sobota, 23 stycznia 2016

Pomiędzy stronami #4: Mój proces twórczy, czyli jak Limo tworzy recenzje

Witajcie!

W przerywniku między recenzjami, które staram się na bieżąco wstawiać na bloga, chciałabym w kilku słowach opowiedzieć Wam, jak właściwie wygląda u mnie pisanie takich postów. Wydaje mi się, że każdy blogger ma na nie swój własny sposób, który czyni jego recenzje zdecydowanie wyjątkowymi. W związku z tym, za pomocą pytań wspierających, postaram się w miarę dokładnie określić, jakie metody wybieram ja, aby móc publikować na blogu takie, a nie inne teksty.


Czy podczas lektury notujesz sobie informacje przydatne do recenzji/zaznaczasz cytaty?
W sumie.. to nie. (Lenia poznasz od razu :D). Zazwyczaj książki czytam przed snem, zatem nie mam dostępu do kartek, długopisu i całej reszty przybornika recenzentki. A jak widać po moich recenzjach: w większej mierze cytatów tam nie doświadczycie.

Recenzję książki piszesz od razu po lekturze czy trochę później? 
Przeważnie wychodzi to "trochę później" - i tu w połowie odzywa się moja natura leniwca, a po części po prostu brak dostępu do komputera stricte po zamknięciu książki. Dodatkowo, tym sposobem mogę sobie poukładać w głowie różne elementy powieści, którą mam zrecenzować, aby określić, co tak naprawdę powinnam napisać, jaką opinię przedstawić.

Gdzie szukasz inspiracji do pisania recenzji?
No.. staram się w książce. (Takiej odpowiedzi na pewno się nie spodziewaliście :|) Ponadto czasem lubię upewnić się jeśli chodzi o informacje dotyczące nazw własnych, imion bądź faktów o autorze, aby tekst był bardziej rozbudowany, po prostu ciekawszy. Chętnie również czytam recenzje innych bloggerów, oglądam filmiki booktuberów, w celu wzbogacenia swojego słownictwa, zrozumienia elementów, zjawisk opisanych w historii, których do tej pory nie udało się mojemu mózgowi poukładać. A później siadam przy pustej stronie nowego postu i tworzę misz-masz całego, zdobytego rozeznania.

Czy przygotowujesz się do pisania recenzji?
Tak, właśnie tak, jak opisałam to w pytaniach powyżej.

Gdzie i kiedy najczęściej piszesz recenzje?
Przy komputerze, wtedy, gdy mam czas. Przeważnie jest to piątek wieczorem bądź inny dzień weekendu, ferii, wakacji, ogólnie wolnego od szkoły. W ciągu tygodnia siąść do recenzji zdarza mi się o wiele rzadziej.

Ile czasu zajmuje Ci napisanie jednej recenzji?
Ojojoj.. spooro. Oczywiście nieco przesadzam, po nocach jednej recenzji nie sklecam, aczkolwiek od 40 minut do 2 godzin (z robieniem zdjęć) potrzebuję. (Cóż poradzić, że niektórzy myślą wolniej :C).

Jaką formę stosujesz przy pisaniu recenzji? Dlaczego właśnie taką?
Ci, którzy przesiadują u mnie na blogu od dłuższego czasu, zapewne zauważyli, że swoje recenzje komponuję w odmienny sposób od tych, które pojawiają się na innych stronach. Skąd pomysł na podział oceny na różne "kategorie"? Wydaje mi się po prostu, że taki układ jest przystępniejszy dla czytelnika: nie musi on bowiem w natłoku tekstu szukać elementów, które go interesują, ale od razu przejdzie do wybranego aspektu recenzji: fabuły, wyglądu bądź charakterystyki bohaterów. Ponadto, tym sposobem, mnie samej z większą łatwością przychodzi dbanie o proporcje recenzji oraz zawarcie wszelkich istotnych aspektów książki. 

Jaki charakter chcesz nadać swoim recenzjom?
Samo nadanie charakteru recenzjom uważam za trudny cel. Pośród tylu, naprawdę dobrych tekstów, publikowanych na innych blogach, trudno jest napisać coś, co zostanie zauważone, wyróżni się i utrwali odwiedzającemu w pamięci. Ja staram się jednak głównie skupiać na lekkim tonie oraz prostocie języka. Te cechy bowiem wydają mi się w recenzji istotne: chciałabym, aby nawet osoby, które nie mają do czynienia z książkami, niekoniecznie przepadają za czytaniem, poczuły się zaciekawione i być może sięgnęły po niektóre z tytułów. Dodatkowo, zależy mi na byciu szczerą oraz w pełni sobą podczas tworzenia postów, a nic nie poradzę, że patos oraz długie, poważne zdania nie idą w parze z moją osobą. 

Na co chętnie zwracasz uwagę przy pisaniu recenzji?
Wydaje mi się, że tym, co różni mnie od części moli książkowych jest zwracanie w swoich ocenach sporej uwagi na wygląd, wizualną oprawę tytułu. Ani śmiem nawet twierdzić, iż to ważniejszy element od treści! Aczkolwiek niewiele osób mi zaprzeczy: jesteśmy wzrokowcami, lubimy postawić na półce, potrzymać w rękach coś ładnego, przyciągającego uwagę.
Ponadto, staram się pisać recenzję skupiając się na moich, własnych przeżyciach. Nietrudno byłoby sklecić kilka zdań, które krążą w internecie jako średnia arytmetyczna wszystkich recenzji. Ale nie tak to powinno wyglądać - MOJE zdanie chcę wyrazić MOIM sposobem i MOIMI słowami. Stąd też momentami skupiam się bardziej na mniej znaczących szczegółach, bawiących mnie detalach, aspektach, które nie odgrywają ważniejszej roli w utworze. Jeżeli nie rozumiem fragmentów tekstu bądź elementów fabuły - napiszę o tym. Jeżeli uznam, że jedno romansidło jest lepsze od drugiego, ponieważ kreuje przystojniejszego bohatera - również nie zawaham się użyć tego argumentu. (Bo jak można pominąć tak istotny argument?! :|)

Czy jesz/słuchasz muzyki podczas pisania recenzji?
Czasem rozpoczynam pisać recenzję, gdy w tle gra radio, aczkolwiek preferuję względny spokój, atmosferę skupienia umożliwiającą dostanie się do głębi mej, książkowej duszy. A co pomoże przy tym lepiej jak kilka gryzów banana bądź kanapki? (:D)

W recenzji umieszczasz zdjęcia swojego autorstwa czy z internetu?
W recenzjach tylko i wyłącznie własne! Tekst jest w stu procentach mój, to z jakiej racji miałabym pobierać fotografie z internetu? Uwielbiam robić zdjęcia, prawie tak bardzo jak czytać, zatem wielką przyjemnością stanowi dla mnie połączenie obu pasji. Rzecz jasna, nie neguję w tym momencie wszystkich, którzy decydują się na opcję pt. Google Grafika. Wiadomo: czas to pieniądz. Albo kolejna przeczytana powieść. 

