydawnicza: 34,90zł
Seria: Jeśli zostanę
Tom: I


O czym książka?

Może nie zabrzmi to nazbyt pozytywnie, ale najłatwiej opisać tę książkę jako powieść o umieraniu. Bo to właśnie śmierć przewija się przez każdą stronę tej powieści.

Pozycja opowiada historię nastoletniej Mii. Dziewczyna ma dwoje, szalonych rodziców, młodszego brata Teddy'ego, najlepszą przyjaciółkę Kim oraz ukochanego chłopaka Adama. Ma również swą największą pasję - grę na wiolonczeli - rozwijaną od najmłodszych lat. Wiąże z nią plany, marzenia, które powoli stają się coraz bardziej realne. Całe dotychczasowe jej życie stawia pod znakiem zapytania wypadek samochodowy podczas rodzinnego, zimowego wypadu. Odtąd, reszta akcji powieści ma miejsce w szpitalu, w którym Mia musi podjąć decyzje: odejść czy zostać. Odejść z rodziną. Zostać sama.

Wygląd:

Biała okładka. Fotosy z filmu. Wydawać by się mogło, choć ładna, nie ma w sobie niczego specjalnego. Nie lubię zdjęć ekranizacji na książkowych wydaniach. Najczęściej przedstawiają one bowiem bohaterów filmowych, których nie mogę sobie już wtedy wyobrazić w oparciu o tekst autora, gdyż zostaje mi narzucony pewien schemat. W przypadku 'Zostań, jeśli kochasz' nie potrafię sobie uzmysłowić, jaka inna forma grafiki okładkowej nadałaby się lepiej. Ta, która się pojawia, wcale nie sprawia wrażenia pustej czy wybrakowanej. W połączeniu z bielą nadaje treści delikatności, subtelności. Wewnątrz drewniane strony, leciutko zażółcone. Czcionka czytelna, marginesy nie za szerokie. Tylko szkoda, że taka chudziutka, bo aż smutno trzymać w dłoniach, wiedząc, że kilka stron dalej czeka na nas finał. I adios. 

Koncepcja:

Nigdy nie spotkałam się jeszcze z książką o takiej tematyce. Co prawda, był okres gdy omijałam obyczajówki jak ognia. Przyznaję. Ale czy 'Zostań, jeśli kochasz' można przyporządkować pod nastoletnie rozterki? Chyba patrzenie krytycznym okiem mi nie wychodzi. Ale cóż zrobić? Powieść  po prostu tak urzeka, oddziałuje na emocje czytelnika i sprawia, że jego serce rozdział po rozdziale kruszy się na kawałki. A to głównie za sprawą pomysłu, gdyż właśnie poruszane tematy, może nam dalekie, aczkolwiek spotykane na co dzień dają do myślenia.

Treść podzielona jest na dwa rodzaje prezentowanych wydarzeń: relacje ze szpitala, dziejące się w teraźniejszości z punktu widzenia bohaterki oraz wspomnienia Mii z różnych okresów jej życia. Ta przeplatanka daje nam do zrozumienia ważną rzecz. Decyzja dziewczyny, choć powstaje w szpitalu, była budowana przez te wszystkie lata, z chwil spędzanych z rodziną, pięknych momentów współdzielonych z chłopakiem, spotkań z przyjaciółką. Dochodząc do tego wniosku, doświadczyłam złożoności ludzkiego życia, mnogości elementów, z którego się ono składa. Tak, pozycja skłania do refleksji. I tylko tyle chciałam powiedzieć.
Ponadto, spodobał mi się pomysł dopisywania na początku każdego rozdziału dokładnej godziny, o której dzieje się akcja. I wbrew pozorom, w całej książce zawarte jest bodajże tylko kilka dni. Już ten sam element powinien świadczyć o dynamice. 

Bohaterowie:

Mówiąc, że bohaterowie nie pełnią tutaj głównej roli na pewno nie skłamię. Po prostu istotna jest tu idea, nie postać. Ale i oni przysłużyli się do charakteru tekstu. Wydaje mi się, iż są nieco schematyczni. Mają w sobie cechy, które przysługują większości książkowych ludzi. Ale zarazem w ich charakterze przewijają się iskierki indywidualności, przypisujące bohaterów do tego, konkretnego utworu.

Nie potrafię także jednoznacznie wyjaśnić dlaczego, ale spodobała mi się główna bohaterka. Trudne do wyobrażenia, a jednak możliwe. Tak, główna bohaterka. Mia. Dziewczyna. Nastolatka. Ba! Spodobała mi się jej postawa. Nie wiem, jak zostałaby ona odebrana przez innych, ale ucieszyło mnie, że bohaterka potrafi się przeciwstawić panującym modom, zachowaniom rówieśników. Ona jest wiolonczelistką. Chce studiować na Julliard. I nie interesuje ją, że nikt nie podziela jej pasji. Nawet rodzice. Zastanawiała się dlaczego tak odstaje od reszty, ale nigdy nie pozwoliła sobie ulec i podporządkować się normalności. Pomijając fakt, iż sama zawsze chciałam nauczyć się grać na instrumencie, ale słuchu muzycznego to ja nie mam.. :_:
No i Adam. Może gorącej miłości nie wykrzesał, ale płomyk ciepłego uczucia już tak. Faajny chłopak dla fajnej dziewczyny. I tyle.

Fabuła:
Nie gna do przodu. Nie pędzi na złamanie karku. Ona sobie płynie dając możliwość rozkoszowania się, odczuwania. Pojawia się kilka momentów dramatycznych. Kilka momentów, gdy na ustach wykwita uśmiech. I kilka wyciskających z oka łezkę. Ja przy książkach rzadko kiedy płaczę i w tym wypadku było tak samo. Choć może tu też ujawniać się mój charakter pancernika. Pod tym względem zwycięża wzrokowość: film wzrusza mnie za każdym razem.
Język Forman nie zaliczę z pewnością do skomplikowanych czy wymagających. I nie stanowi aspektu, dla którego jej książkę warto chwalić. Znacząco nie razi po oczach, nie irytuje, ale kwiecistych porównań i metafor także nie doświadczycie. Taki o. Zwyczajny. Pozwala wczuć się w treść, przekaz. A to chyba najważniejsze.
Warto docenić autorkę jeszcze za jeden element. Podchodząc do czytania powieści dotykającej śmierci łatwo popaść w nastrój smutku, wręcz przygnębienia. I właśnie od pisarza zależy w jaki sposób tekst oddziała na nas. W wypadku 'Zostań, jeśli kochasz', udało się Gayle sprostać zadaniu i nie ograniczać barw do szarości i czerni. Pełna faeria kolorów, pełen zestaw wspomnień i uczuć.