Czy masz jakieś ograniczenia jeśli chodzi o długość recenzji?
Przy pierwszych postach miałam drobne problemy z długością recenzji: chciałam ustalić sobie granice jej długości, by jednocześnie została przeze mnie odpowiednio dobrze rozwinięta, a zarazem nie nudziła czytelników. Zaglądając do archiwalnych recenzji, dojrzycie, że te sprzed prawie roku wypadają ciut mizerniej przy zestawieniu z obecnymi. Trudno mi ocenić, czy to dobrze czy też nie - tak się wprawiłam w obecną objętość tekstu, że trudno mi skrócić ją choćby o kilka linijek. 

Czy sprawdzasz recenzje po zakończeniu pisania?
Koniecznie! Nie potrafię pojąć, jak ktoś mógłby ukazać swój tekst światu bez wcześniejszej korekty. Jestem zdania, że skoro publikuję post, oddaje go w ręce czytelników, muszę postawić sobie jak najwyższą poprzeczkę, aby tekst był na jak najwyższym poziomie, jak najbliżej ideału, który jestem w stanie osiągnąć. I chociaż prawie nigdy nie mam stuprocentowej satysfakcji z napisanej recenzji, wiem, że głównie poprzez poprawki, kilkakrotne analizy skleconych zdań, poprawiam swoje umiejętności, ćwiczę swój umysł i palce. (^^).

Recenzje piszesz na bieżąco czy może chowasz jakieś "w zapasie"?
Ależ bym chciała mieć taką "spiżarkę" recenzji: gdy nie masz czasu/weny/nastroju, wchodzisz do magazynku, bierzesz z półki świeżutką, zawekowaną w słoiczku recenzję i w przeciągu kilku minut masz opublikowany post! Niestety, na co dzień w mojej spiżarce wieje chłodem (:c)...

Czy przygotowujesz grafik kolejnych recenzji zamieszczanych na blogu?
Nie, zdecydowanie nie. Trudno byłoby mi to czynić, skoro nawet kolejne lektury wybieram dopiero po zakończeniu wcześniejszej. Życie byłoby nudne, gdyby wszystko trzeba było planować! (:D)


Na zakończenie, grafika w postaci mini-poradnika, która podsumowuje cały tekst. 

***

A jakie są Wasze sposoby na recenzje? Na co zwracacie uwagę? Co najbardziej cenicie w tekstach innych? Piszcie! :)

wtorek, 19 stycznia 2016

Erika Johansen - Królowa Tearlingu

Liczba stron: 489
Wydawnictwo: Galeria Książki
Cena wydawnicza: 39,90zł
Cena nabycia: 23,60zł (Empik)


O czym książka?
Fantastyka w najczystszej, średniowiecznej postaci. Uwielbiam powieści osadzone w takich klimatach, głównie ze względu na fakt, iż dalej im do naszych czasów, mają w sobie więcej magii i tajemnicy niż dystopijne dystrykty, podziały na klasy, cyfry bądź kolory oraz tyrańskie rządy złego przywódcy. I nawet jeżeli faktycznie zawierają elementy fantastyczne, nieprawdopodobne zdarzenia, to w pewnym stopniu te kilkaset lat temu mogłyby stać się nawet.. reportażami? Bądź przynajmniej tekstami z gatunku literatury faktu. Średniowiecznej literatury faktu. Chyba dlatego sięgam po nie tak często.
Kelsea od kilkunastu lat zamieszkuje z przybranymi rodzicami Carlin oraz Bartym niewielką chatkę w lesie. Nikt nie wie, że to właśnie tam ukrywa się następczyni tronu Terlingu - zbyt ryzykowną byłaby ta informacja. W końcu, po ukończeniu przez dziewczynę 19 roku życia, do domu przybywają królewscy żołnierze, aby odeskortować ją do pałacu - miejsca, z którego rozpocznie swoje rządy, wypierając wuja-regenta. Niestety, sytuacja, która napawa ją wieloma obawami, staje się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy okazuje się, że królestwo zostało całkowicie podporządkowane Czerwonej Królowej, władczyni sąsiedniego Mortsmene. Kelsea, pragnąca przede wszystkim poprawy życia społeczeństwa, decyduje się podjąć radykalne kroki, które postawią relacje obu krain na ostrzu.. miecza. 

Wygląd:
Dlaczego wszystkie książki nie są wydawane w ten sposób? Przepiękna okładka ze złotymi zdobieniami oraz ilustracją utrzymaną w odcieniach brązu, świetnie dopasowany do treści i grafiki tył z zachęcającym do lektury, dobrze wprowadzającym w akcję opisem, dokładnie dopracowane wizualnie wnętrze. Gdyby na rynku istniały tylko takie, porządne wydania, świat byłby lepszy.. (:D). Ponadto zakochałam się w tym lekko zagiętym w łuk, grzbiecie, który poza jednym, karygodnym defektem (Rozumiem logo wydawnictwa i tak dalej.. ale czy nie mogli jakoś go wkomponować w tło? Nie, damy biało-czerwone, chociaż żaden element na okładce w takich barwach się nie utrzymuje :C), prezentuje się na półce niczym.. sikorka wśród gołębi. (Nie uwłaczając przy tym szarym przyjaciołom z parków ^^). Aż trudno się zdecydować czy ustawić ją w biblioteczce z profilu czy może lepiej an face.
To co jest na zewnątrz wszyscy widzą, zatem dopowiem kilka słów na temat wnętrza pozycji. A co zawiera wydanie w środku? Poza literami oczywiście, znajdziemy tam ukochane, pożółcane strony o idealnej dla mnie grubości, iście królewskie ozdobniki przy numerach stron, przepiękną, złotą ilustrację na wklejce przedstawiającą dryfujące na morzu okręty, a także rozdziały rozpoczynane  tytułem w eleganckiej czcionce oraz fragmentem tekstu z tearlińskich ksiąg. Istny manuskrypt!

Koncepcja:
Wbrew pozorom, na pierwszy rzut oka, autorka nie częstuje nas pomysłem wymyślnym, niespotykanym. Daleko mu jednak także do przekombinowanego czy najzwyczajniej w świecie nudnego. Erika podjęła się bowiem napisania książki o władzy: jej zdobywaniu, próbach utrzymania, jak również działań na tym polu. A zdaję sobie sprawę, że jest to na tyle szeroki wątek, dający mnóstwo możliwości, że o ile zostanie właściwie i ciekawie rozbudowany, nikt nie ma prawa zgłaszać sprzeciwu.
Amerykańska pisarka jak najbardziej podołała postawionej sobie poprzeczce, dzięki czemu "Królowa Tearlingu" stanowi tak świetny kawałek fantastyki. I szczerze powiedziawszy, taki, z którym wcześniej nie przyszło mi się spotkać. A to nie może źle wróżyć.
Powieść pisana jest w całości w narracji trzecioosobowej, a wydarzenia czytelnik obserwuje z perspektywy nie tylko głównej bohaterki, ale również postaci, które miały z królową styczność wręcz minimalną: strażnikiem wrót czy nawet głównego adwersarza dziewczyny: Czerwonej Królowej. Chociaż momentami odbiera nam to zaskoczenie z obrotu spraw bądź pomniejsza zakres tajemnic, którymi moglibyśmy dysponować, z drugiej strony zostajemy obdarzeni znacznie szerszą perspektywą, dzięki czemu okazuje się np., że czarny charakter wcale nie jest taki, jakie zdanie o nim ma większość bohaterów czy chociażby mamy szansę dowiedzieć się, jak postrzegają młodą królową Tearlingu zwykli, prości ludzie, mieszkańcy królestwa.