Do końca... 
Nie wiem, komu mogłabym polecić 'Zostań, jeśli kochasz'. Każdemu. Nie, wiem, że nie wszyscy będą tej samej opinii co ja. Wiem, że tak jest, bo spotkałam się różnorakimi recenzjami. Wydaje mi się jednak, iż to zależy od podatności emocji na taką tematykę, a także nastawienia wobec powieści. Są ludzie, którzy uważają, że historia jest zbyt ckliwa, wręcz przekolorowana.  Są też tacy, którzy po prostu nie lubią tekstów obyczajowych. Może być i tak. Po części rozumiem te zarzuty i nawet w jednej czwartej mogę się z nimi zgodzić. ALE.. Jeśli mówić o moich odczuciach: książka mnie urzekła. Poruszyła. Poprzestawiała kabelki w głowie, by dały zupełnie inny obraz rzeczywistości. I się udało. Polecam, zachęcam. Nie jest to pozycja długa, liczy około trzystu stron, przy czym czyta się ją błyskawicznie. Ale myśli się po niej dwa razy dłużej.

***
Przepraszam za okładkę wziętą z internetu i nie do końca wyraźne zdjęcia. Niestety, egzemplarz z biblioteki nie pozwala na fotograficzne szaleństwo - folia odbija światło ograniczając czytelność. Mam nadzieję, że nie pogniewacie się na mnie za tę gafę, w przyszłości postaram się jakoś zapobiegać bądź radzić sobie z takowymi sytuacjami. ( :c ). 


poniedziałek, 27 lipca 2015

Haley Tanner - Vaclav i Lena

Liczba stron: 324
Wydawnictwo: wab
Cena wydawnicza: 39,90zł



O czym książka?
Rosyjscy emigranci na Brooklynie w połączeniu z magicznymi sztuczkami i pierwszą miłością. Mieszanka na pozór wybuchowa, a jednak zaskakująco dobra. Nie chcę już na wstępie zdradzać Wam mojej jakże rozbudowanej opinii na temat tej pozycji, gdyż składa się na nią wiele elementów, ale z góry, jak już wspomniałam, zapowiem, że czas spędzony na lekturze Vaclava i Leny był czasem udanym. Dla wszystkich sięgających po tę książkę: niech opis Was nie zmyli! Wydawać się by mogło, iż będziemy mieć do czynienia z fantasy połączonego z przygodówką zawierającą także elementy młodzieżowej obyczajówki. I w sumie to może i racja. Odwrócone są natomiast proporcje, gdyż z samej magii, emigrantów i Brooklynu mamy jakieś 20% fabuły. Co z resztą? (A 80% stron pustych, bo czemu by niby nie? c:). Główne skrzypce grają Vaclav oraz Lena i ich jakże niespotykane spojrzenia na świat, zwłaszcza w sferze relacji między sobą. Poruszony zostaje także problem odnajdywania się obcokrajowców w amerykańskiej, porządnie osadzonej rzeczywistości, a także wiele innych spraw, poważnych i przykrych, ale jakże realnych i bliskich.


Wygląd:
Urocza książeczka niewielkich gabrytów. Co prawda na półce nieco psuje efekt, bo jest pół centymetra węższa od pozycji przeciętnych rozmiarów (>:c), ale szata graficzna wydania nadrabia to niedociągnięcie. Twarda okładka to pierwszy, ogromny plus. Zwłaszcza bez obwoluty, gdyż ta niewiasta wyłaniająca się z kapelusza niczym Afrodyta z cypryjskiej piany, nie do końca przekonuje mnie do siebie. Bez niej, okładka zdecydowanie zyskałaby na wyglądzie, zwłaszcza biorąc pod uwagę amerykańskie wieżowce w tle w połączeniu z rzucającymi się w oczy, a zarazem komponującymi kolorystycznie, literkami tytułu. Grzbiet i tył stanowią już, moim zdaniem, udaną kompozycję zachęcającą do zapoznania się z fabułą. Wewnątrz, poza samą treścią, uwagę przykuły rekomendacje na tylnej stronie obwoluty, których całkiem spora ilość świadczy o pozytywnym podejściu do tego tytułu przez media, a co z tym idzie, przewidywanym sukcesie powieści Haley. Dlaczego zatem znalazłam ją w Stokrotkowym koszu za 7zł? Nie wiem, ale mogę powiedzieć, iż było to najlepiej wydane kilka złotych w moim życiu do tej pory. (Nie licząc jogurtów morelowych C:).


Koncepcja:
Czy ja wiem.. Gdy czytałam opis książki, sądziłam iż trafiłam na ten rodzaj perełki, który mógłby naprawdę zaskoczyć i wprowadzić coś nowego. Nigdy nie trafiła w me łapki powieść o magikach. Łudziłam się, że to będzie ten wspaniały pierwszy raz. A tu chałka! Autorka postanowiła nieco skomplikować sprawę.
Magia sami w sobie to jedynie to jedynie dodatek, tło do historii przedstawionej przez Tanner. W dzieciństwie jedni lubili bawić się samochodzikami, inni układać puzzle, a jeszcze inni czesać małe, plastikowe bobasy. Vaclav w tym czasie tworzył kostiumy sceniczne, planował sztuczki i marzył o występach przed szeroką publicznością. I właśnie te marzenia połączyły jego los z Leną, a zarazem rozpoczęły ich szczerą oraz, jak się okazuje pod koniec, nierozerwalną przez czas przyjaźń.
Pomysł na przedstawienie wydarzeń jest naprawdę godny pochwały, gdyż pojawiające się problemy wykorzystywane były przez mnóstwo pisarzy w swoich dziełach. A mimo to, ta koncepcja wyróżnia się, odkrywa przed czytelnikami nowy sposób patrzenia na proste życie. Życie nieusłane różami. Życie wypełnione wszystkim, co tylko może spotkać człowieka.

Bohaterowie:
Ach! W tym akapicie chciałabym wzdychać i wzdychać.. bo jest nad czym! Autorka wykreowała bohaterów tak rzeczywistych, tak prawdziwych. Aż czułam ich obok siebie! (Żeby nie było: ze mną WSZYSTKO okej :|). Każdy element ich osobowości został przemyślany, ma swoje miejsce w ich charakterze, pojawia się w ich przemyśleniach i działaniach. Ich choć zdarzają się strony, na których znajdziemy myślowe monologi głównej dwójki, to pochłaniamy je w całości, wchodząc w umysły nastolatków, krok po kroku. Dla przykładu: 7 stron o plamie w łazience oglądanej przez Lenę. Tak. Plamie na kafelkach podłogowych. I choć pierwsze co przychodzi do głowy: po co o tym pisać? Czy nie lepiej poświęcić tych kilku kartek na wybuchy i pościgi? Nie! Bo to plama stanowi punkt nieświadomej specyficzności odkrywanej przez Lenę. (7 stron :D).
Również poboczne postaci wypełniły swoją rolę na maksimum. W osobach, które pojawiają się jedynie na kilku stronach, często wyłącznie z opowiadań innych bohaterów, także możemy dostrzec cząstki ich życia. To nie są papierowe laleczki, a żywi ludzie z krwi i kości.


Fabuła:
Szczerze powiedziawszy, fabuła to w tym wypadku pojęcie względne. Historia opisana w książce to wielki misz-masz wspomnień, pojedynczych wydarzeń, przemyśleń. Bo tu nie chodzi o teraźniejszość. Nie przede wszystkim. Dzięki przeszłości możemy zrozumieć, co postawiło głównych bohaterów w tych, a nie innych miejscach, w takich, a nie innych relacjach. Stąd też ten sposób przedstawienia. Nie przeszkadza ona oczywiście w chłonięciu książki strona po stronie, gdyż wbrew pozorom, styl pisania i sposób opisywania jest tak naturalny i prosty, że wciągnięcie w treść macie gwarantowane.
Rozdziały są podzielone na cztery większe części: Razem, Rozdzieleni: Vaclav, Rozdzieleni: Lena, Znowu razem. Taka forma pozwala poznać różne perspektywy, sposoby patrzenia, a zarazem, w efekcie daje pełny obraz historii.
Wbrew pozorom dostajemy również pewną pulę tajemnic, niewyjaśnionych spraw, które autorka odkrywa nam w odpowiednich momentach. Tajemnice przykre, które pragnie się schować w najdalsze zakamarki umysłu. To aż wstrząsające, ile mogą w sobie kryć małe, dziecięce serduszka.

Do końca..
Obawiam się, iż nieco za bardzo zasłodziłam powieści. A nie na tym rzecz polega. Bo to nie jest idealna książka. Nie ma idealnej historii, idealnych bohaterów. Ich przygody wcale nie są przygodami, niektóre fakty są oklepane, a wydarzenia po prostu nudne. Ileż można czytać o normalnym życiu? To mamy na co dzień. To przeżywamy, czujemy, o tym słuchamy na okrągło. A mimo tego, warto sięgnąć po 'Vaclava i Lenę'. Aby poczuć jak inni mogą wykorzystać swoje życie, jak przeżywają je, po swojemu. I jak często nasze problemy są znikome, zupełnie nieistotne. Wręcz niepotrzebne.
Czas spędzony przy lekturze tej pozycji z pewnością był czasem udanym, powtórnie podkreślę. I choć sama preferuję fantastykę, światy nierealne i dynamiczne, warto raz na jakiś czas wrócić do tego naszego. Przewidywalnego, szarego świata.

czwartek, 23 lipca 2015

Holly Bourne - Przeznaczeni

Liczba stron:
Wydawnictwo: YA!
Cena wydawnicza: 39,60zł


O czym książka?
Losy miłosne Poppy i Noego prowadzące do wielkiej katastrofy naturalnej. Czyli kolejna młodzieżowa powieść wychwalana jako następczyni kochanków z Werony.
Dziewczyna cierpi na tajemnicze napady paniki kończące się traceniem przytomności. Jeden z takich napadów zaskakuje ją na koncercie nowej, miejscowej kapeli. Jak się później okazuje (Ok, mini spoiler, ale tak oczywisty, że i po samym tytule można to wywnioskować ;|) jego przyczyna to Noe, gitarzysta. Jest wielka miłość, buzi-buzi i trzymanie za rączki. Jest też ulewa, powódź i śnieżyca. Gdyby te fakty powiązać, powstaje historia z elementami tragizmu, dramatu, zakazanego uczucia i czyhającego nieszczęścia. Idealny materiał na książkę.

Wygląd:
Nigdy. Nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z książką tak słabej jakości. A przynajmniej biorąc pod uwagę tytuły z mojej, domowej biblioteczki. Nie wiem, czy to wina tego konkretnego egzemplarza (który dziwnym trafem trafił akurat do mnie :_:) czy może ogólnie wydania, ale muszę o tym wspomnieć, gdyż przez cały czas lektury myśli dotyczące wypadających stron nachodziły mnie najczęściej. Może nawet nie do końca wypadających, o ile odstających od grzbietu i niebezpiecznie wychylających się z równego kantu okładki. I tak, dzięki pewnemu skąpcowi od kleju, z nieustannym stresem przewracałam kartki powieści odchylając okładkę pod możliwie najmniejszym kątem. 'Byle tylko nie zniszczyć, byle nie zniszczyć'.
Poza tym 'niewielkim niedociągnięciem' (>:C), okładka do najoryginalniejszych nie należy. Neonowe serduszko, faktycznie, wskazuje na tematykę fabuły, ale wykorzystując pomysł autorki można by stworzyć setki lepszych grafik, bardziej oryginalnych i przyciągających wzrok. Ta, zasługuje na słabą trójkę. Nie patrząc wyłącznie krytycznym okiem, pochwalę za stronice pachnące lasem i przystosowaną do czytania czcionkę oraz marginesy. Ale to taki standard.