Bohaterowie:
Aspekt, który ewentualnie udałoby się uznać za wadę to mnogość bohaterów. W tekście występuje ich co najmniej kilkunastu - i mowa tu o tych, którzy odgrywają w historii całkiem znaczącą rolę, wypowiadają się przynajmniej raz na kilkanaście stron. Uwłaczało to mojej pamięci, która lata świetności chyba ma jeszcze przed sobą, co powodowało niejednokrotne cofanie się do poprzednich rozdziałów w celu przypasowania imienia do postaci. Największy problem sprawili mi strażnicy królowej, strażnicy wrót, pojawiający się najczęściej w kilkuosobowych grupach. A jeśli dochodzi do tego fakt odmienności każdego imienia.. nie jest łatwo, ale z czasem przestajemy zauważać tę niedogodność i automatycznie wyobrażamy sobie odpowiednich ludzi.
Warto z kolei docenić autorkę za przedstawienie bardzo szeroko pojętej definicji przywódcy. Johansen wplotła bowiem w fabułę przeróżne osobowości, które dysponują w pewnym stopniu władzą, podejmują decyzję dotyczące podległych im ludzi. Kelsea, Czerwona Królowa, regent Thomas - wuj głównej bohaterki, Duch - najznamienitszy z tearlińskich przestępców, Buława - dowódca królewskiej straży, Thorne - pomysłodawca oraz główny nadzorca zsyłek ludzi do Mortsmene. Każdy z nich dzierży w swoich rękach berło, na pozór wyglądające inaczej: różniące się pełniącymi funkcjami, zakresem obowiązków. Tak naprawdę jednak, wszystkie podjęte przez owe postaci decyzje, kroki w w stronę określonych celów, kształtowały z nich niepowtarzalne charaktery panowania, często maskowane przez grę pozorów skutecznie oszukującą przeciwników.
Na koniec, kilka słów chciałabym poświęcić jeszcze głównej bohaterce - Kelsea. Jak na mój gust, dziewczyna idealnie nadaje się do roli, którą przyszykowała dla niej autorka. Młoda królowa, choć nie raz wykazuje się niedoświadczeniem, brakiem pewnych nawyków związanych z jej stanowiskiem, nadrabia braki odwagą, rezolutnością oraz zdecydowanym tonem. Pomimo wątpliwości, które momentami nachodzą jej myśli, Kelsea za wszelką cenę stara się tego nie okazywać na zewnątrz: jest władczynią, zatem musi sprawiać wrażenie pewnej siebie. Ponadto, nie może pozwolić sobie na potknięcia: zbyt wielu wrogów czyha na koronę oraz jej głowę. Nawet jeżeli zdarzają się akapity, świadczące o niej raczej jako o młodej, dojrzewającej dziewczynie, przeżywającej pierwsze zauroczenie, tęskniącej za przybranymi rodzicami, całą resztę stron przepełnia jej silna osobowość.

Fabuła:
Moim zdaniem, to nie jest książka na kilka godzin, jeden dzień. Chociaż nie brakuje jej dynamiki, zwrotów akcji, Erika postawiła na dopracowanie, szczegółowość oraz zrozumiały, ale stosunkowo bogaty język. Elementy te sprawiają, iż każde wydarzenie zostało przedstawione dokładnie, jako przepełnione detalami, które w istotny sposób znajdują zastosowanie w budowaniu świata przedstawionego: bohaterów, miejsc, historii Tearlingu. Dodatkowo, podczas lektury czytelnik często spotka się z zabiegiem ukazania jednej chwili, momentu z perspektywy kilku postaci. Tym sposobem, akcja staje się wielopoziomowa, bardzo często obracając nasze spojrzenie na opowieść o 180 stopni.
Ogółem mówiąc, powieść przedstawia kolejne etapy odzyskiwania władzy przez Kelsea: od momentu wyjechania z chatki Carlin i Barty'ego do stopniowego zaaklimatyzowania się w pałacu, w roli królowej. Można by powiedzieć, że z każdym kolejnym krokiem, stopniem przemierzanym przez dziewczynę, otwierają się nowe wątki, a z każdą podjętą przez nią decyzją, pojawiają się inne dylematy, problemy. Zwrotów akcji nie ma wiele, skupiamy się na procesie  Zatem o ile pomysł historii nie wymagał większych pokładów szarych komórek, o tyle zrealizowanie go, przeniesienie na karty powieści w takiej formie, jakiej podjęła się pisarka, szczerze podziwiam, gdyż musiał wiązać się z nakładem ciężkiej pracy. A przecież za to kochamy autorów najbardziej!
W historii oprócz losów Kelsea, przedstawionych jest także kilka innych wątków, które spodobały mi się mniej aniżeli bardziej. Niekoniecznie przypadł mi do gustu chociażby negatywny stosunek do religii, która w pewnym sensie mogłaby nawiązywać do wiary chrześcijańskiej, aczkolwiek w większym stopniu przypominającą tę ze średniowiecza poprzez ogromną rolę Kościoła: bogatego, posiadającego większą część królewskich dóbr oraz narzucającego wszystkim mieszkańcom swoje panowanie.
 Ponadto, zabrakło mi spontanicznego humoru - zabawnych uwag, słownych utarczek, które, moim zdaniem, idealnie odnalazłyby się w relacjach nastoletniej dziewczyny z grupą strzegących jej żołnierzy, a przede wszystkim na linii Kelsea-Buława. (Tyle ciętych uwag przychodziło mi do głowy! Aż szkoda, że nie zaczęłam ich dopisywać do dialogów w tekście :C).

Do końca..

"Królowa Tearlingu" to świetna porcja fantastyki: klasyczna, acz rozbudowana pod każdym względem,. Czytelnik sięgający po tę lekturę powinien od pierwszych stron wciągnąć się w lekturę i czerpać z niej prawdziwą przyjemność. Chociaż zdarzają się momenty wymagające większego skupienia niż przy popularnych młodzieżówkach, zdecydowanie są warte zachodu, gdyż to przeważnie one zaliczają się do wydarzeń charakterystycznych, które pamięta się dłużej niż dzień po skończeniu książki. Ja jestem jak najbardziej za i nieposkromioną ciekawością zasiądę do drugiego tomu: "Inwazji na Tearling" dostępnego na polskim rynku od 30 marca. I o ile autorka utrzyma poziom stylu oraz fabuły, w nasze ręce wpadnie kolejna perełka: fantastyczna pod każdym względem.