Koncepcja:
No i mam zagwozdkę! Jak nie zniechęcić Was całkowicie do 'Przeznaczonych' używając porównania do Zmierzchu? A chyba bliższej im pozycji nie dam rady znaleźć. Autorka w odpowiedziach na pytania czytelników sama podkreśla, iż to właśnie szał na punkcie Edwarda i Belli, zainspirował ją do stworzenia historii własnych bohaterów. Gratulujemy pomysłowości! No, ale skoro już brnąć w to bagno to do końca.. ( :D ).
Sama w sobie koncepcja jest bardzo przeciętna. Miłosna historyjka z dwójką nastolatków. Nic szczególnego. Podwajając jeszcze wartość banału, on to gitarzysta, ona antyfanka miłości i płci przeciwnej. Dodajmy do tego wspomniane wyżej ataki paniki. Dorzućmy problemy z przeszłości. I pożądanie rozbudzające serca młodych, (nie-do-końca) kochanków. Ach!
Dobra, już nie żartując.. Uważam, że pomysły na młodzieżowe romanse nie zostały jeszcze doszczętnie wykorzystane. Jest naprawdę mnóstwo koncepcji, których rozbudowanie i przeniesienie na karty książki zaowocowałoby ogromnym sukcesem literackim i pozytywnym recenzjami. Serio. Ale cóż poradzić, skoro najłatwiej wybrać linię najmniejszego oporu.
Jedyny element inności jaki dostrzegłam i który pragnę tu docenić do tytułowe przeznaczenie. Dlaczego? Ponieważ stanowi ono sedno powieści i zarazem odróżnia ją od pozostałych. W całkiem ciekawy sposób autorka przez usta bohaterów przedstawia czym różnią się normalne związki od relacji Przeznaczonych, jak reagują na to ludzkie organizmy oraz do czego prowadzą zbliżenia między nimi. W sumie trochę chałka byłoby być takim 'szczęściarzem', ale zawsze opowiadać wnukom o 'wielkiej, niespełnionej miłości'..  ^^

Bohaterowie:
Pomysł już zjechałam, więc tu postaram się wyciągnąć z dzieła Bourne same plusy.
A więc.. Poppy.. nie. Poppy? Nie mam pojęcia dlaczego, ale imię kojarzy mi się ze słodyczami. (Już wiem! Lollipop - (ang.) lizak!). I to wiele wyjaśnia, gdyż ja lizaków nie lubię. Odnoszę wrażenie, iż dziewczyna nie ma własnej osobowości. Autorka na siłę próbowała nadać jej cechy innych bohaterek literackich. I choć miała kilka zabawnych kwestii, zachowań budzących mój respekt, zadowolenie, to całokształt wydawał się wyłącznie nijaki.
Noe. Powiem szczerze, że chyba przeszła mi już faza zadurzania się w każdym przystojnym adonisie z książek. Był Edward, Jacob, Ren, Kishan, Jace i wielu... wieeelu innych. Ale ile można? Chciałabym w końcu przeczytać powieść o chłopaku nieidealnym, może nie do końca przystojnym. Takim, którzy choć nie potrafiłby zawsze wybrnąć z sytuacji albo chwycić swoją wybrankę, przyciągnąć do siebie i całować przez sto pięćdziesiąt kartek, ale za to byłby zdolny być przy niej, dla niej, za nią. Który tworzyłby z dziewczyną realny związek oparty na obustronnym wsparciu. Kurcze, idę pisać własną książkę!
Jeżeli chodzi o pozostałych bohaterów to również fajerwerków nie ma. Trzy koleżaneczki Poppy: Ruth - ta seksowna, Lizzie - ta wygadana i Amanda - ta cicha myszka. Przyjaciółki forever i takie tam. Przenikają również członkowie zespołu Noego, rodzice Poppy czy w oddzielnych rozdziałach doktor Beaumont i Ulewa, czyli pracownicy tajnej organizacji ds. Przeznaczonych. Nikt jednak nie rzucił mi się w oczy na tyle, by się tu produkować, więc przejdę od razu niżej.
(Dopiero przy trzecim czytaniu zauważyłam, że miałam wyciągać same plusy :S :D)

Fabuła:
Zacznę od faktów, czyli: Treść jest podzielona na dwa rodzaje rozdziałów. Te główne, pojawiające się częściej, prowadzą historię tytułowych bohaterów, opisują ich spotkania, wzrastanie w miłości, bla bla bla. Te poboczne natomiast, to budowanie napięcia, czyli obserwowanie sytuacji przez postronnych pracowników centrum badawczego. Na mnie jednak ogromnych emocji nie wywarły, cieszyłam się, że autorka nie starała się dorównywać ich długości do długości głównych rozdziałów pozostając przy 2-3 stronach.
Nie chcę tu oceniać całej fabuły, gdyż nie ma to większego sensu: każdy kto czytał choć jedną pozycję z tego gatunku, wie na czym rzecz polega. Postaram się skupić na aspektach bądź wydarzeniach różniących się, przynajmniej po części, od standardowego schematu.
Po pierwsze: mentalność. Jest to coś, co okropnie mi przeszkadzało, naprawdę trudne do zniesienia. Może nie jestem do tego przyzwyczajona, gdyż nie spotykałam się w szkole, towarzystwie czy sąsiedztwie z takimi zachowaniami i ludźmi, ale.. czy miłość polega wyłącznie na kontakcie fizycznym? Czy najgłębsze emocje w człowieku budzi wzajemne dotykanie się, wkładanie ręce za bluzkę czy spodnie? Bo właśnie takie wnioski wynoszę po opisach randek i spotkań Noego i Poppy, z których każde kończyło się na powyższych sytuacjach. Już nie wspominając o tym, co stanowi punkt kulminacyjny powieści. Aż szkoda, że ciało człowieka jest warte poświęcenia większej uwagi niż wnętrze. Ale.. taki mamy klimat..
Na szczęście, pojawiały się także przebłyski nadziei. Momenty, które budziły przyjemne uczucia zarówno u zakochanych jak i u czytelników. Rozmowy, wspólna zabawa czy to rodzące się uczucie, co brzmi nieco patetycznie i pusto, ale wbrew pozom, znacznie lepiej odbierane przeze mnie podczas czytania niż łapanie za udo.

Do końca..
Po tej jakże burzliwej krytyce z mojej strony, przyszedł czas na podsumowanie. Wbrew wszystkiemu co napisałam powyżej (skreślić i wyrzucić :D), powieść przeczytałam błyskawicznie i, o dziwo!, z przyjemnością. Bo nic tak nie relaksuje jak lekko odmóżdżająca historyjka, którą można najłatwiej potraktować z przymrużeniem oka. A tym właśnie są 'Przeznaczeni'. Przeciwnicy romansów nic tu dla siebie nie znajdą, więc szkoda 40zł. (Ja wydałam 10, więc pal licho :D). Fani spędzą kilka godzin w towarzystwie bohaterów sympatycznych, aczkolwiek bez większej głębi intelektualnej. Ja wybrałam opcję drugą i nie żałuje. Pocieszam się, że książka będzie ładnie wyglądać na półce, a kiedyś.. kto wie? Może sięgnę po nią znowu licząc na powtórkę z rozrywki? :D

czwartek, 16 lipca 2015

Podróż marzeń TAG

Cześć!

Dziś generalnie puszczam wodze wyobraźni, więc będzie ciężko. Ale damy radę!
Zamierzam wypróbować moje umiejętności kreatywnego myślenia podczas tworzenia nowego TAGu. Jak wykminiłam będzie to Podróż marzeń TAG, czyli wędrówka po mapie świata w połączeniu z grą w skojarzenia. Mam nadzieję, że sama nie zagmatwam się we własnym pomyśle, a Wy razem ze mną. Do odważnych świat należy: jedziemy!

Oto mapa świata.

Aby zaplanować moją podróż marzeń, muszę zaznaczyć miejsca, które chciałabym w przyszłości odwiedzić. Ustalmy, że będzie ich 6. Oto i one:


Teraz pozostało jedynie wędrować. I myśleć. A konkretnie wymyślać skojarzenia związane z książkami do poszczególnych miejsc. Możemy wykorzystać cechy charakterystyczne tych państw/miast, a także nasze wspomnienia z nimi związane. Na moim przykładzie pokażę jak by to wyglądało.

Zaczynamy od najbliższego punktu, czyli Londynu.

Londyn, czyli książka do której z przyjemnością bym powróciła, przeczytała jeszcze raz
A to dlatego, iż w Londynie już raz byłam i miasto to ogromnie mi się spodobało. A książką, która zachwyciła mnie tak jak stolica Wielkiej Brytanii, jest.. Rekrut Roberta Muchamore, pierwszy tom serii Cherub o nastoletnich superagentach szkolących się w ukrytym ośrodku i uczestniczących w tajnych misjach. Cykl ten czytałam kilka lat temu w wakacje, a że liczy on sobie kilkanaście tomów (ostatnio wyszedł bodajże 16 czy 17 c:), miałam zajęcie na prawie całą, dwumiesięczną przerwę. Są to pozycje tak wciągające, napisane prostym językiem, z wieloma zwrotami akcji i pełne dynamiki, że trudno się od nich odciągnąć. Tak, muszę znów się w nie zaopatrzyć. Koniecznie.

Skierujmy się teraz promem do Nowego Jorku, by utrzymać się póki co na poziomie nowoczesnych miast.

Nowy Jork, czyli książka, w której na pierwszy plan wysuwa się nowoczesność i uprzemysłowienie
Nic innego nie dopasuje lepiej się do tej kategorii jak tytuł z gatunku science fiction. A takim jest np. Blask Amy Kathleen Ryan., recenzowany na blogu TUTAJ. Cywilizacja rozwijająca się na promie kosmicznym skupiającym ocalonych z Ziemi. To chyba mówi samo przez się.

No to lecimy w dół, z metropolii do peruwiańskiej wioski.

Peru, czyli książka ze starożytną tajemnicą, zagadką do rozwiązania.
Wiecie, Machu Picchu, cywilizacje prekolumbijskie i te sprawy. Także znów seria. Tym razem Ulysses Moore, w której młodzi detektywi odkrywają sekrety tajemniczej posiadłości, w której przyszło im zamieszkać przenosząc się przy tym w czasie i to kilkakrotnie. Również czytałam dawno, jeszcze wcześniej niż Cheruba, więc pamiętam jedynie urywki. (I jest to idealna wymówka, by odświeżyć sobie pamięć! ^^). W każdym bądź razie, w sumie cała twórczość Pierdomenico Baccalario kojarzy mi się z tajemnicami i zakurzonymi księgami, więc odhaczamy.

I niczym Magellan przepływamy pół globu, aby dostać się do Australii.

Australia, czyli książka najbardziej inna od pozostałych
Ten kontynent za każdym razem kojarzy mi się z odwróconym światem, gdyż od dziecka wpajano mi, że Australijczycy chodzą do góry nogami w stosunku do nas... (I wpajają małemu dziecku takie historie, a potem ono, bidne wierzy w to wszystko :__:). Sama wymyśliłam pytanie i teraz nie potrafię na nie odpowiedzieć.. Książka inna.. inna.. Dajmy na to.. o! 365 sudoku dla początkujących, będące moim pochłaniaczem czasu w chwilach nudy. Książka z każdej strony, a jednak w środku nie zaświadczycie ani jednej literki. Taka heca!

I znów kraulem na północ, do azjatyckiej potęgi.

Chiny, czyli książka z fajnymi zwierzątkami w tle
Dla niezorientowanych: chińskie lasy to środowisko naturalne pand wielkich, a więc moich ulubionych zwierząt forever. Stąd też, nie ma wątpliwości dlaczego chciałabym tam pojechać. A jako przykład rzucę Najmilszych Ewy Szelburg-Zarembiny. Na pewno przynajmniej połowa z Was kojarzy tytuł, przypomnę, iż jest/była (starość nie radość :_:) to lektura w podstawówkowych klasach 1-3. Pamiętam, jak co kilka dni przez kilka tygodni podczas omawiania wracałam do pierwszej historyjki, bodajże o piesku. I w sumie pamiętam tylko tyle, gdyż nie wiem czy inne opowiadania nawet przeczytałam. ( Ale cała książka była super :|).

No i w drodze powrotnej zahaczamy o ojczyznę sari i bollywoodzkich produkcji.

Indie, czyli książka z orientalną historią
Ostatnio mam wręcz jakąś fazę na to państwo, interesuje mnie wszystko co indyjskie i hinduskie. Seria, w której losy bohaterów dzieją się właśnie w Indiach, to Klątwa tygrysa, czyli powieść o nastoletniej Kelsey i przystojnym tygryso-chłopako-księciu Renie oraz jego bracie Kishanie. Egzotyczna fantastyka z nutą romansu (a raczej romans z nutą fantastyki :D), materiał idealny na wakacyjną porę.