Prosto z książki...
"...stanęła w drzwiach biblioteki Carlin. Wzdłuż wszystkich ścian stały książki - Barty sam zbudował półki z tearlińskiego dębu i podarował je Carlin na gwiazdkę, gdy Kelsea miała cztery lata. Choć były to czasy, z których dziewczyna miała jeszcze niewiele wspomnień, ten dzień pamiętała jasno i wyraźnie: pomagała Carlin układać książki na półkach i nawet zapłakała, gdy kobieta nie pozwoliła jej ustawić ich według kolorów. Minęło wiele lat, lecz Kelsea wciąż kochała książki, uwielbiała patrzeć na nie, poustawiane jedna obok drugiej na swoich miejscach." (str. 16)
"Kelsea uważnie przyjrzała się książkom. Wyglądały dokładnie tak, jak zapamiętała je z biblioteki Carlin. Ktoś nawet zadał sobie trud, by ustawić je alfabetycznie, według nazwisk autorów. Wymieszali beletrystykę z literaturą faktu; Carlin pomstowałaby w niebogłosy." (str. 307).
"Czekają, aż zrobię coś niezwykłego, uświadomiła sobie. Teraz i każdego dnia przez resztę życia.
Ta myśl była przerażająca." (str. 152)
"Duch dał jej kilka pięknych spinek do włosów z ametystami w kształcie motyli. Musiała znowu umyć głowę, ale ze spinkami włosy wyglądały znośnie. Zastanawiała się, czy duch ukradł je prosto z fryzury jakiejś szlachcianki. Uśmiechnął się szerzej w lusterku i wiedziała, że odgadł jej myśli.
- Ale z Ciebie łotr - oznajmiła, zakładając ostatnią spinkę. - Powinnam podnieść nagrodę za twoją głowę.
- Podnieś. Będę jeszcze sławniejszy." (str. 109)
"Ale po co ktoś miałby tworzyć sztuczne wzgórze wewnątrz budynku?
Oczywiście ze względów obronnych, odpowiedziała Carlin. Myśl, Kelsea. Żeby przygotować się na dzień, gdy przyjdą do twierdzy z widłami po twoją głowę." (str. 265)

 Zdjęcia:



WyzwanieABC czytania

*** 
Czytaliście powieść Eriki Johansen? Co niej sądzicie?
I jeszcze nawiązując do nowego elementu postu: Lubicie czytać cytaty z recenzowanej książki?  Podoba Wam się takie urozmaicenie formy? Piszcie! :)


środa, 13 stycznia 2016

Potyczki #1 - Okładki polsko-niemieckie

Witajcie!

Aby mnie nie zabrakło tematów do pisania, a Wam postów do czytania, rozpoczynamy dzisiaj na LimoBooks kolejną serię. Tym razem, do nieco monotonnego życia za pan brat z recenzjami, postanowiłam wprowadzić element rywalizacji, walki. Jednym słowem: krew, pot i łzy. Oczywiście, my, niczym starożytni Rzymianie, będziemy jedynie widzami tychże pojedynków, obserwując bacznie każdy ruch naszych wojowników z bezpiecznych, siedzących miejsc w amfiteatrze. Po tak pięknej, historycznej metaforze, niech nie zdziwi Was nagłówek nowego cyklu. 
Na czym polega pomysł i w jaki sposób postaram się go zrealizować?
Potyczki mają bardzo prostą formułę: z dwóch, ewentualnie kilku, okładek, tytułów, postaci książkowych, które będę w kilku słowach oceniać, wybiorę jednego zwycięzcę. W sumie na tym skomplikowany system się kończy. Zachęcam Was w komentarzach do udzielenia głosu na temat poszczególnych pojedynków, aby porównać nasze opinie o różnych lekturach. Seria polega głównie na rozwinięciu w naszym mniemaniu świata książkowego do kategorii wykorzystania go w celach innych niż samo czytanie. Frajda z poznawania kolejnych bohaterów, miejsc oraz przygód nie musi zamykać się w okładce. :)

***

Dzisiejszy odcinek poświęcimy na okładki - zdecydowanie jeden z moich ulubionych, książkowych elementów. Nic nie sprawia mi tak szczerej przyjemności jak podziwianie pięknie wykonanych, niekiedy niesamowicie pomysłowych ilustracji, obrazków i fotografii. Przejdźmy zatem do pierwszych potyczek!

Na matę rzucamy okładki z dwóch państw, których stosunki na przestrzeni wieków miewały wzloty i upadki. Sprawdźmy, jak wygląda sytuacja na polu książkowym - który z sąsiadów przykłada większą wagę do wyglądu ich lektur?

polskie okładki vs. niemieckie okładki

(Źródła: polska, niemiecka)

W życiu bym nie wpadła na to, że okładka po prawej należy do powieści Stephanie Meyer. W życiu! Tak przyzwyczaiłam się do oryginalnych fotografii na czarnym tle, że nie potrafię przestawić się na te niemieckie. Choć, bez tego, forma obrazu/malowidła średnio pasuje do treści powieści, moim zdaniem. 

1:0 dla Polski
(Źródła: polska, niemiecka)

Tutaj, obie okładki podobają mi się pół na pół, ogólnie wydają się być dość przeciętne. Aczkolwiek to oko, włączone w tło polskiej ilustracji, odstrasza mnie na tyle skutecznie, że jestem gotowa wybrać zdjęcie sąsiadów.
1:1 - remis
(Źródła: polska, niemiecka)

W obu doceniam ilustracje rysunkowe, które naprawdę nadają serii oryginalnego wyglądu. Natomiast, skoro przyszło oceniać mi okładki jedynie pierwszych tomów, zdecyduję się jednak na "Diebe im Olimp" ze względu na nieco ciekawsze ujęcie.
2:1 dla Niemiec
(Źródła: polska, niemiecka)

Znowu: biorąc pod uwagę całą serię, od razu przyznałabym punkt Niemcom, aczkolwiek wydając opinię na podstawie samego "Miasta kości", uznałabym na tym polu remis.
3:2 dla Niemiec
(Źródła: polska, niemiecka)

Ojej.. Chyba nie ma się za długo nad czym zastanawiać. Okładka "Die Bucherdiebin", według mnie, jest po prostu.. straszna. Wygląda trochę jak plakat filmowy horroru. Ponadto, jestem sentymentalnie przywiązana do polskiego wydania, które zapoczątkowało moją przygodę ze "Złodziejką książek".
3:3 - remis
(Źródła: polska, niemiecka)


Obie ilustracje są naprawdę urocze, maja w sobie cząstkę klimatu, który towarzyszy czytelnikowi podczas lektury. Natomiast nie rozumiem, dlaczego tytuły zostały przetłumaczone zupełnie inaczej - punkt dodaję okładce sąsiadów, właśnie za pomysłowy tytuł. ("Weil ich Layken liebe" oznacza "Ponieważ (weil) ja (ich) kocham (liebe) Layken" - ekspresowa lekcja języka ^^).
4:3 dla Niemiec

(Źródła: polska, niemiecka)


W sumie to obie okładki utrzymane są w dość podobnym stylu: słodkie, różowe, skrojone idealnie dla dziewczyn. Z przyjemnością mogę ustanowić remis.
5:4 - remis
(Źródła: polska, niemiecka)


Gdy zobaczyła okładkę "Wenn ich bleibe", byłam zaskoczona.. optymistycznym podejściem grafika. Po otrzymaniu takiej pozycji, nigdy nie domyśliłabym się, że książka opowiada o wypadku samochodowym, podejmowaniu przez główną bohaterkę decyzji o odejściu bądź pozostaniu.Choć z drugiej strony, ilustracja przykuła moją uwagę, gdyż została przedstawiona w pomysłowej formie oraz bardzo ładnej kolorystyce.
5:5 - remis 
(Źródła: polska, niemiecka)


Chociaż nie miałam jeszcze okazji sięgnąć po tę serię, wydaje mi się, że nasze, starsze okładki wyglądały dosyć podobnie do ówczesnych niemieckich. Całe szczęście, że postanowiono je zmienić - teraz bliżej im z wyglądu do intrygującego kryminału, powieści z tajemnicami aniżeli schematycznej obyczajówki.
6:5 dla Polski
(Źródła: polska, niemiecka)

Decydujące starcie Zwiadowców. Stety dla nas, niestety dla naszych sąsiadów, do gustu bardziej przypadła mi ilustracja zamieszczona na polskim wydaniu powieści, zwłaszcza tej, w twardej oprawie. "Die Ruinen von Gorlan" sprawiają wrażenie mrocznej, przesyconej złem, historii, która wbrew pozorom taka nie jest. Ponadto, ze Zwiadowcami, szkolonymi w lesie, od pierwszych stron lektury kojarzy mi się właśnie kolor zielony - barwa natury oraz maskowania się wśród drzew.
7:5 dla Polski - wygrana!

***
Uff, udało nam się dotrzeć do końca. Zgadzacie się z moimi ocenami? Czy może Wasza opinia jest zupełnie odwrotna? Piszcie! :)

niedziela, 10 stycznia 2016

Stosik pierwszosemestralny

Witajcie!

Aż wstyd się przyznawać, że ostatni stosik był opublikowany w sierpniu. W związku z tym, ten książkowy haul został opatrzony przeze mnie mianem "pierwszosemestralnego" (tak, wiem, że takie słowo nie istnieje, ale kto zabroni mi je stworzyć? :D). Już opatrzyłam się w odpowiednie postanowienia noworoczne, zatem od lutego będą pojawiać się systematyczne stosiki podsumowujące miesiąc. Tym razem zrobimy wyjątek, aby sklasyfikować poniższe nabytki jeszcze do roku 2015. 

Tak wygląda cały mój stosik (nie do końca cały, gdyż kilka pozycji rozproszyło się w inne, niezlokalizowane zakątki domu, ale tak to jest, gdy nim zaczniemy kończyć książkę, już zabieramy się za kolejną :D):

Bardziej spostrzegawczy zapewne zauważyli pewien błąd z dziedziny fizyki widoczny na fotografii. Wyłumaczenie: chciałam, aby zdjęcie lepiej się prezentowało, wyszło jak zwykle - cóż poradzić.

Zebranie tak niewielkiej liczby książek przez ponad 4 miesiące (15:4=3,75 książki miesięcznie!) wymagało ode mnie potężnej dawki samokontroli i poświęcenia - wiele okazji przemknęło mi przed nosem, lecz ja, nieugięta, odkładałam pieniądze na prezenty gwiazdkowe i inne wydatki nieco lepiej przysługujące się mnie i mojemu otoczeniu. Pomimo tego, jestem zadowolona, że udało mi się zaopatrzyć właśnie w te, a nie inne pozycje.

Wśród grzbietów znajduje się 15 tytułów, które, dla lepszego omówienia, podzieliłam na mniejsze stosiki.

Stosik biedronkowy czyli łupy wojenne z jesiennej taniej książki w sieci sklepów Biedronka. Każda z powyższych kosztowała 9zł, zatem brałam je prawie, że w ciemno. Zwłaszcza, iż zdawałam sobie sprawę z ich ceny wydawniczej, za którą są do nabycia w większości księgarni. 
  • Bree Despain - Dziedzictwo mroku - Paranormal romance/fantastykaNieco przeraża mnie ta ciemna, mroczna aura otaczająca tytuł, opis i okładkę, ale liczę, że w całości treść wypadnie nieco bardziej pozytywnie.
  • Bree Despain - Łaska utracona - drugi tom powyższego tytułu, lepiej zaopatrzyć się na zapas!
  • Rick Riordan - Morze potworów - pierwszy raz w życiu kupiłam pierwszy tom bez posiadania w zasobach biblioteczki, pierwszego. Lecz nie zrobiłam tego bezcelowo, co to to nie! Liczę skrycie, iż dzięki wpatrywaniu się w "Morze potworów", znajdę w sobie odpowiednią ilość motywacji do nabycia "Złodzieja pioruna". Muszę w końcu poznać Percy'ego!
  • Mirjam Mous - Boy7 - thriller młodzieżowy o bardzo przekonującym opisie, choć nieco niepozornej okładce. W moim przypadku, dodatkowym czynnikiem zachęcającym do lektury jest premiera ekranizacji powieści Mous planowana na 16 lipca 2016r.
  • Tamora Pierce - Klątwa opali - pozycja, za którą obiegłam 4 Biedronki rozrzucone po prawie całym mieście. Najzabawniejsze jest to, iż żadnego tekstu autorki jeszcze nie czytałam, wręcz jej nie znam, również średnio kojarzę tematykę. Wystarczy mi jednak gatunek - fantastyka, średniowieczna otoczka oraz młoda bohaterka, która "jest szczenięciem w Wieczornej Straży, formacji, pilnującej porządku na ulicach miasta".

Stosik empikowy to nic innego jak trzy książki w cenie dwóch na internetowej odsłonie księgarni. Za wszystkie trzy zapłaciłam 71zł, co daje około 23,(6)zł na jeden tytuł. Dwa z nich mam już za sobą i powiem tylko: było warto!
  • Naomi Novik - Wybrana - perełka, która musiała znaleźć się w mojej biblioteczce. Wydana niczym porządny, amerykański egzemplarz, a opowiadająca o .. słowiańskich klimatach. Istny fantastyczny misz-masz, w którym ponoć można odnaleźć jednoznaczne nawiązania do plemion zamieszkujących polskie terytoria. Najlepszym przykładem są imiona bohaterek - Agnieszka i Kasia, które pojawiają się również w oryginale. Wyobraźcie sobie teraz (kto nie potrafi wyobrazić, polecam poszperać na Youtubie) wideorecenzje zagranicznych booktuberów wymawiających "sz" oraz "si". A Polak potrafi!
  • Erika Johansen - Królowa Tearlingu - za wiele nie zdradzę, gdyż recenzja zawita na bloga już niebawem. Wspomnę jedynie, iż mamy do czynienia ze świetnym kawałkiem fantastyki w prostej koncepcji, ale bardzo dokładnym wykonaniu.
  • Sarah J. Maas - Szklany tron - co ja tu będę palce nadwyrężać - zapewne wiecie o tej serii więcej ode mnie. A niezorientowanych po prostu odeślę do recenzji.