Mam nadzieję, że podobał Wam się mój TAG. Przyrzekam, że wpadłam na niego samo, nie inspirowałam się żadnym innym. Tak więc gdyby ktoś stworzył podobny to po prostu znaczy, że jesteśmy nad wyraz kreatywni i inteligentni, gdyż myślimy tak samo - gratuluję! ^^

Wyjątkowo nominuję kilku bloggerowych współtowarzyszy:

  1. http://czytam-ogladam-recenzuje.blogspot.com
  2. http://czytanie-moim-tlenem.blogspot.com
  3. http://drugastronaksiazek.blogspot.com
  4. http://niczymszeherezada.blogspot.com
  5. http://bookada.blogspot.com
  6. http://oxu-czytanie.blogspot.com
  7. http://of-books-and-coffee.blogspot.com
  8. http://karola8399.blogspot.com
  9. http://in-my-different-world.blogspot.com
  10. http://alejaczytelnika.blogspot.com
  11. http://moje-buki.blogspot.com

A tu jeszcze taki banerek, by nikt nie pogubił się w zasadach i miał co ładnego wrzucić do posta :)



Oczywiście wszystkich nienominowanych również zachęcam do udziału w zabawie :)

Jak tam Wam mijają wakacje? Ile książek zdążyliście już przeczytać? Jakie miejsca odwiedzić? Piszcie! ^^

poniedziałek, 13 lipca 2015

Mats Strandberg & Sara B. Elfgren - Krąg

Liczba stron: 574
Wydawnictwo: Czarna Owca
Cena wydawnicza: 36,90 zł
Seria: Engelfors
Tom: I

O czym książka? 
WITCH w Engelfors, czyli 7 Wybrańców odkrywających w sobie magiczne siły do walki ze złem: Linnea, Minoo, Anna-Karin, Vanessa, Rebecka, Ida i Elias. Nie wiem, czy da się powiedzieć coś więcej mówiąc ogólnikami. Seria należąca do postrachu dla leniwych, gdyż każdy kolejny tom jest grubszy od poprzedniego, a ten trzeci, finałowy - Klucz - z 808 stronami, gdyby wykonać je z grubszego papieru, stanowiłby całkiem skuteczne narzędzie zbrodni. Zwłaszcza zrzucając go z dziesiątego piętra.


Wygląd:
Krąg zdecydowanie należy do serii książek, których trzymanie w dłoniach sprawia ogromną przyjemność. Nie wiem, od czego to zależy: czy od szerokości grzbietu, czy przyjemnego materiału okładki.. po prostu tak jest. Zaczynając od oceny pozytywnej: Motyw wykorzystany na okładkach przykuwa uwagę i idealnie dopasowuje się do klimatu powieści. Nadaje jej tajemniczości, cieni, a zarazem przepięknie zdobi brzegi. Biorąc pod uwagę mój konkretny egzemplarz, pozycja wykonana jest z dobrej jakości kartek - nie za cienkich, drewnianokremowych, porządnie przyklejonych do wierzchniej warstwy. (Jakbym recenzowała deski podłogowe ^.^ ).
Jeszcze taka drobnostka, na którą zwróciłam uwagę, ponieważ mój umysł doszukuje się zawsze rzeczy irracjonalnych i pozbawionych sensu.. Kim jest Tara? Dla spostrzegawczych: na dole okładki mamy rekomendację pewnej Tary. Niestety, nie wiemy kim/czym jest owe imię/nazwa. A szkoda, gdyż zawsze zwracam uwagi, kto patronuje danemu tytułowi. Tara.. hm.. no, niech będzie.
Na koniec akapitu, nieco mniej przyjemne uwagi. Ilustracja okładkowa. Doceniam wypukłość literek tytułowych księgi, zawsze lubię pojeździć sobie palcem po takich ekstrawagancjach (:| ). Lilie w wieńcu pogrzebowym także, zwłaszcza ze znajomością treści, oddziałują na czytelnika. Ale po co ta krew? Te piórka, margerytki i kapiące zewsząd, jak kleksy do zeszytu, krople krwi? Według mnie, pomysł średni, wykonanie jeszcze gorsze. (Szczera do bólu, niestety :|)


Koncepcja:
Zanim kupiłam pierwszy tom trylogii Engelfors, byłam bardzo pozytywnie nastawiona do fabuły, zaciekawiona pomysłem autorów. (Tak na marginesie.. Wytłumaczy mi ktoś jak można pisać książkę w dwie osoby? Dopatrywałam się nawet dwóch różnych charakterów pisma, ale nic :c). Chciałam wciągnąć się w mroczny klimat wypełniony tajemnicami po brzegi, odkrywanie sekretów z przeszłości, dramaty i zwroty akcji. Natomiast, już po lekturze.. mój zapał w związku z tym tytułem osłabł. Delikatnie. Dlaczego? Cóż mogę poradzić, iż dostałam zupełnie coś innego, od tego, co oczekiwałam. Wydaje mi się jednak, iż główny problem tkwi w samej fabule, dlatego tam rozwinę bardziej me niechęci wobec Kręgu.


Bohaterowie:
W świecie pierwszoosobówek pisanych z perspektywy głównej bohaterki, powieść z narracją trzecioosobową opisującą życie 6 dziewczyn stanowi interesującą alternatywę. Nie raz słyszałam opinie, iż utrudnia to czytanie, imiona bohaterek nie wchodzą w pamięć, są mylone i w efekcie gubimy się w treści. Fakt, to wyzwanie zamiast jednego imienia zapamiętać sześć, ale nadal nie przewyższające umiejętności przeciętnego ucznia. Ja, jako czytelnik nie zawsze do końca uważny, a już na pewno nie charakteryzujący się pamięcią doskonałą (life is brutal :_:), bez problemu podołałam temu zadaniu i już po kilkunastu stronach wyłapywałam kto jest kim.
Strandberg i Elfgren położyli spory nacisk na ukazanie różnorodnych kłopotów rodzinno-społecznych panujących wśród nastolatków. Umożliwiła im to właśnie narracja. Mamy możliwość wejść do domu każdej z dziewczyn, poznać ich sytuację, rodziców, rodzeństwo, otoczenie znajomych, w którym się obracają. Oczywiście, u każdej wszystko wygląda inaczej. Spotykamy się ze spięciami na linii matka-chłopak, rodzice-dziecko, a także z problemami  pierwszych miłości (to dopiero problem :|), braku tolerancji wśród kolegów, akceptacji samej siebie czy uzależnień. Dla niektórych może być to nużące (wtedy cała powieść będzie dla Was katorgą :s), mnie nie przeszkadzało, wręcz uzupełniało resztę. Albo raczej stanowiło podstawę powieści.
W dwóch ostatnich zdaniach: bohaterowie wykreowani wystarczająco, zwłaszcza główne. Każdej poświecono moim zdaniem odpowiednią ilość stron i czasu, by ukazać ich charakter, osobowość. Jak na tytuł młodzieżowy: sukces. (Fanfary i oklaski ^^).