I ostatni ze stosików - konkursowy, uzupełniany stopniowo o kolejne nagrody z książkowych losowań i rozdań. Cóż więcej mówić.. jestem z niego baardzo dumna, gdyż rzadko zdarza mi się coś wygrać, już nie mówiąc o tym, że na większość z pozycji miałam ogromną ochotę.
  • Nicholas Sparks - Jesienna miłość
  • James Dashner - W sieci umysłów
  • Amy Ewing - Klejnot
  • Becca Fitzpatrick - Szeptem
  • Ismet Prcić - Odłamki

Poniższe trzy książki nie znalazły miejsca w żadnej z powyższych grup, zatem postanowiłam pokazać je oddzielnie. 
Nicholas Sparks - Pamiętnik - zdobycz z Inmedio, zakupiona za bodajże 15zł. Jest to pierwszy tom serii "Wszystkie kolory miłości", o których zapewne co niektórzy słyszeli, gdyż na kilku blogach widziałam nawiązania do tego cyklu. Nie mam w planach zaopatrzyć się w kolejne tomy w tym wydaniu, aczkolwiek chętnie sięgnę jeszcze kiedyś po twórczość Sparksa. 

Glenn Beck - Świąteczny sweter - prezent dla mnie ode mnie sprawiony sobie przed Wigilią poprzez zamówienie ze Świata Książki. Podarunek kosztował mnie całe 4,50, w związku z tym stwierdziłam, że mogę pozwolić sobie na taką, malutką przyjemność. Co prawda, zamierzałam zakończyć lekturę powieści w święta, skończyło się na tym, że nawet jej nie zaczęłam, a w najlepszym wypadku sięgnę po nią pewnie w wakacje. Taki los.

Beata Pawlikowska - Blondynka na Orinoko - kolejna pozycja z serii "chwila słabości". I znów biedronkowy zakup, tym razem za 14,99zł, ale za to dokonany nie dawno, gdyż między świętami, a Sylwestrem. 15zł na drzewach nie rośnie, ale wystarczy zajrzeć do tego przepięknie wydanego egzemplarza z mnóstwem barwnych fotografii i przeróżnych emocji autorki. Lubię sięgać po teksty podróżnicze, zwłaszcza, gdy za oknem śnieg, mróz i zawierucha. 


***

Czytaliście coś ze stosiku? Który tytuł najbardziej Was ciekawił? A może macie jeden lub kilka w planach? Piszcie! :)

czwartek, 7 stycznia 2016

Leigh Fallon - Córka żywiołu

Liczba stron: 316
Wydawnictwo: Galeria Książki
Cena wydawnicza: 34,90zł
Cena nabycia: 8,99zł (Biedronka)


O czym książka?
Jedna, dosyć przeciętna dziewczyna. Jeden, bardzo przystojny chłopak. Dorzućmy do tego jeszcze przeprowadzkę, jednego rodzica, dziwną rodzinę wyróżniającą się spośród mieszkańców miasteczka oraz "dziwne sytuacje", które dzieją się za ich udziałem. Proszę Państwa, Zmierzch powrócił! Pod nowym tytułem, aczkolwiek cała reszta to idealny cover klasyka z gatunku paranormal romance. 
Podczas wprowadzania Was w tajniki treści powinnam obawiać się zdradzenia Wam istotnych informacji, odkrytych tajemnic bądź szokującego zamieszczenia. Stety (a może i niestety) cała powieść jest jak powtórka z rozrywki, zatem nie ma sposobu, aby zniszczyć Wam przyjemność z lektury małymi spojlerami.
Megan przeprowadza się z tatą do Irlandii, gdzie dostał nową, dobrze zapowiadającą się, pracę. Dziewczynę męczą ciągłe wyjazdy, liczy, że w końcu będzie mogła zadomowić się gdzieś na stałe. Po raz kolejny przeżywa pierwszy dzień w nowej szkole, podczas którego od razu poznaje swoją przyszłą przyjaciółkę Caitlin, która wkręca ją do swojej paczki. Megan ciągnie jednak do tajemniczo-ponurego Adama DeRisa, obserwującego ją z ukrycia. Zupełnie jakby, nie wiadomo dlaczego, tę dwójkę coś ze sobą łączyło. Trudno wyobrazić sobie jaki sekret ukrywa chłopak razem ze swoją rodziną...

Wygląd:

Chyba upłynie jeszcze co najmniej kilkanaście lat zanim graficy dojdą do wniosku, że postaci ludzkie na okładki książek się po prostu nie nadają. Nawet, a raczej zwłaszcza, gdy połączy się je z rzucającą się w oczy grafiką komputerową, w postaci np. rozlanej, niebieskiej farby kapiącej z sukni modelki. Pomysł jak najbardziej warto pochwalić, szczególnie, że po chwili namysłu, można znaleźć w nim nawiązanie do treści powieści, ale wykonaniu, mimo wszystko, brakuje.. polotu. 
Natomiast tytuł częściowo odwraca uwagę od fotografii - chociaż tyle. Czarno-białe, wypukłe literki nie odstają od pozostałych elementów, aczkolwiek nie giną w tłumie, pozostając na swoim, głównym miejscu. Z tyłu, zdecydowano się na prosty układ: czarne literki na szarym, "zachmurzonym" tle i niewielkim serduszku, wykonanym z tej samej niebieskiej farby, co przód okładki. (Tak, zdaję sobie sprawę, że najprawdopodobniej autorom chodziło o ukazanie mocy powietrza. Trudno, w moim mniemaniu dalej pozostanie to nazwane farbą. :|). Taki uporządkowany, niewyszukany styl lubię, gdyż koncentruje się na treści, na książce, zamiast odbiegać w zupełnie inne zakątki.

Koncepcja:
Kilka słów mojej opinii o pomyśle, zdążyłam już wpleść w opis fabuły. I tej strony będę trzymać się dalej. Po prostu: koncepcja leży. Oczywiście, nie chcę w tym momencie krytykować sagę Stephanie Meyer, w której swoimi czasy się zaczytywałam i do tej pory chętnie przypominam sobie fragmenty tych powieści. Są zwolennicy, są przeciwnicy, ale są i ci, którzy mają do serii sentyment. Stąd też, jestem niezadowolona z tak wielu powtórzeń,  które odnaleźć można na co drugiej stronie "Córki żywiołu". Powiedziałabym, że każdy czytelnik Zmierzchu nic nie straci, rozpoczynając lekturę od drugiej połowy pozycji Leigh Fallon. Dopiero w tym momencie zaczyna się akcja, która faktycznie byłaby materiałem na wciągający, lekki młodzieżowy romans z chwilami napięcia, głównie za sprawą wątku starożytnych mocy drzemiących w nastolatkach. I teraz jestem w stanie z przyjemnością autorkę pochwalić. Pisarka bez dwóch zdań postarała się w tworzeniu teorii o Naznaczonych, Nosicielkach Znaku  oraz potomkach królewskiej krwi. Chociaż zabrakło mi kilku szczegółów, znalazłabym pytania, na których odpowiedzi nie zostały zawarte w powieści, mam nadzieję, że kolejne tomy rozwiewają wszelkie wątpliwości. Wątek żywiołów wyróżnia bowiem książkę, stanowiąc podwaliny dobrej, historii z nutą fantastyki, przygody i tajemnicy.