Fabuła:
No i dotarliśmy.. Przechodząc już do rzeczy: książce brakuje tego, za co została rozsławiona. Mroku, tajemnic, strachu i niebezpieczeństw (zerkając na opis okładkowy c:). Spodziewałam się budowania napięcia, skoków adrenaliny, czegokolwiek. Przeglądając w głowie całą historię przedstawioną w 'Kręgu', momentów odpowiadających powyższym słowom było zaledwie kilka. Może kilkanaście, jednak nadal niewystarczająco wiele zbaczając na objętość książki. Fakt, były wydarzenia zaskakujące, budzące niepokój, niepewność. Zwłaszcza sceny śmierci, stanowiące trzon 'mroczności' powieści. Ale w międzyczasie działo się niewiele. Dziewczyny miały swoje problemy, dziewczyny nie wiedziały, co się z nimi dzieje, dziewczyny się kłóciły, dziewczyny się godziły. Czytało się przyjemnie i szybko. Niestety tylko tyle. I wiadomo, nie chcę też nazbyt marudzić, gdyż powieść naprawdę pozwala wejść do świata Engelfors i poświęcić mu aż za wiele czasu, głównie za sprawą prostego, a zarazem wypracowanego języka autorów, ale.. no.. :c


Do końca..
Choć nigdy nie oceniałam książek w skali punktowej, powieść Matsa i Sary dostałaby tak ok. 6,5/10. Sam styl autorów, pomysł były naprawdę dobre. Jak już wspomniałam wcześniej, pozycja ta pochłonęła mnóstwo moich godzin, dni. Z zaciekawienia, co się wydarzy dalej, wertowałam rozdział po rozdziale. Czekałam na burze i pioruny. Na trzęsienia ziemi i tsunami. Natomiast spotykałam się wyłącznie z deszczem: objawiającym się pod różnymi postaciami, zmieniającym się od mżawki po ulewę, ale na tym kończąc. To nie zmienia faktu, iż po kolejny tom zapewne sięgnę, głównie za sprawą bohaterek, chcąc poznać ich dalsze losy. I mając nadzieję, że autorzy w drugiej części nieco podniosą sobie poprzeczkę, by choć kilka razy schować czytelników pod kołdrę.


























Przepraszam, że dzisiejsza recenzja jest chyba trochę krótsza od poprzednich, ale starałam się pisać jak najbardziej konkretnie, a zarazem trudno było mi dodawać więcej informacji, gdyż to co się pojawiło, uważam za wystarczające.

 Jestem również ciekawa Waszej opinii na temat nowej formy publikowania zdjęć: czy nie przeszkadza Wam ona w czytaniu? Który sposób przedstawiania fotografii był Waszym zdaniem wygodniejszy przy lekturze? Bardziej przejrzysty? Piszcie :)

piątek, 10 lipca 2015

Jennifer Donnelly - Saga Ognia i Wody. Wielki błękit

Liczba stron: 388 (choć nie wygląda na tyle o:)
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Cena wydawnicza: 34,90 zł
Seria: Saga Ognia i Wody
Tom: I

O czym książka?
H2O z mityczną tajemnicą w tle. Aby nie zniechęcić potencjalnych czytelników do lektury, postaram się przedstawić fabułę w jak najmniej zagmatwany sposób. Jest sobie syrenka. Serafina. W zdrobnieniu: Sera. I ta syrenka ma mamę: Isabellę. Mama Serafiny to królowa krainy Miromara. Krainy jednej z wielu. Isabella przygotowuje córkę do przejęcia przez nią tronu, w przyszłości. Do tego celu ma służyć ceremonia przejścia - Dokimi, podczas której Sera wykona pieśń magii śpiewu, wykaże iż jest prawowitą następczynią, złoży zaręczynowe ślubowanie i obieca, że urodzi córkę. Banał. Podczas tej przepięknej uroczystości na pałac napadają żołnierze admirała Kolfinna. Tego złego. Czarnego charakteru. (Jeśli ktoś nie zakumał :|). Rodzice syrenki giną, a ona sama ucieka. Razem ze swoją przyjaciółką Neelą. Akcja się rozwija, rozwija. Zostają schwytane, uciekają, schwytane, uciekają i tak do końca. Jednym słowem: dzieje się.


Wygląd:


Przyznam szczerze, iż pierwszy raz spotykam się z taką szatą graficzną. Poczynając od elemencie, który najbardziej rzuca się w oczy, czyli śnieżnobiałym kartkom. Wbrew pozorom, nie wyobrażam sobie tej książki ze standardowymi, zażółconymi stronami. Jakoś tak nie pasują. Do tego dochodzą bardzo wpasowujące się, morskie zdobienia przy początku każdego rozdziału. Co mnie zaskoczyło, to kolorowy druk wewnątrz pozycji. Zawsze wydawało mi się, iż strony z tekstem nie mogą mieć kolorów. To żółto-czarny schemat, kanon nieznoszący przełamania. A jednak! Zbliżmy się na koniec nieco do okładki. Okładki utrzymanej w barwach zieleni, seledynu, błękitu, indygo i granatu. (Nie ma to jak chwalić się znajomością kolorów ^^). Sama ilustracja jest tak magiczna, że trudno oderwać od niej wzrok. Te wszystkie tiule sukni syreny rozpływające się w toni oceanu, płonąca budowla i bezkresne krajobrazy podwodnego miasta.. I już czujemy się wciągnięci w atmosferę powieści.