Bohaterowie:
Od pochwał do krytyki, wachluję w tej recenzji plusami i minusami, nie mogąc wypośrodkować mojej opinii w jednym kierunku. Ale cóż mam poradzić na kolejny, niedopracowany aspekt historii? Zaczynając od postaci, która towarzyszyła nam przez wszystkie wydarzenia, gdyż była ich narratorką.. Megan. W gruncie rzeczy, jej imię musiałam sprawdzić na odwrocie okładki, gdyż ani trochę nie wpisało mi się w pamięć. (Możliwe, że mój umysł wypierający istotne informacje do zapamiętania maczał w tym palce :|). Istnieje również druga opcja: główna bohaterka to kolejna, płaska postać, istniejąca głównie po to, aby akcja płynęła sobie swoim życiem. Ach, nie zapominajmy o iście pamiętnikowych wstawkach, jak ta poniżej:

Zeszłam na dół i oto stał już w moim salonie w całej swojej okazałości. Moje wspomnienia jego twarzy zupełnie nie dorastały do oryginału. W rzeczywistości był jeszcze przystojniejszy. (Jeszcze przystojniejszy! Dacie głowę?). Miał na sobie dżinsy i czarny sweter, którego rękawy zakasał tak, że widać było opalone, umięśnione przedramiona. Każdy cal jego osoby był po prostu naturalnie piękny, nawet jego ciuchy i te potargane ciemne włosy. (str.107-108)
Naturalnie piękne ciuchy! I te naturalnie piękne potargane ciemne włosy! Naturalna piękność, po prostu! Oj lubię, gdy autorzy wplatają w treść swoich dzieł spore dawki humoru. Wracając do bohaterów, przejdźmy teraz do drugiej postaci, której obecność została poruszona w cytacie: Adam DeRis. (Mogę krytykować ich zachowania i opisy, ale nazwisko serio mi się podoba! Prawie, jak.. Cruela De Mon z "Dalmatyńczyków" ^^). W rzeczywistym świecie tak brakuje idealnych chłopaków, których deficyt zauważa połowa dziewczyn w wieku nastoletnim. Cóż za ironia, że w świecie literatury jest ich aż za dużo. Adam idealnie nada się do tego "klubu przystojnych" - wyróżniać będzie go jedynie moc wody, którą włada całkiem sprytnie, jednocześnie przysparzając nią sobie czasem nie lada kłopotów.
Nad pozostałymi bohaterami raczej też nie ma co się rozwarstwiać: co najwyżej Aine z rodziny DeRisów - jedyna żeńska reprezentantka z czwórki rodzeństw, zasługuje na kilka zdań. Wydaje mi się, że tylko ona wprowadzała do historii optymizm i normalność, spuszczając nieco powietrza z tonu grozy oraz powagi sytuacji, którą stanowiła zagłada świata przez dwójkę, kochających się nastolatków. 

Fabuła:
Chyba pierwszy raz zawrę w recenzji tego typu zarzut: szybki dynamizm. Brzmi komicznie, ale podczas lektury naprawdę doskwierała mi zbyt gwałtownie rozwijająca się akcja. Odnosiłam wrażenie, jakby autorce zależało jedynie na skończeniu książki nim jeszcze zdążyła się dobrze zacząć. Ledwo Megan dojechała do tej Irlandii, miejsca akcji powieści, już idzie na pierwszy dzień do szkoły, chwilę potem dostrzega w tłumie uczniów Adama, dziwi się mu, potem się go boi, a potem, jak grom z jasnego nieba, spada miłość. Nawet jeżeli gdzieś w tekście Fallon zawarła sformułowania określające odległości czasowe między wydarzeniami, w przeciągu kilku stron główni bohaterowie są już parą, całując się pod osłoną drzew na imprezie ogniskowej. "Córka żywiołu" jako przyspieszony kurs zdobywania chłopaka: 4 kartki i po krzyku. 
Znów podzielę treść na dwie części: pierwszą oraz drugą połowę książki. O ile wszystkie złośliwe komentarze, krytykę odnoszę w większej mierze do początku historii, pozostała partia przędzie znacznie lepiej. Chociaż w dalszym ciągu akcję bym zwolniła, otrzymujemy ciekawszą porcję wydarzeń i zwrotów akcji: pojawia się wyjazd do Trinity College w Dublinie, romantyczny rejs jachtem, szkolenie Megan. Zakończenie zadowoliło mnie na tyle dostatecznie, iż w ogólnej opinii "Córka.." nie wypada aż tak źle.

Do końca..
Pozostaje rozwiązać dylemat: polecić czy nie polecić? Wątpię, abyście poszli na układ: przeczytajcie jedynie drugą połowę, a się nie zawiedziecie. (Nie jestem także pewna, czy sprzedawca w księgarni sprzeda Wam jedynie ostatnie 150 stron :C). Decyzję pozostawię zatem Wam. Kto chce, niech próbuje, a po lekturze podzieli się swoimi doświadczeniami. W mojej opinii, powieść Leigh Fallon zalicza się do tych "średniaków", po które chętnie sięga się, gdy nie mamy pod ręką niczego lepszego, ale mimo wszystko chcemy spędzić wolny czas na czytaniu, poznawaniu kolejnych historii. W następne tomy, póki co, nie mam zamiaru się zaopatrywać, ale ten, który posiadam, odłożę na swoją biblioteczkę, a za czas jakiś, przykładowo w wakacje, spróbuję powrócić do losów Megan i Adama, licząc na magiczny sposób odmienienia się treści. Na plus, rzecz jasna. Z winem działa, czemu w przypadku książki miałoby coś pójść nie tak?

 Zdjęcia:



WyzwanieABC czytania

***

Czytaliście ten tom? A może całą serię? Znacie podobne tytuły, które również posiadają niespodziewaną ilość powtórzeń treści z innych książek? Piszcie! :)

piątek, 1 stycznia 2016

Operację "2016" czas zacząć!

Witajcie!

Co prawda, podsumowanie powinno się zazwyczaj przeprowadzać w ostatni dzień, aniżeli w pierwszy, ale z drugiej strony.. lepiej dzisiaj niż za tydzień, prawda? ((Logika Limo :|). 

2015 rok na pewno mogę uznać za okres sporych zmian w moim życiu. Założyłam bloga. W sumie to jeszcze żadne osiągnięcie, gdyż blogów to ja miałam całe mnóstwo. Za sukces można uznać jego trwałość: od 23 marca minęło już.. ohoho! 9 miesięcy. Wiem, że moi koledzy, koleżanki po fachu świętowali już swoje pierwsze, drugie i trzecie rocznice.. Ale te 9 miesięcy są dla mnie ważne jeszcze z innego powodu niż sama cyfra: systematyczność. Dla niektórych może to być cecha naturalna i tak oczywista jak słońce na niebie. W moim przypadku, 2-3 tygodnie to było maksimum. Próbowałam różne kierunki obrać jeśli chodzi o tematykę bloga, aby sama siebie zaciekawić poruszanymi wątkami i chcieć ciągnąć to dalej. Zwyciężyły książki. Właśnie z tego powodu, mam nadzieję, że będę się ich trzymać jak najdłużej. Bo czuję, że warto

Tyle z historii mojego życia. Przejdźmy może do konkretów, bo to one stanowią sedno.