Niestety, ze strony praktycznej trudno mówić o ideale: delikatnie wypukłe literki tytułu nie należą do trwałych. Wystarczyło jednorazowe przeczytanie powieści (podczas którego obchodziłam się z nią jak z jajeczkiem! :|), aby straciły mniej więcej jedną czwartą nałożonego tuszu. Choć może to zamierzony efekt? Nieświadoma stylizacja na starodawną czcionkę? Brzmi lepiej niż kiepska jakość.

Koncepcja: 

Z jednej strony mogłabym się w tym akapicie rozpisywać bez końca. Z drugiej jednak, najłatwiej przedstawić wszystko konkretnie. Wyłożyć jak kawę na ławę. Nie spotkałam się do tej pory z tak dopracowanym pomysłem na powieść młodzieżową. Świat wykreowany przez autorkę kipi szczegółami, nazwami i detalami, o które nie troszczy się ponad połowa dzieł dla mojej kategorii wiekowej. Rozpoczynając lekturę książki, przechodzimy jednym, potężnym krokiem, z naszego łóżka, fotela do rzeczywistości tak odmiennej.. Gdyby to porównywać... Jakby to porównać.. O! Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w Nowym Jorku. W samiusieńkim centrum. Samochodów więcej niż drzew, najbliższa owca co najmniej 100km od waszego szarego bloku. I w ciągu 3 sekund przenosicie się do wioski Aborygenów (ci niewielcy z Australii c:). Gdzie nie spojrzysz tam dzicz. Trawa. Krzaki i zarośla. Rdzenny piasek kurzący się za sam horyzont. I trzy człowieczki na krzyż. Tym właśnie porównaniem homeryckim, pragnę uzmysłowić jak oddziałuje na czytelnika świat, w którym mieszkają bohaterowie Wielkiego błękitu.


Pierwszych kilka stron było najtrudniejszych do przebrnięcia. Natłok pojęć sypał się do umysłu, ale ten nie przynosił żadnych definicji, gdyż ich po prostu nie było. Spokojnie. Na końcu pozycji znajduje się kilkunastostronnicowy słowniczek pojęć i nazw. Zaglądałam do niego co 3 zdania, ale podołałam, przebrnęłam i pofrunęłam, jak z płatka, dalej. Do końca czytanie sprawiło taką przyjemność, że nim zdążyłam się wciągnąć, przewróciłam ostatnią kartkę. (To dopiero smutne uczucie :c).



Bohaterowie:


Tych, przez całą powieść przewija się całkiem sporo. Spotykane postaci podczas podróży syrenek, mieszkańcy pałacu, koleżanki z proroctwa. Tu ktoś je porwie, tu ktoś im pomoże. Co prawda, nie pamiętam tych wszystkich imion, ale.. grunt, że były.  Jeśli chodzi o ich wyrazistość, wydaje mi się, e była ograniczona do minimum. Na tyle na ile potrzebne były rozwinięcia osobowościowe i charakterologiczne (ja znam słowa na 18 liter! 18 liter! O:), na tyle się one pojawiały. Raczej okej. Dla mnie jako niespełnionej romantyczki, zabrakło nieco porządnego wątku miłosnego. Dla innych, tych pozbawionych uczuć i jakiejkolwiek miłości (żartuuuuuję, nie bierzcie tego do siebie c:) może to być uznawane za plus. W każdym bądź razie, w kwestii związku i całusów, główną bohaterkę czeka jedynie rozczarowanie. (Tak nam przykro :_:).

A jeśli już mowa o Serafinie, również obdarzę ją ogromnym plusem, za tak doceniany przeze mnie, brak rozczuleń i pięćdziesięciostronnicowych wahań i rozterek. Dziewczyno, tak trzymaj!


Fabuła:
Nie można narzekać, gdyż przez książkę przeleciałam w tempie ekspresowym. Można powiedzieć, iż pozostawiała wręcz lekki niedosyt, zwłaszcza po niedokończonym zakończeniu. Jak można urwać powieść przed punktem kulminacyjnym i walką z potworem? NO JAK?

Natomiast w trakcie historii, wydarzeń i dynamiki nie brakuje. Jennifer Donnelly postarała się, aby ani przez chwilę czytelnik nie poczuł wrażenia nudy, braku zainteresowania. Rozdziały są, rzecz jasna, kończone w tych dramatycznych momentach, byśmy mogli ze zniecierpliwieniem przewracać kartki, nie kosztując ani chwili wytchnienia. I chyba właśnie ta część podobała mi się najbardziej. Głównie dlatego, iż była nieprzewidywalna. Nie wiedziałeś na co natkną się przyjaciółki, kogo lub co los postawi im na drodze. I choć sam pomysł proroctwa, przeznaczenia do wypełnienia itepe przewijał się już w innych powieści i to nie jednokrotnie, morska atmosfera i świat syren sprawiał, że te same wydarzenia z młodzieżówek, w wodzie nabierały zupełnie innego klimatu.



Do końca...


Choć jestem nieco zaskoczona własnym werdyktem, z przyjemnością sięgnęłabym po drugi tom Sagi Ognia i Wody. Zaskoczona, gdyż nie sądziłam, że tak przejmę się losem Serafiny i jej towarzyszek, zaciekawię czyhającym na nie losem i drogą, którą poprowadzi je Vraja z innymi ielami (rzecznymi czarownicami) za sprawą tajemniczej pieśni-proroctwa.

Największym atutem tej powieści, po chwili zastanowienia, mogę mianować ciepło, dobrą energię emanującą z treści i przesłania. Choć pojawia się wiele skoków ciśnienia wywoływanych niebezpiecznymi akcjami syren i choć od dziecka czuję osobisty strach przed wodą połączoną z głębokością (nieumiejętność pływania nie procentuje :_:), podczas lektury cały czas towarzyszyło mi uczucie spokoju i pewności o dobre zakończenie losów bohaterek. Oznacza to idealną opcję na wakacyjny relaks, przyjemną pozycję do wciągnięcia się, a zarazem odpoczęcia od stresów i nieprzyjemności.
Odskocznia od wampirów, wilkołaków, aniołów i demonów to dobra odskocznia. A jak już skakać, to gdzie indziej, jak nie do wody?