Trochę statystyk

  • Od 23 marca zrecenzowałam 35 książek. Przeczytałam o kilka więcej, będzie około 40. Gdybym postarała się bardziej, liczyłabym teraz tytuły w setkach, ale ta czterdziestka to przecież i tak więcej niż "statystyczny Polak" zatem nie pozostaje mi nic innego, jak się cieszyć z sukcesu. (:D).


Posty o wszystkich książkach znajdziecie tutaj: 


  • Od 23 marca, mój blog został wyświetlony ponad 14 tysięcy razy. Liczba wręcz niebotyczna, nawet jeżeli wśród tych trzech zer, dwa wypracowałam sama ciągłymi odświeżeniami: trudno, liczby nie kłamią. (:D) Ponadto, nie wiem na ile mogę wierzyć bloggerowym statystykom, ale na LimoBooks zawitali także Niemcy, Francuzi, Amerykanie, Hiszpanie, Austriacy, Portugalczycy, Brytyjczycy, Irlandczycy, a nawet Tajwanie! Podbijamy świat moi drodzy! :D

  • Od 23 marca zyskałam 136 obserwatorów. Przy tym, 14 tysięcy wyświetleń to tak naprawdę mały wynik. Każdy może wejść i wyjść. Ale zostać, a przy tym zadeklarować swoją stałą obecność.. dziękuję Wam za każde "tak" dla mojej pracy wyrażane poprzez przycisk "zaobserwuj" :)


2015 dobiegł końca. Czas zatem zmienić kalendarz, przestawić się na nową datę i ruszać naprzód!
Nowy rok niesie za sobą zmiany. Powinien takowe nieść, aby człowiek mógł być coraz lepszy. Właśnie z tego powodu, postanowiłam kilka dni temu umieścić na blogu krótkie ankiety, które pozwoliły mi zebrać trochę informacji na temat Waszej opinii o moim blogu. Zdaję sobie sprawę, że powinny zostać umieszczone na pasku bocznym miesiąc wcześniej, abym poznała ocenę większości czytelników, ale "wszystko jeszcze wyjdzie w praniu", na bieżąco również co nieco będę poprawiać. 

Recenzje
Przyznam się szczerze, że miałam plan zmiany ich formy na takie standardowe, pisane ciągłym tekstem. Ale 6 na 7 głosujących osób określiło, że woli moje recenzje: z podziałem na różne kategorie, zatem przy takim układzie pozostanę.
Jeśli chodzi o długość postów: zauważyłam większe wahania między odpowiedziami. Chociaż większość (4 na 6 osób) odpowiedziały, iż wolą dłuższe teksty, w większych odstępach czasowych, nie chcę aby pozostałe dwie pozostały niezadowolone. (33% to przecież bardzo dużo!). Zatem postaram się, aby pojawiały się teksty i trochę obszerniejsze, czasem w wersji bardziej okrojonej. Popróbuję również poeksperymentować z rozmieszczeniem treści, aby była bardziej czytelna, przystępniejsza, poszczególne zdania wyróżniały się od reszty. Sama nie wiem jak, ale coś wymyślę. (:D)

Wygląd bloga
Tu pojawiły się już prawdziwe dylematy: wynik prawie pół na pół między zmianą całego szablonu, a pozostawieniem go bez zmian. Obiecuję w takim razie, że kilka elementów pozmieniam, postaram się poprawić niedociągnięcia, ale proszę również Was o pomoc: CO, mogłabym ulepszyć i w jaki sposób? Doradzajcie mi śmiało, jestem również otwarta na wszelką krytykę. Byle blog był coraz ładniejszy, zachęcał do odwiedzania.

Na chwilę wspomnień, pozwolę sobie wstawić nagłówki bloga, które zmieniały się od początków jego istnienia:
Który Wam się najbardziej podoba? :)

Podsumowania miesiąca
Jednogłośnie wręcz została za mnie podjęta decyzja o powstaniu takiej serii. Jeszcze nie zaplanowałam czy pójdzie to bardziej w stronę "ulubieńców" czy też obstawię opcję statystycznych podsumowań z liczbą przeczytanych stron i wyświetleń bloga. Również liczę w tej kwestii na Wasze zdanie.

Postanowień czas
Na koniec, przedstawię Wam listę moich postanowień, nad którymi głowiłam się dłuższą chwilę, aby nie naobiecać złotych gór, których nijak nie przyjdzie mi osiągnąć.

1. Więcej recenzji - wbrew pozorom są to posty, których napisanie zajmuje mi najwięcej czasu. TAGi można sobie tworzyć, wymyślać i udzielać na nie błyskotliwych odpowiedzi. Ale recenzje.. aby siąść z książką w ręce, przekartkować ją co najmniej dwa razy, poszperać w internecie informacji o autorze, o tytule, o innych tomach, potrzeba czasu i weny. A potem jeszcze ująć to w nie za długim tekście, który jednakowoż ma na celu coś za sobą nieść. Mimo wszystkich barier i oporów, postaram się jak najwięcej czytać i oceniać, abyście na moim blogu, nie bez powodu książkowym, dostawali jak najwięcej.. no.. książek.

2. 300 obserwatorów - według moich pilnych, matematycznych obliczeń (klasa zobowiązuje :|), skoro w ciągu 9 miesięcy wspólnymi siłami udało nam się zebrać 136 obserwatorów, miesięcznie zyskiwałam ok +15. W takim razie, w ciągu 12 miesięcy ich liczba powinna wynosić 180. Czyli jeśli moja determinacja będzie się jedynie zwiększać (a takie jest zamierzenie :D), liczę na powodzenie w kwestii tego postanowienia. (I na Waszą pomoc ^^)

3.Podejmę wyzwania - w 2015 roku broniłam się przed nimi skutecznie. Wybaczcie, ale po prostu zabrakło by mi systematyczności w ich wypełnianiu. Ale przecież do odważnych świat należy, a życie jest za krótkie, aby go nie próbować. Zatem w tym roku.. ba! w tym miesiącu, spróbuję poszukać wyzwań, którym podołam i aktywnie się w nich realizować podczas doboru lektur i recenzowania ich na blogu. Jeśli znacie proste wyzwania, do których nie jest większym problemem znalezienie tytułów spełniających jego wymogi: linki, poproszę!

4. Chcę się rozwijać - któż by nie chciał? Wiadomo, że z tym rozwojem różnie bywa, ale liczę, że uda mi się przynajmniej rozszerzyć w jakiś sposób moją działalność, nabyć nowe umiejętności i doświadczenia. Nie wiem, czy moja przyszłość będzie wiązała się w większym stopniu z książkami, pisaniem, ale chciałabym się przekonać czy ta droga nadaje się dla mnie. Albo czy ja nadaję się na tę drogę.

Życzę Wam wszystkim jeszcze więcej radości, pomyślności i energii oraz spełnienia wszystkich marzeń, których dotychczas nie udało się Wam osiągnąć w tym nowym, 2016 roku! :)